The Disaster Artis (2017, reż. James Franco)
Po czternastu latach w końcu spełniło się marzenie Tommy’ego Wiseau – jego kultowy „The Room” trafił do szerokiej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Można wiele mówić o tym wampirze z „Nowego Orleanu”, ale facet dopiął swego w najdziwaczniejszy sposób, jaki można było sobie wyobrazić. „The Disaster Artist” próbuje przybliżyć tę enigmatyczną postać, jednak poza scenami ściśle związanymi z tworzeniem „najlepszego najgorszego” filmu, nie zaangażuje widza na tyle, by rzucał łyżeczkami w stronę ekranu.
Zanim James Franco postanowił wyreżyserować inspirującą historię dwójki przyjaciół, chcących zaistnieć w Hollywood, stanął za kamerą kilkunastu filmów pełnometrażowych, które zbierały beznadziejne recenzje („The Sound and the Fury” nie przekroczyło 40 punktów na metacritic). Jakby tego było mało, pisał do nich scenariusze, grywał główne role i je produkował. Brzmi znajomo? Franco w wywiadach przyznał, że widział „The Room” więcej razy niż jakikolwiek inny film. Nic więc dziwnego, że znalazł w osobie Wiseau cząstkę siebie i postanowił o tym opowiedzieć. Z „The Disaster Artist” wylewa się miłość do kina, pasja tworzenia i chęć wyrażania tego, co siedzi głęboko w nas. To bez wątpienia dobry kompan „Eda Wooda” (1994) i jest na dobrej drodze, by powtórzyć jego sukces na nadchodzącej gali oscarowej. Brak nominacji dla Jamesa Franco w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy byłby tak wielkim grzechem, jak przyznanie statuetki „Zakochanemu Szekspirowi” zamiast rewolucyjnemu „Szeregowcowi Ryanowi” w pamiętnym 1999 roku. Jego interpretacja Wiseau, choć oparta na kilku charakterystycznych gestach, bynajmniej nie jest prześmiewcza – stara się ukazać drugą stronę medalu.
Franco bryluje na ekranie tym dziwacznym akcentem, śmiechem, nie pozwala oderwać od siebie wzroku, kiedy w niedopasowanych ubraniach i tłustych włosach próbuje odegrać kultowe sceny z „The Room”. Gorzej wypada jego brat, Dave Franco, który wciela się w Grega Sestero, najlepszego przyjaciela Tommy’ego. Wydawałoby się, że braterska więź między dwójką aktorów wystarczy, by ukazać wiarygodną relację na ekranie, jednak już ich pierwsze wspólne sceny potwierdzają brak chemii. Greg w wykonaniu Dave’a jest antypatyczny i miałki, brakuje w nim pewnych niuansów, które wyniosłyby go na równie wysoki poziom. Szkoda, bo James Franco kilkukrotnie podkreślał, że czekał na właściwy moment, by zagrać ze swoim młodszym bratem w filmie. Mało czasu poświęcono pozostałym członkom obsady. Reżyser zdecydował się na potęgowanie gagów, co przełożyło się na brak głębi psychologicznej – w szczególności bolało to, kiedy odtwórczyni roli Lisy (świetna Ari Graynor), nękana przez reżysera podczas sceny łóżkowej, nie dostała chociażby jednej dodatkowej możliwości ukazania jej punktu widzenia. Podobnie zostali potraktowani Seth Rogen i partnerujący mu Paul Scheer, których role ograniczono do komentowania dziwacznych wyczynów twórcy „The Room” i strofowania jego zachowania. Ciekawie natomiast wypadają gościnne występy gwiazd, które nie są wymuszone – znajdują swoje uzasadnienie w historii.
„O czym jest ten film?” – pyta jedna z aktorek w trakcie przerwy między zdjęciami. „The Disaster Artist” jest przepełnione takimi zabawnymi momentami, jednak błyszczy dopiero wtedy, gdy w pełni skupia się na produkcji „The Room”. Niestety, zanim do tego dochodzi, jesteśmy zmuszeni oglądać, jak Franco przez nużący pierwszy akt powierzchownie zarysowuje przyjaźń Tommy’ego i Grega. Brakuje w tych scenach interesującego konceptu, wszystko podąża przewidywalną ścieżką, odhaczając kolejne punkty z listy klisz. Dziwi też fakt, że Greg, pomimo okropnego traktowania ze strony Tommy’ego, przez tyle czasu pozostaje jego wiernym pieskiem. Być może zbyt wielki nacisk położono na motyw przyjaźni i wspólnych marzeń, przez co reszta zostaje bardzo uproszczona. Mając to wszystko na uwadze, podczas seansu pozostaje już tylko ciekawość, jak oni to nakręcili i co jeszcze wymyślił kruczowłosy ekscentryk.
„The Disaster Artist” stoi rolą Jamesa Franco oraz zakulisowymi ciekawostkami z planu kuriozalnego, ale dostarczającego niesamowitej frajdy „The Room”. To solidnie zrealizowana laurka, oferująca wiele smaczków dla fanów, jednak nie wyróżniająca się niczym szczególnym. Motywem przewodnim, powtarzanym jak mantra, jest pytanie, czy Tommy Wiseau jest bohaterem czy wrogiem? Choć każdy się domyśli, jaka odpowiedź pada w satysfakcjonującym finale, to jednak najpierw trzeba przebrnąć przez spore mielizny scenariuszowe. Mimo wszystko po seansie zostaje ogromny banan na twarzy, a głosem Tommy’ego przez długi czas będziecie czytać poranne wiadomości.
Piotr Hadyna
The Disaster Artist (premiera: 9.02.2018)
USA, 103′
reż. James Franco, scen. Scott Neustadter, Michael H. Weber, zdj. Brandon Trost, prod. Good Universe, New Line Cinema, Point Grey Pictures, RabbitBandini Productions, wyst. James Franco, Dave Franco, Seth Rogen, Ari Graynor, Alison Brie