Łyżka dziegciu

American Honey (2016, Andrea Arnold) [nagłówek]

American Honey (2016, reż. Andrea Arnold)

American Honey
USA, Wielka Brytania 2016
reż. Andrea Arnold
scen. Andrea Arnold
zdj. Robbie Ryan
wyst. Sasha Lane, Shia LaBeouf,
Riley Keough

Niemal pięćdziesiąt lat po kulturowym szoku, jakim była premiera filmowego manifestu amerykańskiej kontestacji – Swobodnego jeźdźca (reż. Dennis Hooper, 1969), kamera filmowa po raz kolejny zwraca swój obiektyw w stronę prerii Ameryki Północnej i ludzi, którzy przemierzają je, by odnaleźć swój życiowy cel. Jednak tym razem za aparatem stoi ktoś, kto na dziedzictwo i kulturę Stanów Zjednoczonych może spojrzeć ze sporego dystansu.

By stworzyć swój najnowszy film, Andrea Arnold postanowiła powrócić do miejsca, w którym pobierała reżyserskie szlify. Brytyjka pokazuje Stany Zjednoczone i ich mieszkańców, a przez to ich kulturę, z którą jej obraz się konfrontuje. American Honey (2016) prowadzi otwartą dyskusję z gatunkiem kina drogi, jakże istotnym dla amerykańskiego zwrotu kulturowego lat 60. XX wieku. Nawet po pięciu dekadach filmy kontestacyjne nadal rozpalają serca kinomanów, a kolejne pokolenia wielbią klasyczne pozycje tego nurtu. Arnold postanowiła jednak zaprezentować swój sceptycyzm wobec założeń ideowych kontrkultury, a także mitu Stanów Zjednoczonych, który się dzięki niemu ukonstytuował. Interpretacja kina drogi w wykonaniu reżyserki nie ogranicza się jedynie do powielania konwencji – ma ona także drugie dno.

Główną bohaterkę obrazu Arnold poznajemy, gdy wraz ze swym rodzeństwem przegrzebuje śmietnik w poszukiwaniu pożywienia. Osiemnastoletnia Star (Sasha Lane), po poznaniu Jake’a i grupy jego przyjaciół podróżujących przez Stany Zjednoczone, decyduje się zerwać ze swoim dotychczasowym życiem, co wiąże się także z porzuceniem rodziny. Bohaterka postanawia dołączyć do zespołu, który finansuje swoją podróż i kolejne dawki różnych używek dzięki sprzedaży subskrypcji specjalistycznych magazynów. Tak zaczyna się jej wyprawa przez Amerykę w rytm beatu kolejnych piosenek rapowych. Grupa pod przywództwem antypatycznej Krystal rozbija się od motelu do motelu, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. Star przekracza kolejne bariery moralne, aby móc kontynuować swoją podróż, a cena, jaką za to płaci, nigdy nie wydaje się za wysoka.

Arnold, jak to ma w zwyczaju, obsadziła w swoim filmie naturszczyków (między innymi w roli głównej fantastycznie wypadła debiutująca Lane), wspierając ich grą profesjonalnych aktorów (Shia LaBeouf w roli Jake’a, Riley Keough jako Krystal). Reżyserka uzyskuje dzięki temu doskonały efekt paradokumentalności, który dodaje wiarygodności obrazowi Stanów Zjednoczonych. Ojczyzna bohaterów zostaje przedstawiona jako niezależna, wręcz najważniejsza postać obrazu. Prowadzona z ręki kamera skupia się nie na Star i jej kompanii, a właśnie na otoczeniu bohaterów – wieżowcach Kansas City, przepastnych łąkach Iowy czy pustynnym krajobrazie Oklahomy. Dzięki tym zabiegom widz ma szansę obserwować dokumentalny zapis przekroju społecznego mijanych przez protagonistów krain – od najuboższych środowisk, z których wywodzi się główna bohaterka, przez rodziny z klasy średniej mieszkającej na przedmieściach miasta, aż po bogatych pracowników pól naftowych.

Tym, co zdecydowanie odróżnia film Arnold od innych tego typu obrazów, jest zastosowanie wysublimowanych metafor, powracających pod postacią symboliki ukazywanych na ekranie zwierząt. Lejtmotywem filmu okazuje się obraz stale towarzyszących bohaterom owadów, podkreślających pozorną wolność protagonistów – niczym ćmy uwięzione za uchylonym oknem, ich decyzje są chaotyczne i nieprzemyślane, a przez to bez znaczenia.

Kino drogi brytyjskiej reżyserki opiera się także na dobrze znanej ikonografii gatunku – kabriolecie,  prerii i estetyce otwartej przestrzeni. Wykorzystuje je jednak, by podważyć ideę road movie, zadając pytanie o sens wolności, prowadzącej wyłącznie do złych wyborów. Bohaterowie filmu nie przechodzą wewnętrznej przemiany, jak to miało miejsce w kultowych obrazach gatunku. Co więcej, reżyserka nie stara się wzbudzić w widzu sympatii do nich, pokazując ich jako prymitywne jednostki bez konkretnego celu w życiu. Owa bezcelowość dążeń bohaterów odbija się niestety na całokształcie filmu i ten stosunkowo długi seans (158 minut) potrafi znużyć.

Piosenka Lady Antebellum, której tytułem postanowiła posłużyć się Arnold, by nazwać swój ostatni film, sławi młodość jako urokliwy czas oczekiwania i niewinności. Brytyjska reżyserka wywraca ten obraz na nice, a poprzez obalenie mitu szczęśliwej, amerykańskiej adolescencji, niweczy też mit arkadyjskich Stanów Zjednoczonych. So innocent, pure and sweet. American honey – śpiewają bohaterowie obrazu Arnold. Jednak po kolejnych scenach seksu, przemocy i przestępstw słowa te brzmią jak ironiczna pointa, wyśmiewająca hipokryzję oraz naiwność samego mitu. W dziele Brytyjki maska Ameryki opada, ukazując widzom krainę pełną społecznej nierówności i moralnego zepsucia. Droga, którą pokazuje Andrea Arnold w swojej interpretacji road movie, prowadzi donikąd.

Bartosz Tesarz