Bumblebee (2018, reż. Travis Knight)
Filmy z uniwersum „Transformers” przywodzą na myśl nieustraszone maszyny, które staną do walki nawet z najcięższym przeciwnikiem. Reżyser „Bumblebee” przełamuje schematy i serwuje widzom kino sci-fi w wersji light. Czy w starciu z tęsknotą za młodością nutka sentymentalizmu Travis Knight roztopi stalowe serca robotów stworzonych przez Micheala Baya?
Charlie jest zamkniętą w sobie nastolatką, która uwielbia majsterkować w zaciszu domowego garażu. Pomimo upływu czasu nie potrafi pogodzić się ze śmiercią ojca, co wpływa negatywnie na jej relacje z matką, bratem i ojczymem. Pewnego dnia znajduje stary, żółty samochód, kryjący w sobie nietypową tajemnicę…
„Bumblebee” przywodzi na myśl starcie dwóch całkowicie odmiennych galaktyk. Z jednej strony oglądamy „kanciastą”, sztuczną rzeczywistość wyciągniętą z Lego Bionicle, z drugiej zaś mamy do czynienia z nostalgicznym obrazem skąpanym w klimacie lat osiemdziesiątych. Jednak pomimo solidnego pomysłu pomiędzy oba światy nie współgrają ze sobą. Tworzy się pomiędzy nimi dysonans, którzy wprawia widza w dezorientację. Różnice w ich kolorystyce rażą w oczy, zaś maszyny, będące zbędnym elementem w kadrze, zakłócają harmonię obrazu. Ciężar „żelastwa” Bee i jego braci przytłacza, a wręcz przesłania zwiewność otoczenia, w którym żyje Charlie. Przez to publiczność nie potrafi wybrać pomiędzy podziwianiem kalifornijskich plaż a rozczarowaniem zbyt mocno nakreślonymi bohaterami rodem z sci-fi dla dzieci.
Bumblebee (2018, reż. Travis Knight)
Właśnie, czy koncepcję Knighta polubi dziecięca widownia? Tak naprawdę nie wiadomo, kto jest targetem dzieła. Dorosły popatrzy z lekkim politowaniem na perypetie „młokosów” i po kilku minutach powróci do codzienności. Za to młody kinoman nie zrozumie aluzji płynących ze scenariusza, a przy okazji nabawi się koszmarów widząc grymasy na twarzach tych groźniejszych „Transformers”. Doświadczonych widzów nie przekonają naiwne żarty ani prostolinijny, dydaktyczny przekaz. Warstwa teoretycznie skierowana do dzieci jest jednak ukazana w dość dojrzały sposób, co sprawia, że może ona do nich nie dotrzeć. Reżyser „Bumblebee” nie wprowadza zatem zarówno konkretnego ograniczenia wiekowego jak i nie precyzuje czy na sali kinowej powinien zasiąść trzydziesto czy też dziesięciolatek. A może oboje naraz? W zależności od interpretacji powyższy zabieg może czynić dzieło ponadczasowym lub jedynie kiepskim, nieokreślonym miszmaszem.
„Bumblebee” serwuje jednak dość oryginalną odsłonę przygód „Transformers”, która nie ma zbyt wiele wspólnego z poprzednimi częściami serii. Urocze roboty przypominające nieokrzesane szczeniaczki w połączeniu z dziecięcą buzią Hailee Steinfeld wywołują co prawda pozytywne emocje, ale po jakimś czasie przyćmiewa je schematyczność scenariusza. Poza rewolucją w obrębie całej serii film nie wnosi do kinematografii niczego odkrywczego. Wtórny sentymentalizm rodzi wzruszenie i powoduje, że dzieło staje się słodkie jak świeża beza. Jedni skonsumują „Bumblebee” ze smakiem, inni zaś woleliby zjeść coś bardziej… „na ostro”.
Anna Godoń
Bumblebee
USA 2018, 113′
reż. Travis Knight, scen. Christina Hodson, zdj. Enrique Chediak, prod. Allspark Pictures, Bay Films, Di Bonaventura Pictures, Hasbro, wyst. Hailee Steinfeld, Jorge Lendeborg Jr., John Cena, Jason Drucker