Na finale jubileuszowego 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni cieniem położyła się nagła śmierć Marcina Wrony, reżysera, którego Demon startował w Konkursie Głównym. Po licznych sukcesach odniesionych za granicą jeden z najlepszych filmów tegorocznego festiwalu został całkowicie pominięty przez gdyńskie jury.
Osiemnaście filmów w Konkursie Głównym (o pięć więcej niż w zeszłym roku), sześć w – po raz pierwszy konkursowej – sekcji Inne spojrzenie, dwadzieścia dwie etiudy studenckie w Konkursie Młodego Kina, czternaście filmów w Konkursie Fabularnych Filmów Krótkometrażowych, a do tego przegląd zremasterowanych polskich klasyków oraz filmów milicyjnych, bezpłatne pokazy premierowego serialu HBO Kto się odważy, wybór filmów z ostatnich Nowych Horyzontów, zagraniczne produkcje z udziałem polskich filmowców w sekcji Polonica, warsztaty aktorskie, spotkania branżowe, projekcje plenerowe, pokazy filmów z Gdyni i filmów dla młodej widowni, trzy wystawy i koncerty. Do tego rekordowa liczba czterech tysięcy gości, gdyż na jubileuszową galę otwarcia zaproszono wielu z dotychczasowych laureatów gdyńskich Lwów. Do tego dodajmy odświeżoną infrastrukturę w postaci Gdyńskiego Centrum Filmowego. Chyba żadna dotychczasowa edycja GFF nie miała tak pięknej i wszechstronnej oprawy. Równie różnorodnie prezentował się tegoroczny repertuar.
Pułapki gatunku
Do Konkursu Głównego stanęła jeszcze liczniejsza niż w zeszłym roku reprezentacja kina gatunkowego. Zainteresowanie polskich filmowców hollywoodzkimi wzorcami objawiło się przede wszystkim pod postacią kryminałów (Ziarno prawdy Borysa Lankosza, Anatomia zła Jacka Bromskiego), filmu wojennego (Karbala Krzysztofa Łukaszewicza), kostiumowego (Panie Dulskie Filipa Bajona) oraz musicali (Córki dancingu Agnieszki Smoczyńskiej, Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy Janusza Majewskiego). Widać zatem, że dziesięć lat pracy PISF-u i coraz lepszy system dofinansowania polskich produkcji wyleczyły rodzimych reżyserów z nieufności wobec kina gatunku, i – co za tym idzie – przywiązania do tradycji realistycznej oraz ,,moralnego niepokoju’’. Do tej pory o niskiej jakości filmów gatunkowych produkowanych w Polsce decydowały najczęściej niewystarczające środki. Choć ten problem został już szczęśliwie zażegnany, piętą achillesową wielu polskich filmów pozostaje scenariusz. Tak jest zarówno w przypadku Żyć nie umierać Macieja Migasa, Karbali, jak i Excentrykow. Zdecydowanie najbardziej udaną próbą zmierzenia się z gatunkiem okazał się najnowszy film Bromskiego, Anatomia zła, ze świetnymi rolami Krzysztofa Stroińskiego i Marcina Kowalczyka – to opowieść o duecie snajperów dwukrotnie przegrywających z systemem, którego sami są częścią.
Powiew świeżości
Wybuch formalnego i narracyjnego szaleństwa w Konkursie Głównym stanowiły dwa filmy: nagrodzona za kostiumy i Andersonowską z ducha scenografię Hiszpanka Łukasza Barczyka oraz docenione w kategoriach charakteryzacji i debiutu reżyserskiego Córki dancingu Agnieszki Smoczyńskiej. W znanej już polskim widzom Hiszpance Barczyk roztacza bombastyczną, ezoteryczną wizję genezy powstania wielkopolskiego, które zyskuje groteskową, komiczną jakość spod znaku Bękartów wojny Tarantino; karnawał, który potraktować można jako rewers martyrologicznego dyskursu.
W podobny sposób poczynają sobie z polską (tym razem PRL-owską) ikonografią twórcy musicalu Córki dancingu. Przez kampowy filtr przepuszczony zostaje rozrywkowy element w stylu retro: dwie świeżo wyłowione z Wisły syreny zostają zatrudnione w podrzędnym warszawskim lokalu jako piosenkarki. Chociaż życie na lądzie miało być dla nich tylko przelotną przygodą, na przeszkodzie staje (oczywiście) miłość. Podczas gdy Złota (Michalina Olszańska) jest zachłanna w swoim pożądaniu i bezlitośnie ,,konsumuje’’ kolejne męskie ofiary, Srebrna (Marta Mazurek) zakochuje się po staroświecku, a dla szczęścia u boku tego jedynego gotowa jest poświęcić swój rybi ogon; wybór, za wybór przyjdzie jej słono zapłacić. Debiut Smoczyńskiej, utrzymany w wampirycznym stylu, ma przy tym feministyczny wydźwięk. To wszystko w połączeniu z ekscentrycznymi tekstami piosenek daje jednak efekt nieco bardziej karykaturalny od zamierzonego przez autorkę.
