Emocje z probówki

aa

Kino lubi udowadniać niemożliwe. Tak też dzieje się w przypadku nowego filmu Jessiki Hausner Kwiat szczęścia (2019), w którym obiektami wprowadzającymi chaos i niepokój w głowach bohaterów są… kwiaty. Laboratoryjna sterylność scenografii czy kojarzona z kinem Giorgosa Lanthimosa emocjonalna powściągliwość postaci momentalnie zaszczepiają w widzu myśl, że coś w tym świecie jest nie tak. Kwiat szczęścia to kameralny horror, w którym zagadki wynikają nie ze spektakularnych, trudnych do wytłumaczenia wydarzeń, a z nieprzewidywalności uczuć i ludzkich obsesji.

Receptura na fabułę osadzonego w laboratorium horroru jest dobrze znana, dla widza nie będzie więc zaskoczeniem fakt, że eksperymenty doprowadzą do katastrofy. Najważniejszy stanie się proces odwracania ról – kontrolujący doświadczenie zamienią się w kontrolowanych. Bohaterką filmu jest Alice (Emily Beecham), zajmująca się modyfikacją genetyczną roślin. Prowadzi badania nad kwiatem o nazwie Mały Joe, którego woń ma wywoływać u ludzi szczęście. Projekt, choć szlachetnie brzmiący, szybko wymyka się spod kontroli, a owładnięci zapachem ludzie zrobią wszystko, by nowy gatunek kwiatów przetrwał.

Kwiat szczęścia to film nieskomplikowany fabularnie. Przedstawia historię pracoholiczki, po godzinach samotnie wychowującej nastoletniego syna, Joego (Kit Connor). Bohaterka jest wyraźnie zagubiona w relacjach międzyludzkich, stąd jej wizyty u psychoterapeutki, podczas których próbuje zrozumieć życie rozgrywające się poza probówkami: zaloty jej partnera laboratoryjnego, Chrisa (Ben Whishaw), problemy dorastającego syna czy też obłęd i depresję innej badaczki z zespołu, Belli (Kerry Fox). Powstaje ciekawy kontrast, gdy osoba zupełnie oddalona emocjonalnie od innych, tworzy kwiat, mający zapewnić ludziom nieskończoną radość – dosłowny, chemiczny związek szczęścia. Pytanie tylko, czy emocje można rzeczywiście zamknąć w probówce i wszczepić w geny pięknego, czerwonego kwiatu?

W świecie Alice wszystko zostaje wytłumaczone w naukowy, logiczny sposób – jeżeli szczęście sprowadza się do chemicznej substancji, to także inne uczucia mogą być badane pod mikroskopem. Takie podejście buduje między bohaterami dystans – rzadko kiedy dają się ponieść emocjom, a gdy się to dzieje, najczęściej ich działania zmierzają w stronę przemocy i stają się reakcją obronną. Ludzie „uzależnieni” od Małego Joego zrobią wszystko, by kwiat przetrwał, ponieważ na jego istnieniu bazuje ich szczęście. W ten sposób postaci, które próbują budować czy naprawiać wzajemne relacje, stają się sobie wrogie. Alice nie może ufać nikomu i nawet nauka nie jest w stanie pomóc jej w rozróżnieniu prawdy od kłamstwa, przez co także widz zaczyna wątpić w to, który z bohaterów ma rację.

aaa

Największa siła filmu tkwi w umiejętnym zwodzeniu odbiorcy i kreowaniu atmosfery niepokoju. W paru momentach, podobnie jak Alice, tracimy pewność co do tego, kto tak naprawdę się zmienił, kto oszalał – ona czy jej współpracownicy? Czy kwiat szczęścia ma rzeczywisty wpływ na zachowanie swoich opiekunów, czy to tylko złudzenie wywołane przez niewiarę, jaką bohaterka pokłada w swoich bliskich? Właśnie w owej niepewności poznawczej ma swoje źródło napięcie, które nie traci na intensywności do końca seansu.

Klimat powszechnej paranoi budują także kolory, które wyróżniają film od strony wizualnej. Czerwień, fiolet czy zieleń to barwy dominujące na ekranie. Funkcjonują jako sygnały ostrzegawcze spotykane w naturze – jaskrawy kolor roślin czy zwierząt ostrzega przecież o ich toksyczności. Nie inaczej jest tutaj: ostre, wyraziste tonacje sprawiają, że miejsca akcji tracą neutralność i pobudzają czujność widza.

Warto także zwrócić uwagę na warstwę audialną filmu, a właściwie na dominującą w nim ciszę. Nieobecność ścieżki dźwiękowej w najważniejszych scenach sprawia, że niepokój kreowany jest tylko przez dialogi i drobne zdarzenia. Milczenie zwiększa dystans między bohaterami. Wykorzystana w filmie muzyka Teijiego Ito (znanego ze współpracy z Mayą Deren), na którą składają się niekomfortowe w odbiorze dźwięki „skrzypienia” japońskiego fletu czy dudnienia bębnów, służy jako podsumowanie scen, chwilowe wyrwanie widza ze skupienia i przypomnienie, co tak naprawdę powoduje zamęt w życiu bohaterów – a jest to Mały Joe. Największy strach wzbudza w filmie nieprzewidywalność ludzkich zachowań oraz wizja świata, w którym aby poczuć szczęście, należy je wyprodukować i kupić. Musi być podawane jako odurzający narkotyk, odrywający człowieka od jego prawdziwego „ja”. Bohaterowie są zagubieni, nie potrafią odnaleźć się w swoich priorytetach, a empatia wydaje się u nich zdolnością utraconą. Kwiat szczęścia to w istocie opowieść o samotności, o sterylnym świecie, w którym ludzie pełnią swoje role bez większej refleksji. Są uwięzieni w pragnieniach, które mogą zrealizować tylko wtedy, gdy robią to dla Małego Joego, a nie dla siebie samych.

Prawdziwe szczęście staje się ułudą. Bohaterowie pozostają wobec siebie zdystansowani, nawet w relacjach znamionujących bliskość, jak miłość  matki i syna czy związek kobiety i mężczyzny. Zachowują się, jakby próbowali wpisać się w schematy zachowań, które nie do końca rozumieją. Z kolei ci, usiłujący wyrwać się spod czaru rzuconego przez czerwony kwiat, prezentowani są jako intruzi w „nowej normalności”, przez co muszą odejść. Jessica Hausner kreuje świat, gdzie emocje stają się czymś oderwanym od ludzi, związkami chemicznymi, które można wyizolować i sprzedać. A najbardziej niepokoi to, że według samych bohaterów emocji syntetycznych i naturalnych nie da się odróżnić. Różnica wydaje się oczywista, jednak osobliwa wizja rzeczywistości zaproponowana przez Hausner przyprawia o dreszcze.

Karolina Paluch

 

Zdjęcia użyte w tekście pochodzą z materiałów dystrybutora Against Gravity