Każdy ma w domu to samo. Kino gorzkiego powrotu

cicha noc (5) fot. robert jaworski studio munka-sfpCicha noc (2017, reż. Piotr Domalewski)

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób“ – słynne zdanie rozpoczynające „Annę Kareninę” można by odnieść prawdopodobnie do co drugiego filmu obyczajowego. O ile ze znalezieniem pomysłu na nieszczęście rodziny filmowcy zazwyczaj nie mają problemu, o tyle z wiarygodnym przedstawieniem rodzinnej bolączki na ekranie bywa już różnie. Grzechem głównym jest zazwyczaj nadmierna melodramatyczność i tani patos, przez co całości bliżej do baśni niż realnej historii. Czasem problem leży także w kreacji postaci, które są oderwane od rzeczywistości i w co drugim geście lub zdaniu, da się wyczuć fałsz i teatralność. Na szczęście nie tylko Tołstoj miał zdolność do uważnej obserwacji ludzkich zachowań i następnie projektowania ich w postaci obyczajowej historii, ale potrafi to także kilkoro współczesnych reżyserów. Dzięki nim kino rodziny ma się całkiem dobrze, a jeden jego rodzaj pojawia się ostatnio na najważniejszych festiwalach wyjątkowo regularnie. Grupę tych filmów można roboczo nazwać kinem gorzkiego powrotu.

Kina gorzkiego powrotu nie sposób przeoczyć, śledząc najważniejsze premiery ostatnich lat. Do ubiegłorocznego konkursu głównego w Cannes dostała się „Sieranevada” Cristi Puiu, a Grand Prix zdobył wówczas „To tylko koniec świata” Xaviera Dolana. Nie tak dawno o Oscary walczył „Sierpień w hrabstwie Osage”. Z kolei na polskim gruncie mamy wciąż jeszcze świeże zwycięstwo Piotra Domalewskiego na festiwalu w Gdyni, gdzie triumfował z „Cichą nocą”. Każda z wymienionych pozycji bazuje na różnych rozwiązaniach formalnych. Nie da się przecież ukryć, że chociażby Dolan i Puiu to pod względem stylu niebo i ziemia – i nie chodzi tu tylko o kontrastowość tej pary słów, lecz także o wymowność w określeniu perspektywy twórczej wspomnianych dwu reżyserów. Wszystkie te filmy łączy jednak bardzo podobny konstrukt fabularny.

Katalizatorem akcji jest zawsze powrót do domu rodzinnego. Powraca zazwyczaj syn („To tylko koniec świata”, „Cicha noc”) lub małżeństwo/para ze środkowego pokolenia („Sierpień w hrabstwie Osage”, „Sieranevada”). Pozornie nie widać jeszcze żadnego problemu na horyzoncie, ale cały potencjał dramatyczny sytuacji wynika z tego, że powracająca latorośl jest w równej mierze członkiem rodziny, co obcym z zewnątrz. Czas od wyfrunięcia z gniazda pozwolił na zweryfikowanie potrzeb, celów i wartości głównego bohatera na tyle, że jego tożsamość nie jest już dłużej określana przez oczekiwania reszty rodziny. Bohater żyjący na co dzień własnym życiem, pozornie wyemancypowany z rodzinnych schematów, nie ma łatwej sytuacji, kiedy wraca do korzeni. Dopada go wszystko to, od czego uciekał. W dodatku dostaje mu się rykoszetem od każdego problemu istniejącego w rodzinie, bo w hermetycznym środowisku więzów krwi wszystko gotuje się w jednym kotle.

AUGUST: OSAGE COUNTYSierpień w hrabstwie Osage (2013, reż. John Wells)

Im dalej postępuje akcja, tym bardziej uwidacznia się, że w głównym bohaterze zwycięża uczucie obcości, a poczucie przynależności do rodziny ponosi sromotną porażkę. Najlepiej zostaje to uświadomione w momencie centralnym całej akcji, czyli przy wspólnym obiedzie. W końcu najlepszą okazją do pokazania, co w rodzinie nie gra, jest posadzenie jej przy jednym stole. Wtedy resentymenty i walka z przeszłością wybrzmiewają w całej okazałości. I zazwyczaj w tych właśnie scenach przytoczone filmy triumfują, sprawiając, że ekran kina zamienia się na moment w lustro, w którym każdy zobaczy coś, co dobrze zna z własnych spotkań rodzinnych.

Kino gorzkiego powrotu ma w sobie też dość spory pierwiastek białej tragedii. Konflikty stopniowo eskalują, by w końcu doprowadzić do czegoś w rodzaju quasi-katharsis, które wydaje się być momentem przełomowym. Właściwie stało się już najgorsze, powiedziano wszystko, co było do powiedzenia, nastąpił ten koniec świata, lecz nic tak naprawdę się nie zmieniło. Powracający bohater przegrywa swą walkę z determinizmem społecznym, kiedy okazuje się, że po jego wizycie w domu nie zmieni się zupełnie nic.