Dojrzałość
Do najbardziej udanych dzieł w Konkursie Głównym – to znaczy tych, w których fabuła sprostała formie i vice versa, przykuwając uwagę zarówno merytorycznym potraktowaniem tematu, jak i przemyślaną wizją artystyczną – należały Demon Marcina Wrony, Intruz Magnusa von Horna (nagroda za scenariusz i reżyserię), nagrodzone Złotymi Lwami Body/Ciało Małgorzaty Szumowskiej, Letnie przesilenie Michała Rogalskiego oraz Obce niebo Dariusza Gajewskiego.
Zarówno w Intruzie, jak i w Obcym niebie mamy do czynienia z diametralnie różnym potraktowaniem kina społecznego, choć w obydwu przypadkach zostaje ono umieszczone w szwedzkim kontekście. W Letnim przesileniu Michał Rogalski łączy zaś opowieść inicjacyjną z motywem małej ojczyzny: na mazowieckiej wsi w roku 1943 młody niemiecki żołnierz i nastoletni polski kolejarz zakochują się w tej samej polskiej dziewczynie. Atmosfera sielanki, potęgowana przez nagrodzone zdjęcia Zielińskiego, zostanie jednak brutalnie przerwana, niezależnie od dychotomii najeźdźca-ofiara obnażając destrukcyjny wpływ dorosłych decydentów na życie nastolatków. Rogalski w nietuzinkowy sposób ukazuje tu konflikt generacyjny, który przeważa nad wojennym.
Intrygującej transgresji polsko-żydowskiego folkloru dokonuje w Demonie Marcin Wrona. Film spotkał się już z entuzjastycznym przyjęciem na festiwalu w Toronto – twórcom zaproponowano nawet kanadyjski remake. Wrona nawiązuje do żydowskiego wierzenia, znanego polskim widzom z filmu Michala Waszyńskiego (Dybuk, 1937). W oryginalnej wersji dybuk to duch niedoszłego małżonka, który wstępuje w pannę młodą w noc jej zaślubin z innym mężczyzną, chcąc uniemożliwić zdradę ich miłości. Opętana dziewczyna, wciąż zakochana w odrzuconym przez rodzinę oblubieńcu, nie godzi się na wypędzenie ducha z jej ciała, w ofierze składając swoje życie. W Demonie to duch panny młodej wstępuje w pana młodego – Anglika, który przyjeżdża na małopolską wieś, aby poślubić swoją polską narzeczoną. Wrona wprowadza więc w świat tej zbiorowej halucynacji rodem z Wesela Wyspiańskiego postać Obcego, wyabstrahowanego z polskiej tradycji kulturowej, i to właśnie jemu każe zapłacić za dawne ,,grzechy’’ polskiej rodziny. Demon to film hipnotyzujący, straszny i komiczny zarazem, z galerią barwnych postaci i wieloma odniesieniami do romantycznej tradycji.
Demon nie doczekał się jednak żadnej nagrody, w przeciwieństwie do 11 minut Jerzego Skolimowskiego, wyróżnionego za ,,oryginalność artystycznej koncepcji i profetyzm martwego piksela”. Nie wiadomo, co w owym profetyzmie zyskało sobie taką przychylność jury, bo Skolimowski w swoim najnowszym dziele podąża śladami Krzysztofa Zanussiego, przybierając pozę wieszcza, który przepowiada światu (moralny) schyłek.
Ekipa organizatorska 40. GFF. W pierwszym rzędzie od lewej: Sławomir Pultyn,
Michał Oleszczyk, Agata Kozierańska, Leszek Kopeć i Anna Wróblewska. Fot. Rafał Malko
Po 40. edycji GFF widać, że polskie kino i polska kultura filmowa w ogóle nabrały rozpędu. Bo sukces tegorocznej Gdyni to nie tylko sukces polskich filmowców, ale również polskiej organizacji i promocji festiwalowej. Jeszcze nigdy gdyńskie projekcje nie były tak popularne wśród widzów, a przez tydzień w centrum Gdyni panowała atmosfera święta rodzimej kinematografii. I za to organizatorom należą się ogromne brawa.
Ada Minge