Figurantka (2012-, Armando Ianucci)
Świat wielkiej polityki jest brutalny. Tu nie ma miejsca na szczere uśmiechy i zwyczajną życzliwość. Wysoko nagradzane są za to cynizm i karierowiczostwo, a dłoń przed chwilą wyciągnięta w przyjacielskim geście, sekundę później może już ściskać nóż gotowy do wbicia w plecy. Tak przynajmniej to sobie wyobrażamy, a w tym przekonaniu utwierdza nas telewizja. Czy ten świat można w ogóle pokazać w inny sposób? Oczywiście, HBO robi to już od ponad dwóch lat.
W jaki sposób stworzyć dobrej jakości sitcom, rozgrywający się w realiach amerykańskiej polityki na wysokim szczeblu? Zlecić to Brytyjczykowi. Dokładnie rzecz biorąc – Armando Ianucciemu. Ten reżyser, scenarzysta i producent w jednym, dał się poznać przede wszystkim jako twórca serialu The Thick of It (2005-), znakomitej satyry politycznej, która na Wyspach zdobyła na tyle duże uznanie, że Amerykanie już w 2007 roku zainteresowali się stworzeniem własnej wersji. ABC wyprodukowało nawet pilotowy odcinek, jednak ten nie spotkał się z entuzjazmem i nigdy nie trafił do ramówki. Ianucci nie był szczególnie zmartwiony tym faktem – po pierwsze, jego udział w produkcji ograniczył się do wymienienia nazwiska w napisach, a po drugie, jak sam twierdził, serial był koszmarny. Nie zraziło to jednak Brytyjczyka i niedługo później udało mu się nawiązać kontakt z HBO, które wyraziło zainteresowanie przeniesieniem idei The Thick of It na amerykański grunt. Szefowie stacji nie powielili jednak błędów swoich poprzedników i dali Ianucciemu znaczną swobodę, którą ten wykorzystał tworząc produkcję zupełnie inną od swojej oryginalnej serii. W ten sposób świat poznał Veep.
Polski tytuł serialu – Figurantka – nie dość, że niezbyt fortunnie dobrany, nie ma również nic wspólnego z tytułem oryginalnym. Veep to wszak nic innego, jak skrót od Vice President, czyli stanowiska zajmowanego przez główną bohaterkę, Selinę Meyer. Perypetie Pani wiceprezydent i jej ekipy doczekały się już dwóch pełnych sezonów, aktualnie trwa emisja trzeciego, a już wiadomo, że będzie kolejny. Z jednej strony nie ma się co dziwić takiemu powodzeniu – w końcu HBO przyzwyczaiło, że nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Z drugiej jednak, przy serialu skierowanym do tak wąskiej grupy odbiorczej (bo nie da się zaprzeczyć, że Figurantka stworzona została z myślą o innej widowni niż, np. Gra o tron), można sie zastanawiać, jakie czynniki doprowadziły do tego, że Selina Meyer utrzymuje się na antenie mimo tak potężnej konkurencji.
Wspominałem już o brutalności w świecie polityki i tym, z jaką lubością odsłaniają nam mechanizmy jej działania kolejne seriale. Figurantka, wbrew moim słowom ze wstępu do tego tekstu, nie stanowi pod tym względem wyjątku. Spokojnie, nie będę przeczył sam sobie. Ianucciemu udała się bowiem w przypadku tego serialu rzecz niezwykle trudna. Połączył niewątpliwie odpychające realia waszyngtońskich gabinetów z bardzo celną satyrą na ten temat. Wszyscy napotkani tutaj bohaterowie są w gruncie rzeczy postaciami, których nie da się polubić. Cynicy i ignoranci, z przyklejonymi do twarzy sztucznymi uśmiechami i zestawem pustych słów, które rzucają czyhającym na ich najmniejsze potknięcie dziennikarzom, by ci karmili tym społeczeństwo. Widzieliśmy to w innych serialach, widzimy to na co dzień, nikt nie odkrywa przed nami Ameryki. Jednak Selina Meyer i jej współpracownicy wzbudzają jeszcze jedno uczucie, jakiego wcześniej nie było nam dane doświadczyć. Politowanie. Co najważniejsze, w tym przypadku nie jest to odczucie jednoznaczne, a najlepiej widać to na przykładzie głównej bohaterki.
