Czasy postprawdy

W 1939 roku Jorge Borges napisał opowiadanie „Biblioteka Babel”, w którym zawarł opis rozległej biblioteki posiadającej wszystkie możliwie kombinacje znaków, a tym samym całą zgromadzoną na świecie wiedzę. Jednocześnie była ona kompletnym chaosem, miejscem, gdzie nie istnieje spójna rzeczywistość, etykieta moralna, ani wyznacznik oddzielający prawdę od fałszu. Istniała jako natłok informacji, nie poddając się żadnym regułom i prawom. Borges prawdopodobnie nie wiedział, że opisując tę bibliotekę, ukazał Internet doby Web 2.0, czyli taki, z jakiego przyszło nam korzystać w obecnych czasach. Jest to rodzaj sieci, w którym treść nie jest już generowana przez zewnętrzne firmy, ale przez użytkowników. Zakłady dostarczają jedynie struktury w postaci platform, takich jak – Facebook, Twitter czy YouTube, a generowanie treści pozostaje zadaniem osób korzystających z tych serwisów. Tworzy to nieskończony zbiór informacji, ponieważ wytwarzane są one codziennie przez każdego z nas.

Każdy świadomy użytkownik Internetu widzi, jak wygląda obecnie krajobraz naszej światłowodowej rzeczywistości – reklamy, wątpliwej jakości informacje i targane emocjami wpisy. Kluczowym słowem wyjaśniającym dzisiejszą strukturę sieci i dominujące w niej treści jest “postprawda”. Słownik oksfordzki definiuje to słowo jako ,,warunki, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”.  Widać to szczególnie na portalach społecznościowych, a zwłaszcza na najgłośniejszym ostatnio Facebooku.  Internet, który miał być nowoczesną platformą wymiany myśli, ośrodkiem awangardowych idei, sposobem na zmianę hegemonii gigantów informacji, zaczyna stawać po drugiej stronie barykady. Przekształca się w królestwo chaosu, gdzie rację ma ten, kto głośniej krzyczy. Kto jest za to odpowiedzialny? Tutaj wypada zacytować film „V jak Vendetta”, gdzie na to samo pytanie główny bohater odpowiada: ,,Wystarczy spojrzeć w lustro”. W latach siedemdziesiątych francuski filozof, Jean Baudillard pisał, że dezinformacja postępuje szybciej niż informacja. Natomiast dzisiaj znaczenie tych słów jeszcze bardziej wzrosło. My, jako użytkownicy, jesteśmy najbardziej odpowiedzialni za szerzenie się dezinformacji, gdyż udostępniamy, komentujemy lub sami piszemy różnego rodzaju treści.

Istotnym czynnikiem, który pogłębia toczący się w sieci kryzys, jest negacja udowodnionych naukowo lub badawczo faktów, potwierdzających korzyści emocjonalne wpisów. Czasem wystarczy rozsiać plotkę, nawet całkowicie niedorzeczną, by zasiać lęk w umysłach ludzi. Tak było np. z ruchem antyszczepionkowym, kiedy w 1998 r. dr Andrew Wakefield opublikował pracę zakładającą istnienie potencjalnego ogniwa łączącego szczepienia z wzrostem ilości dzieci cierpiących na autyzm. Jak później wykazano stosował błędną i niemiarodajną metodologię, czego skutkiem było odebranie mu prawa do wykonywania zawodów medycznych. Ziarno niepewności zostało jednak zasiane i można zbierać jego plony do dziś. Internet jedynie ułatwił rozpowszechnianie fałszywych informacji – jeśli coś trafi na dobry grunt, to niezależnie od tego ile później będzie sprostowań, zapuści swoje korzenie, a następnie zostanie powielone. Sieć stała się też przestrzenią dla populistów mówiących to, co ludzie chcą usłyszeć. Właśnie dzięki ich zainteresowaniu informacja nabiera rozpędu. Wykorzystują oni gniew i złość tej części społeczeństwa, która w jakiś sposób nie może się odnaleźć. Jak twierdzi David Aaronovitch, wszechobecność zgody na taki stan rzeczy jest ludzką tęsknotą za narracją i porządkiem, jaki ona tworzy. Ludziom łatwiej zaakceptować “prawdę”, która jest prosta, zrozumiała i najczęściej sprowadzająca podmiot do roli winnego, niż pogodzić się z okrucieństwem wszechświata i jego nieprzewidywalnością.

Równie ważne jest także ograniczenie zaufania do autorytetów i instytucji medialnych. Anonimowi użytkownicy, bądź niekompetentni działacze, mogą zdyskredytować uznanych naukowców lub specjalistów jakiejś dziedziny.  Jak przekonuje Andrew Keen w książce „Jak internet niszczy kulturę”, Web 2.0 wprowadził tzw. “kult amatora”. Scharakteryzował to zjawisko tym, że użytkownicy chcą produkować jak najwięcej treści, nie zawsze mając ku temu odpowiednie kompetencje. Oglądając filmy zamieszczone na YouTubie lub czytając blogi, wyraźnie widzimy, że rzeczy wysokiej jakości stanowią mniejszość. Cały ten efekt potęguje fakt, że obecnie jesteśmy częściej nadawcami niż odbiorcami wiadomości. W momencie, gdy wszyscy są autorami, nikt nie sprawdza treści. To często powoduje efekt konsternacji – gdy tak dużo wpisów jest produkowanych przez anonimowych użytkowników, trudno określić komu można wierzyć. Tradycyjne instytucje medialne – mimo, że nie są idealne i można im sporo zarzucić – charakteryzowały się pewną odpowiedzialnością. Za udowodnione kłamstwo lub błąd dziennikarz mógł stracić pracę czy też zostać pociągnięty do odpowiedzialności. W ostatnich latach ściganie twórców “fake newsów” w Internecie stało się znacznie bardziej intensywne, ale wciąż większość z nich czuje się bezkarna.

Jak pisze Matthe d”Ancona w książce „Postprawda”: „Postprawda to wyraz uznania, że rzeczywistość jest dziś tak ulotna, a nasze perspektywy jako jednostek i grup tak rozbieżne, że nie ma sensu dłużej poszukiwać prawdy”. Prawda, która jawi się jako wartość względna, może stanowić prawdziwe zagrożenie dla naszego postrzegania świata. Bo jeżeli nie ma podstaw, do których można się odwołać, zaczyna brakować punktu odniesienia. I tak żyjemy już w ogromnym chaosie wypełnionym chmarą informacji, nad którą nie umiemy zapanować. Musiało nawet dojść do procesu sądowego, by rozstrzygnąć, czy Holocaust naprawdę miał miejsce. Słynna jest sprawa procesu Davida Irvinga z Deborah Lipstad, która oskarżyła mężczyznę o negowanie Holocaustu, ale, co najbardziej absurdalne, sama musiała udowodnić, że zagłada Żydów naprawdę miała miejsce.

Jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Internet to zwierciadło, w którym odbija się nasze społeczeństwo. Jego lęki, obawy i nastroje. Brak punktu odniesienia sprawia, że trudno odnaleźć nam się w tej rzeczywistości, w której ludziom tworzącym treści bardziej niż na przeforsowaniu tezy, zależy na tym, by spór ciągle trwał. I chaos, niestety, ciągle trwa. A my razem z nim.

Mateusz Słowik