Pyrrusowe zwycięstwo

1
Victoria

Niemcy 2015
reż. Sebastian Schipper
scen. Sebastian Schipper, Olivia Neergaard-Holm,
Eike Frederik Schulz
zdj. Sturla Brandth Grøvlen
wyst. Laia Costa, Frederick Lau,
Franz Rogowski, Burak Yigit

Berlin – światowa mekka muzyki elektronicznej, w nieoficjalnej mitologii funkcjonuje podobnie jak lata 60. w USA. Dekada dzieci kwiatów upadła pod swoim ciężarem, kiedy Rodzina Mansona wtargnęła do domu Sharon Tate. U Shippera zapowiedź nadchodzącej katastrofy zaklęta jest w Walcu Mefistofelesa Franza Liszta.

W świat Victorii we flagowym dla Berlina rytmie 4/4 wprowadza nas Burn with me (hiperłącze: https://vimeo.com/133213506) DJ’a Koze. Tytułową bohaterkę (Laia Costa) odnajdujemy w sali spowitej niebieskim światłem przecinanym stroboskopem. Na fali radości dostarczonej przez techno Victoria próbuje poderwać barmana, lecz ten odpiera jej zaloty. Opuszczając klub zwraca uwagę podpitego Niemca – Sonne (Frederick Lau), którego wraz z trójką kolegów nie wpuszczono do środka. „Jest dopiero czwarta rano”, a ktoś wreszcie się nią zainteresował. Nowo poznani znajomi oferują Victorii wycieczkę po prawdziwym Berlinie, który żyje na ulicy.

2Victoria i Sonne

Pierwszym, co uderza widza w trakcie seansu jest niespotykany stopień zaangażowania w historię. Czujemy się już nie tylko obserwatorami, voyeurami z bezpiecznej odległości, ale raczej uczestnikami dzielącymi emocje i stany, w jakich znajdują się bohaterowie. Ten efekt został osiągnięty w głównej mierze dzięki fenomenalnej pracy norweskiego operatora Sturly Brandth Grøvlena (Srebrny Niedźwiedź za najlepsze osiągnięcie artystyczne w kategorii „zdjęcia”), który nakręcił całość w jednym ujęciu „z ręki”. Powstała już przy trzecim podejściu Victoria, jest 138-minutowym master shotem. Ruch kamery w pierwszej połowie filmu jest spokojny. Duża głębia ostrości przy przymkniętej przesłonie wydobywa wiele szczegółów z otoczenia, pozwala nam osadzić się w filmowej rzeczywistości, poczuć w niej stabilnie i pewnie. Bezpieczną przestrzeń generują również zastosowane plany pełne i amerykańskie, które pozwalają zaczerpnąć powietrza.

Od momentu spotkania z gangsterem Andim (André Hennicke) i zażycia przez czwórkę bohaterów kokainy z tylidyną (mieszanki zwanej potocznie speedballem, która znosi uczucie strachu i bólu), kamera zabiera nas na godzinny roller coaster. Coraz częściej pojawiają się małe głębie ostrości i zbliżenia, obraz staje się niespokojny i trzęsący się, co podkreśla strach i zagubienie postaci. Bohaterowie są w popłochu i panice, niezdolni do podejmowania racjonalnych decyzji, i my, jako widzowie, siedzimy z nimi w tym samym wagoniku. Twórcy w wirtuozerski sposób zakończyli historię statycznym ustawieniem kamery (po raz pierwszy użytym w filmie), pozwalając Victorii odejść i wtopić się we Friedrichstrasse. Przywołuje to na myśl ostatnią scenę z Dwunastu gniewnych ludzi (1957, reż. Sidney Lumet), kiedy po dwóch godzinach spędzonych w zamknięciu i narastającym napięciu, nareszcie możemy wziąć oddech i obetrzeć pot z czoła.

Victoria, podobnie jak Berlin Calling (2008, reż. Hannes Stöhr), jest mocno osadzona w muzycznej i lifestylowej legendzie miasta. Jednak obraz Schippera nie składa jej hołdu, tak jak zrobił to Stöhr, ale raczej odsłania mroczną stronę metropolii pozbawioną estetyzacji. Filmowi bliżej jest do cinéma de banlieue – kina przedmieść, ukazującego życie na zaniedbanych osiedlach, gdzie młodzi ludzie wchodzą w konflikt z prawem, a ze wszystkich stron dobiega nas francuski hip-hop – na Kreuzbergu zastąpiony przez techno. Autorem muzyki do Victorii jest sam Nils Frahm – znany „Berliner”, który w wywiadach często podkreśla jak blisko związany jest z tym miastem i jego sceną muzyczną. Przeplatające się w filmie kompozycje berlińczyka, wpisane w modern classical, odciążają, rozsadzają, koją lub dają ułudę spokoju, podczas gdy pod nogami tańczących sypie się grunt.

3Victoria, Sonne i Boxer w klubie

Kunsztownej i perfekcyjnie wykonanej stronie technicznej filmu nie ustępuje ani fabuła, ani aktorzy, choć scenariusz liczył zaledwie dwanaście stron, a większość dialogów była improwizowana. Hiszpanka Victoria i Niemiec Sonne mogli porozumieć się tylko po angielsku i dzięki temu, że nie był to ich język ojczysty, używali prostych i bezpośrednich komunikatów. Jednak prawdziwy moment zawiązania się intymności pomiędzy dwójką bohaterów nastąpił, kiedy dziewczyna zagrała na pianinie Walc Mefistofelesa Franza Liszta. Nie tylko w słowach, ale i w dźwiękach rozbrzmiała historia o złamanej ambicji, samotności i palącym pragnieniu bycia docenionym. A wtem, jakby w myśl powiedzenia „uważajcie o czym marzycie, bo jeszcze się to spełni”, pojawiła się okoliczność, w której Victoria mogła się wykazać i poczuć potrzebną.

W mojej ocenie film Schippera jest najciekawszą premierą roku. Poziomem realizacji przeskoczył ubiegłorocznego, oscarowego Birdmana (2014, reż. Alejandro González Iñárritu), a precyzyjny obraz samotności w wielkim mieście wypadł tak realistycznie, że niemal krępująco. Bohaterowie decydują, że wolą być razem w piekle, niż samotni w raju, lecz rzeczywistość szybko przypomni im, że w ostatecznym rozrachunku w piekle zawsze jest się skazanym tylko na siebie. Victoria przezwycięża samotność, ale poniesione koszty czynią to niczym więcej, jak tylko pyrrusowym zwycięstwem.

Maja Chiara Faber