Kopciuszek
USA, 2015, 113′
reż. Kenneth Branagh
scen. Aline Brosh McKenna, Chris Weitz
wyst. Lily James, Richard Madden, Cate Blanchett
Nie będąc entuzjastką bajek live-action, zniechęcona poprzednimi ekranizacjami, obawiałam się kolejnej odsłony Kopciuszka. Tymczasem okazał się filmem, który najmniej polemizując z pierwowzorem, najlepiej na tym wychodzi. To pastelowa wata cukrowa, sprawiająca radość nie tylko małym dziewczynkom.
Dzieciństwo Elli (Lily James) to pasmo szczęścia i słodyczy. Mieszka z niewidzącymi poza nią świata rodzicami w pięknej, wiejskiej posiadłości. Ma wszystko, czego pragnie, otacza ją troska oraz miłość. Z dnia na dzień sielankę przerywa śmierć matki, która przed odejściem poucza córkę o konieczności bycia dobrą i odważną. Mijają lata, dziewczynka dorasta, a ojciec postanawia ożenić się ponownie. Do domu wprowadza się Lady Tremaine (Cate Blanchett) wraz z dwójką swoich próżnych, głupich córek, niemal natychmiast zaprowadzając własny porządek. Ojciec wkrótce wyjeżdża w podróż, z której już nie wraca, a macocha tyranizuje Ellę, zaczynając od nadania jej przydomku „Kopciuszek”. Bohaterka ucieka od smutku do lasu, gdzie pewnego dnia, nieświadoma, spotyka czarującego Księcia.
Fabuła filmu to adaptacja nie tyle utworu braci Grimm, co klasycznej animacji Disneya z roku 1950. Po raz kolejny nie znajdziemy tu więc krwawych elementów (a takim w pierwowzorze literackim było choćby obcinanie palców), ale za to wzbogacony został portret macochy, odegranej rewelacyjnie przez wszechstronną Cate Blanchett. To już nie tylko z gruntu zła kobieta, teraz pragnie także władzy. Chce rządzić krajem, co umożliwić ma jej małżeństwo z jednym z dostojników. Jej niegodziwość natomiast wywodzi się ze śmierci pierwszego męża, którego mocno kochała. Blanchett tworzy postać wyrachowaną, potrafiącą mrozić spojrzeniem i perfekcyjnie rozgrywającą polityczne intrygi. Nieziemsko prezentuje się w uszytych dla niej wymyślnych strojach, czarując przy tym głosem. Dorównuje jej występująca jedynie w epizodzie Helena Bonham Carter jako roztargniona, pełna werwy Wróżka Chrzestna.
Aby zachować obowiązkową poprawność, wprowadzono tutaj postaci o różnym kolorze skóry (Nonso Anozie jako Kapitan) oraz wątki polityczne. Po raz pierwszy pojawia się problem mezaliansu, który umierający król stara się Księciu wyperswadować, mówiąc o konieczności umocnienia królestwa mariażem z odpowiednią hrabianką. Niestety, pod koniec wszystkie te przesłanki uginają się pod głosem prawdziwej miłości, ostatecznie nic nie wnosząc, a mógł być z nich ciekawy konflikt interesów przyziemnych z emocjonalnymi. Bo jak nie ulec urokowi Elli, bohaterce nieskalanej i czystej ponad miarę, reagującej entuzjazmem na absolutnie wszystko, czy jest to nakaz mieszkania na poddaszu od Lady Tremaine („Przynajmniej nikt nie będzie mi tu przeszkadzał”), brzydka pogoda, piękne prezenty od ojca lub fruwające dokoła motyle. Aby zachować niewinność, pod koniec wybacza macosze to, jak była przez nią upokarzana. Jest skromna, piękna, utalentowana, nie szuka nagród za swoją pracę. Kiedy spotyka w lesie Księcia, a jest on prawdopodobnie (nie licząc ojca i ogrodnika) pierwszym mężczyzną, jakiego widzi, tajone młodzieńcze pragnienia wybuchają w niej z całą mocą. Zakochuje się bez reszty, z wzajemnością.
Trudno nie docenić precyzji dekoracji i scenografii. Twórcy nie starają się urealniać przestrzeni, przeciwnie, czynią ją oniryczną i nieziemską. Bohaterowie mieszkają w niemożliwych architektonicznie pałacach, natura jest bajecznie kolorowa i tchnie magią na każdym zakręcie, zaś kareta kapie złotem – jeszcze odrobina brokatu, a pewnie wysypałby się z ekranu. Aby wychwycić wszystkie perełki takie jak lśniące żyrandole w kształcie szklanych łabędzi, trzeba zapewne kilkakrotnie powtórzyć seans. Bajkowego klimatu dopełniają fantastyczne kostiumy, będąc modową wariacją kilku epok (np. turniury i krynoliny), stworzone z tęczowych tiulów i koronek w pełnej obfitości. Na tym tle gorzej wypada część efektów specjalnych, szczególnie rażąco sztuczne, upersonifikowane zwierzęta (zwłaszcza gdy przypomni się tygrys z Życia Pi). Broni się jednak dynamiczna sekwencja odczarowania o północy balowego zaprzęgu, nagrodzona owacją podczas premiery na festiwalu w Berlinie.
Kopciuszek bez wątpienia oferuje eskapizm i nostalgiczny powrót do czasów dzieciństwa, gdy właśnie tak wyobrażaliśmy sobie historię minionych wieków i królewski romans. To zmaterializowane dziewczęce marzenia o balach, sukniach, młodzieńcach na białym koniu i obecności magii w codziennym życiu. To również hołd dla utartej poetyki Disneya, konstruującej własną estetykę i historię. Są więc i wąskie talie, i niewytłumaczalna więź z naturą czy zwierzętami, prosty podział na dobro i zło, a scena przemiany Elli w królową balu przywodzi na myśl reklamę drogich perfum. Mamy i starsze siostry, które będą w kinie towarzyszyć latoroślom, uwagę nakierują zapewne na obcisłe męskie spodnie, nienachalnie uwydatniające wypukłości, ale zgrabnie wpleciony slapstick rozbawi je nie mniej niż najmłodszych. I chociaż seans przyda się pewnie dla równowagi zapić gorzką herbatą, nie sposób nie łyknąć pełnej garści uciechy, jaką film nam podsuwa.
Ada Kotowska