Selina Meyer: wiceprezydent, polityk, którą rozpiera ambicja (jak informuje nas sprytnie pomyślana czołówka, swoją pozycję dzierży raczej z konieczności, niż z chęci), naprawdę chce coś zmienić, mieć realny wpływ na najważniejsze decyzje w państwie, ale w gruncie rzeczy jej rola sprowadza się do lawirowania między kongresmenami i lobbystami oraz spełniania coraz to bardziej absurdalnych obowiązków PR-owych. Wszystko to wpływa na frustrację Seliny, która rośnie z odcinka na odcinek. Zamiast uczestniczyć w wielkiej polityce, ona swoją limuzyną porusza się pomiędzy grillem w Karolinie Północnej, a lokalem serwującym mrożone jogurty. Wszędzie rzecz jasna obowiązkowe zdjęcia, uśmiechy i nic nieznaczące wywiady. Oczywiście jest to mocno przejaskrawione, w końcu mamy do czynienia z komedią, ale złość Seliny ma jak najbardziej racjonalne podstawy. Teoretycznie zajmuje przecież drugą pozycję w jednym z najważniejszych światowych imperiów. W praktyce jednak, jak zostało to wprost powiedziane w serialu, jej funkcja pozbawiona jest realnej władzy i sprowadza się do okazjonalnego bywania na pogrzebach (rzecz jasna tylko tych, na których nie jest wymagana obecność Prezydenta). Wydawać by się mogło, że takie postawienie sprawy automatycznie ustawi sympatię widza po stronie Pani wiceprezydent. Nic bardziej mylnego. To byłoby za proste. Owszem, Selina często wzbudza współczucie, zwłaszcza wtedy, gdy chce postąpić właściwie, lecz jest blokowana przez swojego zwierzchnika, jednak twórcy nie pozwalają nam nawet na moment zapomnieć, że ona również jest politykiem. Dokładnie takim samym, jak Ci, którzy rzucają jej kłody pod nogi. Najlepiej widać to w odcinkach, w których sprawy zawodowe mieszają się z życiem osobistym Seliny lub jej współpracowników. Ianucci nie ma litości dla swojej bohaterki, bezwzględnie obnażając jej wyrachowanie i działanie w myśl zasady, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu podczas kampanii wyborczej. Wiceprezydent Meyer sama niewiele wie o swojej córce, często natomiast ma do niej pretensje o to, że ta nie dostosowuje się do reguł panujących w światku politycznym. Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się jasna – w końcu, czy ktoś poświęcający najbliższe osoby na rzecz własnej kariery może budzić jakiekolwiek pozytywne odczucia? Ponownie jednak Ianucci staje okoniem takiemu prostemu rozumowaniu. Pomimo tego, że ujawnia wszelkie słabości Seliny z pełnym wyrachowaniem, nie opowiada się jednoznacznie po stronie oskarżyciela. Zostawia widzowi wybór, prowokując go do własnej oceny – czy to było bezsensownie okrutne zachowanie, czy może jednak miało jakieś uzasadnienie? Takich pytań można stawiać sobie setki i wydaje się, że dobrych odpowiedzi nigdy nie uda się znaleźć. Selina jest postacią, która w jednej chwili potrafi wzbudzić sprzeczne uczucia. Mogą nas brzydzić zakulisowe waszyngtońskie zagrywki, te wszystkie fałszywe uśmiechy i stosy kłamstw, ale gdy widzimy naszą bohaterkę bezradnie kręcącą się na obrotowym krześle w swoim gabinecie, trudno oprzeć się wrażeniu, że ona jest jak każdy z nas – chce po prostu osiągnąć swój cel, a ktoś ciągle jej w tym przeszkadza. Kibicujemy jej, choć wiemy, że postępuje źle, ba, kibicujemy jej właśnie dlatego! Z litości? Przecież wiemy, jakie metody stosuje Selina, wiemy, że jest politykiem takim jak wszyscy inni. A jednak życzymy jej dobrze, dostrzegając bijącą z niej bezradność. Czy w takim momencie to nie widz wychodzi na największego cynika ze wszystkich? Ianucci zdaje się śmiać nam wszystkim w twarz.
