Kreatury (2015, reż. Tessa Moult-Milewska)
Pozostaje wciąż wiele do powiedzenia na temat artystycznych kwestii związanych z tego typu filmem [sylwetkowym], jego przyszłością, czy wartością [artystyczną]. Ale ze spokojem pozostawiam te kwestie tym, których profesją jest zajmowanie się właśnie takimi problemami.
Lotte Reininger, Nożyczki czynią kino, 1936
Międzygatunkowe parowanie się jest powszechną, umykającą uwadze praktyką w animowanych kreskówkach – rzeczą niewinną, nieszkodliwą i banalną, albo – jeśli popatrzeć na tę kwestię inaczej – czymś szokującym, łamiącym granice, kampowym, queer, subwersywnym (…). A może dzieje się coś, co [postaciom zwierząt, hybrydom ludzko-zwierzęcym] uniemożliwia bycie zwierzętami, czy też ludźmi, gdy zostają wprowadzeni w formę filmu animowanego?
Paul Wells, The Animated Bestiary: Animals, Cartoons, and Culture, 2009
Siwa and Ora (film w trakcie realizacji, reż. Tessa Moult-Milewska)
„Indonezja jest bardzo złożona. Są tam gigantyczne miasta i zupełnie odludne rejony” – przyznała Tessa Moult-Milewska, która trafiła do Azji Południowo-Wschodniej za sprawą stypendium rządu indonezyjskiego. Poznawała tam tajniki teatru cieni wayang kulit i pracowała nad projektem Siwa and Ora – filmem łączącym kino faktów i animację, którego akcja rozgrywa się na wyspie Komodo.
Zanim jednak dowiemy się, w jaki sposób artystka dotarła tak daleko, będziemy musieli odbyć krótką (bądź dłuższą) podróż w czasie i zastanowić się nad związkami kreskówek z krajami, z których pochodzą ich autorzy.
W świecie filmu animowanego próżno szukać tak klarownych podziałów na kinematografie narodowe, jak ma to miejsce w przypadku kina żywej akcji. A jednak – tak zwana polska szkoła animacji ma status legendarny, a przy tym dość heroiczny. Upierałbym się – to, jaką pozycję wypracowali animatorzy z kraju nad Wisłą, ma jednak niewiele wspólnego z ich pochodzeniem. Gdy oglądamy film z aktorami rozgrywający się w określonym plenerze, słyszymy jakim językiem się posługują i widzimy gdzie żyją. W przypadku filmów animowanych te konkrety są nam często odjęte. Nie rozpoczynamy zatem od wybadania, w jakim kraju został zrealizowany film, lecz zwracamy baczniejszą uwagę na styl (przynajmniej w przypadku animacji artystycznej), szukamy jego autora. Animacje, w których zamiast dialogu wykorzystany jest uniwersalny język wizualny, są jakby predestynowane do bycia transnarodowymi. I dobrze na tym wychodzą – jeśli oceniać ich zdolność dotarcia do odbiorcy liczbą nagród zdobytych na festiwalach filmowych.
Dzieła Tessy Moult-Milewskiej ilustrują stan typowy dla tych spośród twórców filmów animowanych, którzy inspiracji szukają przede wszystkim w kulturze europejskiej czy historii kina, a nie w dziejach i tradycji kraju, w którym mieszkają. Tożsamość jest niejednoznaczną kwestią w przypadku jej animacji. W filmach wychowanej w Poznaniu Moult-Milewskiej nie znajdziemy tego, co obecne jest w obrazach Piotra Bosackiego czy Wojciecha Bąkowskiego – elementów „wielkopolskiego” folkloru (który przejawia się między innymi w gwarze). Większe znaczenie ma tu druga ojczyzna artystki – Wielka Brytania. Popatrzmy zresztą na debiutanckiego Konstruktura (2012) – opowieść o tym, jak sztucznie stworzony podmiot próbuje prześcignąć swego mistrza.
Konstruktor (2012, reż. Tessa Moult-Milewska)
Z jednej strony film oddaje zainteresowania autorki kulturą anglo-amerykańską, a fabularnie i estetycznie – epoką wiktoriańską, przefiltrowaną przez steampunk i burtoneskę. Z drugiej, prace nad Konstruktorem rozpoczęła podczas nauki w Warszawskiej Szkole Filmowej, a zastosowana w nim specyficzna technika poklatkowej animacji lalkowej jest typowa dla animacji z Europy Środkowej, Polski i Czech. Zresztą w tym drugim kraju artystka też pobierała nauki – w Akademii Filmowej Miroslava Ondricka. Czy jednak Konstruktor jest prostą sumą tak zarysowanych części składowych, „europejskim” dopiskiem do Edwarda Nożycorękiego (1990) Burtona w technice filmu lalkowego?
