Wątpliwe serduszek krzepienie

serce serduszko, recenzja

Serce, serduszko
Polska 2014, 110’
reż. i scen. Jan Jakub Kolski,
zdj. Piotr Lenar, muz. Dariusz Górniok,
wyst. Maria Blandzi, Julia Kijowska, Marcin Dorociński

Jest w Serce, serduszko scena, w której Borys Szyc – proboszcz wiejskiej parafii – prowadzi Maszę i Kordulę na strych, by zaprezentować im swoją kolekcję wypchanych zwierząt. Gestykuluje żywo i gada jak najęty, ignorując niepewne miny słuchaczek. Widać, że dla niego są to przedmioty dziwaczne, zabawne, może nawet fascynujące. Ale są tylko… wypchane.

W podobny sposób można by streścić uczucia, jakie wywołuje najnowsze dzieło Kolskiego, które zamiast porywać, wzbudza kolejno: ciekawość, lekki dystans, wreszcie namysł – hobby jak hobby, ale właściwie po co cała ta fatyga?

Na pewno wiadomo, jaki ten film ma być – taki, jak cały ,,Jańcioland’’, czyli z realistyczną bazą i baśniową nadbudową. Główna bohaterka wychowuje się w domu dziecka, jej ojciec jest alkoholikiem na bieszczadzkich opłotkach, a nową opiekunką – metalówa, którą w dzieciństwie porzuciła matka. Ale jednocześnie: małe dziewczynki są słodkie i rezolutne, dorośli dają im się prowadzić za rączkę, zamiast bezdomnego mamy baśniowego starca pijącego herbatkę z kukłami, przed stodołą karuzelę, a w domu dziecka kuchareczki tańczące „Jezioro Łabędzie”.

Jest w wykreowanym przez Kolskiego świecie ambiwalencja, która w Serce, serduszko szczególnie dezorientuje. Chyba nie ma w polskim kinie drugiego reżysera, którego styl łączyłby naraz tyle sprzeczności: niewiarygodność z realizmem, obraz samotności z przekazem pocieszenia, społeczne patologie z magią. Tylko że w tym wypadku efekt pomieszania porządków trąci ideologią, chociaż nie wiadomo do końca, co lub kogo miałaby ona promować. Bo na co komu udomowiony wizerunek alkoholizmu, który, jak się nam sugeruje, da się lubić, więcej – może nawet prowadzić do spontanicznych porywów serca (np. odtańczenia baletu na peronie PKP w legginsach i tutu, jeśli jest się Marcinem Dorocińskim)? Na tych, których kochamy i tak patrzymy przecież z przymrużeniem oka, nawet jeżeli mamy dziesięć lat, matkę na pobliskim cmentarzu i marzenia do spełnienia, a oni upijają się do nieprzytomności i musimy ich wozić do domu na taczce – zdaje się komunikować Kolski.

Z jednej strony reżyser chce zatem, żeby potraktować jego opowieść choć trochę poważnie (musi tak być, skoro ma ona ocieplić wizerunek znanej nam powszedniości). Inaczej po co cały ten wyeksponowany, polski lokalizm, nieopatrzone jeszcze twarze głównych bohaterów, których świeżość działać ma na korzyść naturalności i realizmu, po co tandetny, ale jednak psychologiczny rysunek postaci… Tymczasem świat przedstawiony wykonuje nagły zwrot w stronę infantylnego carpe diem, każąc alkoholikowi spowiadać się przed kurczaczkiem, metalówie ronić łzy przy pierwszej modlitwie, a księdzu z zabitej deskami wiochy rapować do MacBooka – i okazuje się, że nawet ów pozór zakotwiczenia w rzeczywistości to blef, a odrobinę początkowego zaufania należy wycofać. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przypisałby Kolskiemu niecnych intencji (choć nieraz już zwracano uwagę na problematycznie w jego filmie pojętą moralność), ale myślę, że w razie potrzeby autor Jańcio Wodnika mógłby odwalić kawał dobrej roboty w czyimś interesie, bo w mistrzowski sposób naciąga fakty pod kreacyjną reprezentację, tak, że momentami trudno powiedzieć, co według niego zalicza się do pierwszej, a co do drugiej kategorii.

Serce, serduszko to zdecydowanie najbardziej familijny ze wszystkich filmów Kolskiego (jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to ,,deszczowa piosenka’’ w epilogu ostatecznie je rozwiewa) i, co za tym idzie, najbardziej konwencjonalny w – podporządkowanej klasycznemu schematowi kina drogi – warstwie fabularnej. Po serii perypetii i przejściu przez galerię ekscentryków bohaterki nie osiągają bowiem wprawdzie upragnionego celu, ale za to nawiązują bądź odnawiają cenne relacje, reasumując, wynik jest więc pozytywny. Wolnych od wspomnianej wcześniej, nieprzekonującej dwuznaczności jest kilka autentycznie zabawnych momentów (do których należy krótki występ Franciszka Pieczki, niektóre kwestie Szyca czy wspomniany balet Dorocińskiego), gdzie humor wygrany został z wdziękiem, pewną ręką, wydobywając tym samym to, w stylu Kolskiego najlepsze.

W Serce, serduszko brakuje chyba tylko latającego dywanu, który poniósłby obie bohaterki z Bieszczad na Wybrzeże. Byłoby może mniej cross-country, ale przynajmniej Piotr Lenar mógłby wypatrzyć jeszcze więcej ładnych panoram.

Ada Minge


Film można zobaczyć w Kinie pod Baranami