Oczywiście Selina nie jest jedyną postacią w serialu wzbudzającą tak ambiwalentne uczucia. Cały jej sztab składa się z ludzi trudnych do jednoznacznej oceny. Gary (Tony Hale) to jej osobisty asystent, nie rozstający się ze swoją torbą naramienną, w której ma wszystko, czego wiceprezydent akurat potrzebuje, nawet jeśli ona o tym nie wie. Pocieszny idiota – wydaje się, że taki opis pasuje do niego najlepiej, ale znów, zamknięcie go w tych dwóch słowach mijałoby się z celem. Podobnie rzecz ma się z Amy (Anna Chlumsky), szefową sztabu, która niejednokrotnie nadwyrężała własną reputację dla dobra szefowej. Czy to czyni z niej ofiarę? Skądże, to równie wyrafinowany gracz, co Dan (Reid Scott), najświeższy członek 'Team Meyer’, który nie zawaha się przed największym świństwem, by osiągnąć cel, a słowo lojalność zdaje się nie występować w jego słowniku. To może na współczucie zasługuje chociaż Jonah (Timothy Simons), pomiatany z każdej strony łącznik z Białym Domem? Nigdy w życiu, to prawdopodobnie najbardziej irytujący bohater serialu, a słuchanie kolejnych wymyślnych sposobów obrażania go, sprawia okrutną przyjemność. Świat Figurantki pęka od postaci, które wzbudzają skrajne emocje, a łączy je tylko jedno: na każdą z nich możemy patrzeć z politowaniem i zastanawiać się, czemu oni mnie śmieszą, skoro powinni brzydzić?
Twórcy serialu doskonale wiedzieli, na co się piszą, tworząc taką, a nie inną produkcję. Choć realia panujące w Veep można mniej więcej dopasować do praktycznie każdego ośrodka politycznego na świecie, nie da się ukryć, że nie są to okoliczności przyrody sprzyjające przygodnemu telewidzowi, zwłaszcza takiemu spoza Stanów Zjednoczonych. Nie jest prawdą, że dla samego zrozumienia serialu trzeba się co najmniej nieźle orientować w regułach waszyngtońskiej polityki (zwróćcie uwagę na to, że nigdzie w serialu nie pada nawet informacja czy Selina jest Demokratką czy Republikanką, a twórcy uparcie milczą na ten temat), ale chociaż lekkie rozeznanie na pewno ułatwi bezbolesne wejście w ten świat. Dlatego też Figurantka pozostaje produkcją skierowaną do wąskiego grona odbiorców. To bardzo pocieszająca myśl, że w epoce serialowych blockbusterów, przyciągających przed ekrany miliony ludzi, ciągle jest miejsce dla mniej popularnych, ale równie wartościowych serii. Zwłaszcza jeśli są takie jak Veep – bezkompromisowe, celne i błyskotliwe, a przy tym wulgarne (muszę przyznać, że w żadnym z popularnych, niepoprawnych politycznie seriali nie słyszałem takiej ilości przekleństw jak tutaj), autentyczne i naprawdę śmieszne. Nie jest to łatwa i przyjemna telewizja, którą możemy umilić sobie obiad, ale danie jej szansy może przynieść sporo rozrywki, a nawet spowodować uzależnienie.
Mateusz Piesowicz