Cichymi bohaterkami filmów o powrocie do domu rodzinnego są często matki. Jak grecka Hestia strzegą ogniska domowego za wszelką cenę, nawet jeśli ono już dawno się wypaliło. U Domalewskiego matka usadza całą rodzinę do stołu i nawet gdy dochodzi do finalnej tragedii, to i tak dzięki niej wszyscy pojadą na pasterkę do kościoła, bo wspólne obrządki są rzeczą świętą. Kiedy z kolei przychodzi do składania życzeń przy wigilijnym opłatku, marzy tylko o tym, żeby jeden syn pogodził się z drugim. U Dolana z kolei, jak to u Dolana, matka jest bardziej ekspresyjna, wyraziście umalowana i znacznie głośniejsza. Przekrzykuje innych, żywo gestykuluje i tańczy w kuchni do hitów lata z czasów, kiedy cała rodzina trzymała się razem. Ale ten płaszczyk trzpiotowatości służy tylko temu, żeby na moment oszukać resztę rodziny i sprawić wrażenie, że nie ma powodów do zmartwień i wszystko jest jak najbardziej w porządku. Nie jest jednak tak roztrzepana, jak mogłaby się wydawać, bo kiedy ma wreszcie swoje tête-à-tête z własnym synem, okazuje się, że jest świadoma wszystkiego, co w tej rodzinie nie gra. Nie potrafi rozwiązać żadnego z problemów swoich dzieci, choć pewnie bardzo by chciała, więc pozostaje jej tylko stwarzać wrażenie sielankowej, domowej atmosfery, choćby na ten jeden dzień, kiedy znowu są wszyscy razem. Matka u Dolana jest gotowa zrobić wszystko, by podtrzymać iluzję domowego ciepła i właśnie to łączy ją z jej odpowiednikiem u Domalewskiego. Te prawdziwe matrony domu są w stanie odłożyć wszelkie osobiste urazy na bok i skupić się na czymś ważniejszym niż własne ego. W kinie gorzkiego powrotu matki są kobietami z przeszłością, które starają się zapobiec szkodom wyrządzanym rodzinie przez mężczyzn z przyszłością.

To tylko koniec świataTo tylko koniec świata (2016, reż. Xavier Dolan)

W kontekście europejskim kino gorzkiego powrotu zyskuje dodatkowy wymiar – narodowy. Zarówno po premierze „Sieranevady”, jak i „Cichej nocy” mówiono niejednokrotnie, że rodzina pokazana na filmie to odpowiednio Rumunia lub Polska w pigułce. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że rumuńska familia u Puiu ma wiele z tej polskiej i na odwrót. W obu przypadkach mamy do czynienia z traktowaniem rodziny jako jedynej jednostki społecznej, której można ufać. Niezależnie od tego, czy krewni są alkoholikami, zdradzają swoje żony albo obrażają siebie nawzajem, to i tak pozostają najbardziej zaufanymi sobie ludźmi. Reszta świata jest przecież pogrążona w spiskach, bierze łapówki i nie warto mieć z nią do czynienia. Z czego wynika takie podejście? Piotr Domalewski w wywiadzie dla „Kina” (11/2017) wspomina, że stosunek Polaków do rodziny zrozumiał dzięki książce Jana Sowy – “Ciesz się, późny wnuku!”. Autor pisze w niej, że Polacy identyfikują się wyłącznie z dwiema kategoriami organizacji społecznej – z rodziną i z narodem. Pomiędzy tą zbiorowością czterech osób i czterdziestu milionów ludzi nie ma nic oprócz obcości. Taki rozkład poczucia przynależności jest więc sporym wyzwaniem, kiedy przychodzi do określenia, kim się właściwie jest. Z jednej strony, identyfikujemy się tylko z najbliższymi krewnymi, a z drugiej strony, z całym narodem. Niestety trudno realnie utożsamiać się z kilkudziesięciomilionową grupą ludzi, więc naród staje się tylko abstrakcyjnym pojęciem, wskutek czego pozostaje albo rodzina albo niebezpieczny świat pełen obcych. Krewni muszą więc trzymać się razem, cokolwiek by się nie działo. Taki model rodziny jest bardzo bezpieczny i kojący, bo daje świadomość, że rodzina jest na dobre i na złe, mamy ją zagwarantowaną. Problem rzeczy gwarantowanych polega jednak na tym, że niespecjalnie się o nie dba i rzadko, kiedy docenia. A kiedy do wyboru jest tylko świat pełen obcości, to rodzina sprowadza się jedynie do formy bezpiecznego więzienia, z którego można by się wyrwać, gdyby tylko rzeczywistość poza nim nie była tak obca i nieprzyjazna.

Nikt tego nie będzie chciał oglądać. Każdy ma w domu to samo.”. W tym autotematycznym stwierdzeniu bohaterowie „Cichej nocy” nie mieli racji tylko odnośnie do pierwszej części wypowiedzi. Nie da się przecież ukryć, że kino gorzkiego powrotu zapewniło sobie solidną reprezentację wśród filmów obyczajowych i wiele z tych produkcji odbiło się szerokim echem na najważniejszych festiwalach. Wynika to być może stąd, że siła tego rodzaju kina leży w nieskończonej ilości sposobów opisania konfrontacji ukształtowanego człowieka z jego przeszłością. Można by nakręcić tysiące obrazów opartych na motywie powrotu do domu rodzinnego, a i tak będą one na swój sposób unikalne, ponieważ każdy reżyser będzie przefiltrowywać ten sam schemat przez własną wrażliwość. Jeżeli film się uda, efekt zawsze będzie podobny, bo w końcu każdy ma w domu to samo.

Łukasz Kiełpiński