Human, Space, Time and Human (2018, reż. Kim Ki-duk)
Kim Ki-duk, reżyser a zarazem poeta, zapragnął podzielić się z nami przypowieścią o ludzkiej naturze. Wyniki rozumowania tego wielkiego mędrca przewyższają najśmielsze oczekiwania. Otóż dochodzi on do wniosku, że człowiek jest… zły!
W celu lepszego zobrazowania swojej wizji zbiera na statku przedstawicieli różnych grup społecznych: ważnego polityka z synem, gangsterów, prostytutki i innych „zwykłych” ludzi, a następnie, eksperymentalnie umieszcza ich w przestworzach i w ten sposób odcina od świata. Razem z bohaterami suniemy więc statkiem donikąd i mamy okazję przekonać się co się stanie, gdy władza poczuje się bezkarna, gdy zapanuje głód i gdy u postawionych w skrajnej sytuacji ludzi zaczną rodzić się zwierzęce instynkty. Przy tym reżyser zdaje się nie wykazywać wobec bohaterów żadnego zrozumienia. Powtarzane do znudzenia schematy postępowania i coraz to bardziej wymyślne upokorzenia zakrawają na drwinę. Na ekranie możemy zobaczyć pełen wachlarz najgorszych ludzkich zachowań: gwałty, morderstwa, kanibalizm, kazirodztwo. Wszystko na pewno w szczytnym celu, tylko jakim?
Po pewnym czasie zaczynamy rozpoznawać w bohaterach odpowiedniki biblijnych postaci. Główna bohaterka, której na imię – uwaga – Eva, jest kobietą wybraną, a w jej łonie rozwija się podłoże przyszłej cywilizacji. Trzeba tu zaznaczyć, że nie wiadomo, czyim dzieckiem jest owo podłoże cywilizacji, ponieważ główna bohaterka została wielokrotnie zgwałcona oraz odbyła stosunek seksualny ze swoim, zamordowanym tej samej nocy, chłopakiem. Pojawia się też wiecznie milczący mędrzec (bo oczywiście mędrzec musi być milczący), w którym natychmiast rozpoznajemy figurę Boga. Nie przejmuje się on wydarzeniami na pokładzie, tylko cierpliwie sadzi rośliny, które w przyszłości mają wykarmić nienarodzone jeszcze dziecko i w tym celu chwyta się wszystkich sposobów, by użyźnić ziemię. Kiedy ludzie na statku już się pozabijają (niespodzianka!) lub nawzajem pozjadają i zostanie tylko Eva, cywilizacja będzie mogła w końcu się odrodzić. Obrośnięty bujną roślinnością statek, uginający się od nadmiaru obfitości, przypomina wtedy raj utracony. Właśnie tam zostaje popełniony pierwszy grzech nowej ludzkości, który zamyka krąg historii wiecznie pędzącego do samozagłady człowieka.
Human, Space, Time and Human (2018, reż. Kim Ki-duk)
Połączenie powtarzalnego schematu z tematyką biblijną oraz wzrastającą nie do wytrzymania agresją brzmi dziwnie znajomo. Przywodzi na myśl film amerykańskiego reżysera, który miał premierę stosunkowo niedawno. Koreańska wersja „Mother!” (2017), bo o nim mowa, jest jednak pozbawiona wszystkich cech, które ratowały jej pierwowzór przed śmiercią w patetycznych odmętach samouwielbienia. Nie uświadczymy tu tajemnicy, a przeteatralizowane gesty ostro przekraczają granice dobrego smaku.
Należy też zaznaczyć, że tytuł dzieła – „Human, Space, Time and Human” – szalenie zmyślnie oznacza cztery rozdziały, na które dzieli się film, co ustaliłam zaraz po rozpoczęciu się rozdziału drugiego. W tym momencie przeklęłam moją przenikliwość. Kiedy zbliżają się tortury, lepsza jest słodka nieświadomość. A Kim Ki-duk uwielbia torturować. Nad swoimi bohaterami znęca się za pomocą wymienionych już wcześniej sposobów, natomiast nad swoją publicznością za pomocą łopatologicznych metafor, które czają się na każdym kroku. Zaczynając od wspomnianego statku, który jako zdezelowany wrak jest symbolem wyjałowionego świata, z kolei później, staje się arką, kolebką jeszcze nieskażonego życia. Pojawia się też biel jako znak niewinności, w postaci sukienki głównej bohaterki. Mistrzowsko rozegrane jest również zasadzenie (dosłowne!) nowej cywilizacji na ciałach ofiar tej poprzedniej. Nam pozostaje jedynie podziwiać nowatorstwo i kunszt koreańskiego reżysera.
Teoria Kima Ki-duka o ludzkiej bezduszności znajduje swoje potwierdzenie w rzeczywistości już podczas seansu. Widzowie (w tym ja, przyznaję się bez bicia) w celu rozładowania nadmiaru ekranowej agresji i ciągłego patetycznego napięcia, zaczęli się śmiać. Jest to jedyna możliwa, choć jakże niestosowna, reakcja na usilne łączenie treści najwyższych lotów z mało górnolotnym sposobem przekazu. Przesyt drastycznych aktów przemocy powoduje, że pojedyncze zdarzenia tracą na znaczeniu, a ich powtarzalność jest w efekcie groteskowa. Skrajne zmęczenie nie pozwala natomiast na jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne.
Human, Space, Time and Human (2018, reż. Kim Ki-duk)
Tego dzieła nie można traktować poważnie z jeszcze jednego powodu: ono nie traktuje poważnie widzów. Wręcz przeciwnie, w dobitny sposób ubliża ich inteligencji. Nie ma tu miejsca na konieczne dla uruchomienia szarych komórek niedopowiedzenia, które dałyby odbiorcom jakiś cień szansy na własną interpretację. Reżyser postarał się, byśmy nie popełnili żadnego błędu. Aktorzy grają przede wszystkim ustami. Właściwie nie ma takiego momentu, w którym milczą. Najgorsza pod tym względem jest główna bohaterka, ponieważ rozmawiając z „Mędrcem-Bogiem” jest zmuszona sama sobie odpowiadać na pytania. Są to pytania, kompletnie niepotrzebne, na które Eva, tak samo jak widz, zna już odpowiedź. Niestety zapamiętanie raz usłyszanej informacji również przekracza nasze możliwości, ale i na to reżyser coś poradzi, wkładając ją w usta postaci jeszcze dobrych kilka razy. Aż się prosi, by ta wrzeszcząca banda wzięła przykład z milczącego starca.
Bardzo ciekawy jest też pogląd twórcy na możliwe role kobiece w społeczeństwie. Jego zdaniem płeć piękna może przyjąć funkcję ofiary bądź prostytutki, co w perspektywie ostatnio zachodzących zmian jest szczególnie interesujące.
Kim Ki-duk, którego mieliśmy okazję poznać po seansie, sam wydawał się onieśmielony wielkością swojego dzieła. Zamiast odpowiedzieć na pytania widzów, po prostu nas przeprosił. To bardzo miłe z jego strony. Pytanie tylko po co robić film, za który trzeba przepraszać?
Ida Marszałek
Human, Space, Time and Human
Korea Południowa, 122′
reż. Kim Ki-duk, scen. Kim Ki-duk, prod. Kim Ki-duk Film, wyst. Mina Fuji, Keun-Suk Jang, Sung-Ki Ahn, Sung-jae Lee, Seung-bum Ryoo