Kreatury (2015) sprawiają wrażenie jeszcze bardziej multikulturowego tworu – filmu, w którym Moult-Milewska dokonała nietypowych wyborów, na przykład sięgając po rzadko stosowaną technikę poklatkowej animacji sylwetkowej. „Staram się szukać inspiracji na bieżąco. Inspiracją dla Kreatur był Roald Dahl, czy – jeśli chodzi o stylistykę – Lotte Reininger” – powiedziała w marcu tego roku podczas premiery filmu. Pierwsza z fascynacji wskazuje na dalsze badanie poletka groteski i wariacji na temat wiktorianizmu, uprawianych przez Burtona, który właśnie w oparciu o prozę Dahla zrealizował Charliego i fabrykę czekolady (2005), a druga cofa nas aż do czasów Wielkiej Awangardy i Niemiec lat 20., gdy Lotte Reininger zrealizowała pierwszy pełnometrażowy film animowany na świecie – Przygody księcia Ahmeda (1926; jest jednak co najmniej kilku kontr-pretendentów do tego historycznie zaszczytnego tytułu), właśnie w technice animacji sylwetkowej. I tak oto miesza się retro-technika z równie retro-literaturą, tworząc idealny film na nostalgiczny wiek XXI.
Kreatury (2015, reż. Tessa Moult-Milewska)
Przygody księcia Ahmeda przez wiele dekad publiczność oglądała w czerni i bieli. Dopiero po rekonstrukcji przez British Film Institute pod koniec ubiegłego wieku film wrócił do oryginalnego charakteru, gdy poszczególne części taśmy poddano kolorowaniu. Zabieg ten był podyktowany raczej ówczesną modą, niż stylem Reininger, która preferowała animacje czarno-białe. Kolorystyka Przygód księcia Ahmeda, tak jak i innych filmów niemych, zmienia się w zależności od charakteru sceny i miejsca akcji – ma zatem zarówno walor podbijania emocji, jak i różnicowania świata przedstawionego.
W Kreaturach paleta jest jednolita i zdominowana przez sepie. Przestrzeń filmu nie jest też tak bogata i plastyczna, jak ta z Baśni tysiąca i jednej nocy, w której można swobodnie poruszać się między cudowną krainą Wat Wat a „światem ludzi”. To „prawie” codzienność, zaledwie „upgrade’owana” o tytułową parę karykaturalnych postaci. Kreatury odróżnia od innych mieszkańców nietypowy wygląd, który dehumanizuje je, bo przybliża do drapieżnych zwierząt. Reininger w diegezie Przygód księcia Ahmeda prezentowała idealnych, pięknych ludzi (biedny, acz smukły Alladyn, męski, obleczony w super-zbroję Ahmed, czy nadobne wybranki ich serc, Dinarsade i Peri Banu), albo szkaradne potwory – afrykańskiego czarnoksiężnika o zakrzywionych szponach i jego nemesis – pokrytą sierścią czarownicę. Charakterystyczne jest to, że w finałowej, symbolicznej scenie pojedynku para hybrydycznych postaci przeistaczała się co i rusz w inne zwierzęta, aby zyskać przewagę nad oponentem – będąc zawsze w stanie pośrodku, między człowiekiem a nie-człowiekiem.
Cóż jednak dzieje się z postaciami filmu Moult-Milewskiej? Próbują – na swój niezdarny sposób – zbratać się z ludźmi, udając ich zachowania, przez co ostatecznie cierpią, bo nie potrafią być dokładnie tacy, jak sobie zamierzyli. Element zwierzęcy jest niemożliwy do utemperowania i zatarcia. „Wychodzi z nich prawdziwa natura, która jest trochę drapieżna, ale tak naprawdę pozytywna. Bo dla mnie ci bohaterowie nie są wcale takimi «kreaturami». Oni dla siebie są piękni. Dopiero jak wychodzą na zewnątrz, czują potrzebę, żeby coś zmienić” – wyjaśnia reżyserka. Afrykański czarnoksiężnik Reininger w świecie człowieka przebiera się w różne stroje, aby upodobnić się do otaczających go ludzi i oszukać Alladyna czy Kalifa. W odróżnieniu od niego, czarownica nigdy nie skrywa swej hybrydycznej tożsamości – i tą „szczerością” zwycięża go w pojedynku.
Kreatury (2015, reż. Tessa Moult-Milewska
„Bohaterowie «Kreatur» są zdecydowanie inni od reszty. Chciałam pokazać społeczeństwo, które stara się być w jakiś sposób idealne. To na przykład cała scena balu, w której następuje apogeum «wystawiania się» – te stroje, sposób tańczenia… Chciałam w kontraście do tego pokazać bohaterów, którzy mają swój dom, gdzie siedzą razem, nie czują tej presji i są wyzwoleni” – mówi Moult-Milewska.
W przypadku Przygód księcia Ahmeda kontakt z Bliskim i Dalekim Wschodem był dla Reininger możliwy dzięki wytworom literatury i malarstwa (gdy bohaterowie wędrują do Chin, w krajobrazie z łatwością rozpoznajemy echa europejskich zabaw w chinoiserie). Dziś artystyczne podróże do Azji są o wiele łatwiejsze do odbycia. Kreatury, zrealizowane w technice mającej źródła w azjatyckim teatrze cieni (Europa poznała ją właśnie za pośrednictwem Orientu), musiały wywołać spore wrażenie w ambasadzie Indonezji i zapewniły ich autorce stypendium i możliwość bezpośredniej styczności z wayang kulit. Ba! Kreatury mogli obejrzeć studenci z Surakarty na wyspie Jawa (aby historia mogła zatoczyć koło).
Marek Bochniarz