Piękna i Bestia (2017, reż. Bill Condon)
Piękna i Bestia
USA, 2017
Reż. Bill Condon
Scen. Stephen Chbosky, Evan Spiliotopoulos
Zdj. Tobias A. Schliessler
Wyst.: Emma Watson, Dan Stevens, Luke Evans,
Josh Gad, Ewan McGregor
Francuska baśń o potworze i pięknej dziewczynie to opowieść, która w kinie rozgościła się w 1946 roku wraz z premierą filmu Jeana Cocteau i od tamtego czasu co jakiś czas powraca. Jej najnowsza wersja, sygnowana logiem Disneya, to oczywiście aktorski odpowiednik animacji tego studia z początku lat 90.
Film Billa Condona to kolejna odhaczona pozycja na liście animowanych produkcji przerobionych na kino live action. Znacznie bliżej mu jednak do niedawnego Kopciuszka (2015, reż. Kenneth Branagh) niż do Królewny Śnieżki i Łowcy (2012, reż. Rupert Sanders). Twórcy nie próbują bowiem fabularnie polemizować z wersją z 1991 roku, samej już przecież sporo odchodzącej od najbardziej znanego, XVIII-wiecznego zapisu ludowej klechdy, i nie dodają prawie żadnych wątków rzucających nowe światło na motywacje bohaterów. Mamy więc Bellę (Emma Watson), ciekawą świata, oczytaną młodą kobietę mieszkającą w małej francuskiej wiosce ze swoim podstarzałym ojcem Maurycym (Kevin Kline), uparcie odrzucającą zaloty miejscowego playboya Gastona (Luke Evans). Kiedy rodzic nie wraca z wyprawy na odległy targ, Bella rusza na jego poszukiwania i trafia do zaklętego zamku, w którym przedmioty żyją, a nad wszystkim władzę sprawuje podobna do zwierzęcia, ogromna Bestia (Dan Stevens). Bella decyduje się zająć miejsce więzionego przez potwora Maurycego i zostaje w twierdzy, a na pomoc jej samotności przychodzą Trybik (Ian McKellen), Płomyk (Ewan McGregor) i Pani Imbryk (Emma Thompson). Gaston nie porzuca jednak planów zdobycia serca Pięknej i szykuje wyprawę, której celem będzie zabicie potwora.
Spośród wielu uznanych produkcji Disneya, szczególnie tych z jego tak zwanego „renesansu” przypadającego na lata 90., Piękna i Bestia (1991) szczyci się tytułem pierwszej (i przez osiemnaście lat również jedynej) animacji nominowanej do Oscara w kategorii filmu roku, a musicalowa sekwencja do piosenki Gościem bądź nierzadko uznawana jest za jeden z najlepszych momentów muzycznych w historii tego studia. Jak wygląda więc podjęta ćwierć wieku później próba odświeżenia statusu adaptacji Kirka Wise’a i Gary’ego Trousdale’a?
Jednym z częstszych sporów dotyczących tak wersji poprzedniej, jak i najnowszej jest feminizm – czy też jego brak. Condon decyduje się jednak położyć nacisk na niespełnione sny Belli o życiu w wielkim mieście, pozostawiając kwestię kobiecej siły w niemal niezmienionej, jeśli nie wręcz osłabionej formie sprawiając, że na tle najnowszych bohaterek studia potencjał tej tutaj wydaje się przydeptany. A przecież sam aż kipi: Bella daje mieszkańcom prowincjonalnej wioski powody do życzenia jej staropanieństwa, bo uczy małe dziewczynki czytać, jest indywidualistką, która czuje, że nie przystaje do reszty, w niczym nie przypomina miejscowych upudrowanych lolitek w gorsetach. Występ Emmy Watson w tytułowej roli – poprawny, choć pazbawiony indywidualnego rysu – nie pomaga w wyciągnięciu z postaci nowych tonów, a już na pewno daleko mu do wytrwałości i stanowczości Hermiony Granger. Być może to leży u podstaw obojętnego odbioru tej bohaterki na tle znanego wszystkim, konserwatywnego zakończenia.
Piękna i Bestia (2017, reż. Bill Condon)
Obsada pełna jest gwiazd, choć przez większość seansu ich twarze pozostają ukryte, a raczej: zaklęte w wykreowanej komputerowo, niezwykle detalicznej i barwnej – jak na film za 160 milionów dolarów przystało – rzeczywistości. Kamera natomiast upaja się wszystkimi zakamarkami wioski, zamku i otaczającego je krajobrazu, sunąc w długich jazdach nad magicznymi panoramami i pod sufitem, z którego zwisają ciężkie, kryształowe żyrandole w fantazyjnych kształtach. Wydaje się, że to właśnie stosowaniem takich wizualiów film próbuje ulegitymizować fakt opowiadania ponownie znanej historii. Pojawia się nawet hołd dla wersji Cocteau w postaci kamiennej ręki dzierżącej pochodnię. Zarówno architektura, jak i stroje czy charakteryzacja to bajkowa wariacja twórców na temat baroku. Wnętrza kipią przepychem, ale też tajemnicą, chociaż powiedzieć, że pałac Bestii staje się w filmie osobną postacią, to lekkie nadużycie. Jego topografia, pełna krętych schodów i ciemnych zaułków, skorzystałaby na pewno z takiego przewodnika, jakim umie być Guillermo del Toro.
Z niewiadomych przyczyn twórcy usiłują jednak dorzucić swoje trzy grosze do większości piosenek, które przez to tracą czasem tak dobrze znany rytm i oddalają się jeszcze bardziej od samobójczej próby dorównania oryginalnym wersjom. Dostajemy również całkiem nowy utwór, śpiewany przez Bestię po tym, gdy Bella go opuszcza. To niestety prawdopodobnie najgorszy moment całości, który zupełnie zatraca siłę tego samego momentu w animacji, zamieniając go na rozmyte emocje podparte dyskusyjnym wokalem Stevensa.
Będąca przedmiotem największych póki co sporów wokół premiery w różnych krajach kwestia otwartego (i na końcu spełnionego) homoseksualizmu Le Fou (Josh Gad) wypada subtelnie i zabawnie, a jego postać tworzy wraz z grającym Gastona Lukiem Evansem wielorako skontrastowany duet, kradnący tych kilka danych mu scen.
Film Condona oferuje momenty kipiące energią oraz takie, które dorosłych dziś widzów przetransportują do czasów, gdy jako kilkulatkowie oglądali po raz pierwszy najpiękniejsze animacje Disneya. Ale chociaż to z założenia opowieść „stara jak czas”, w tej wersji kurz nie został z niej starty. Raczej zamienił się w brokat.
Ada Kotowska