Rango (2011, reż. Gore Verbinski)
Hollywood na przełomie lat 20. i 30. wykształciło tak zwane kino gatunków, które do dzisiaj jest najbardziej rozpowszechnionym systemem kwalifikacyjnym filmów oraz kluczem do ich rozumienia. Późniejszy rozwój kinematografii często musiał konfrontować się z tym myśleniem.
Europejczycy, chcąc odwołać się do początków kinematografii, przywołują zwykle nazwisko braci Lumiere i ich filmy, na przykład Wyjście robotników z fabryki w Lyonie albo Wjazd pociągu na stację w La Ciotat. O obu można mówić w kategorii niezainscenizowanego zapisu rzeczywistości. Amerykanie natomiast mogą powołać się na Napad na ekspres Edwina S. Portera. Podobno film jest odtworzeniem autentycznego wydarzenia, ale jednocześnie stał się kanonicznym przykładem westernu. Ponadto, o ich narodowym sentymencie może świadczyć fakt, że bohaterem pierwszego w całości komputerowo animowanego filmu był kowboj, Chudy z Toy Story.
Dzisiaj pojawiają się filmy dialogiczne do klasyki gatunku. Są to hołdy, jak na przykład Prawdziwe męstwo braci Coen, albo dzieła przekorne czyli Django Tarantino. Jednym z najbardziej ciekawych przykładów jest animacja Rango (nagrodzona w 2011 Oscarem), która zgromadziła gwiazdy amerykańskiego kina w obsadzie, ale nie odniosła znacznego sukcesu finansowego.
Pewnego razu…
Rango jest powrotem do historycznych i psychologicznych początków Ameryki, czyli na Dziki Zachód. Można rozumieć to wprost, gdyż bohater zostaje dosłownie wyrzucony ze swojej czasoprzestrzeni (w wypadku samochodowym) i, ubrany w hawajską koszulę, musi zmierzyć się z „Piachem” i jego mieszkańcami. Przemierza pustynię i trafia do miasteczka wyjętego wręcz z przeszłości, w którym podejmuje hydrozagadkę, gdyż woda oznacza dla mieszkańców przyszłość. W wyniku zbiegów okoliczności oraz odrobiny szczęścia w postaci zabłąkanej kuli, która zabija jastrzębia, zostaje nie tylko bohaterem, ale również szeryfem. Niczym Dante, schodzi do podziemia; musi skonfrontować się ze Złem i z samym sobą, swoimi kłamstwami. Po wielu epickich scenach, jak pościg w wąwozie czy „nalot” na miasteczko, udaje mu się odnaleźć swoje miejsce na Ziemi. W animacji obecne są również elementy ikonograficzne dla westernów, jak pojedynek w samo południe na głównej ulicy, przygotowanie zasadzki, zawołanie „W konie!” i szaleńczy galop na tle zachodu słońca.
Co ciekawa, osią fabuły jest właśnie woda, a raczej jej brak. Mieszkańcy „Piachu” deponują swoje oszczędności w postaci wody w banku, skąd zostaje skradziona. Jest ona warunkiem przetrwania; niektórzy wyjeżdżają i sprzedają swoje rancza przez suszę. Utopienie wydaje się być najpiękniejszym rodzajem śmierci. W filmie władza nad wodą to władza absolutna, wręcz boska, a jej brak staje się problemem życia i śmierci. Twórcy skupiają się na czymś absolutnie niezbędnym do życia, chociaż westerny zwykle kojarzyły się z poszukiwaniem złota, albo następnych terenów do zasiedlenia. W Rango woda potraktowana jest ze świętością, o czym świadczy dziwna tradycja – coniedzielne misterium w południe. Mieszkańcy, niczym w transie, synchronicznie tańczą na ulicy z butelkami w rękach. Później burmistrz wygłasza płomienną mowę o godzinie oczyszczenia i nawilżenia z udziałem świętego kurka. Wszystko przypomina modlitwę o wodę z okrzykami „alleluja”. Wielkie rozczarowanie uroczystością zamienia się w społeczny lincz.
Lekcja mitologii, czyli „We, the People…”
Bohaterowie animacji odgrywają swoje mityczne role. Ciężko spodziewać się po „bajce” głębi psychologicznej i moralnego niepokoju, chociaż po dłuższym zastanowieniu wnioski mogą być odwrotne. Twórcy Rango wykreowali przestrzeń będącą zbiorem wszelkich stereotypów dotyczących Dzikiego Zachodu. W Saloonie gra się w karty, pije kaktusówkę i opowiada niestworzone historie o tym, jak siedmiu braci Jenkins zabito jedną kulą. Fasola jest wyemancypowaną obrończynią rancza po ojcu, która jako pierwsza ma podejrzenia wobec znikającej wody. Pojawia się również Indianin, który prowadzi pościg z takim wyczuciem, iż potrafi określić, że jeden ze złodziei ma hemoroidy i poduszkę na siodle. Sama grupa pościgowa jest zbiorem określonych charakterów. Dodatkowym atutem animacji staje się również wygląd bohaterów – są oni „brzydko-piękni” i wcale nie jest to oksymoron. Nie było chyba animacji rozpowszechnionej na taką skalę, która miała bohaterów tak brzydkich, że aż strasznych. Jednocześnie są oni pięknie stworzeni, z precyzją i fantazją, która pozwala zachować różnorodność.
Rango (2011, reż. Gore Verbinski)
Jednak najbardziej zachowawczy podział opiera się na dychotomii „ten dobry – ten zły”. Rango można traktować jako bohatera pozytywnego, który stanowi prawo w miasteczku: „Jeżeli chcesz w coś wierzyć, to wierz we mnie”. Jego przeciwieństwem jest grzechotnik Jake, który zjawia się niczym anioł śmierci i nie odejdzie, dopóki kogoś nie zabije. Jest to podział tylko pozorny, gdyż Rango sam kreuje swoją legendę. Opiera się ona na kłamstwie i brawurze w sposobie bycia; „Tak długo zgrywał bohatera, że naprawdę uwierzył, że nim jest”. Jaszczurek tak naprawdę nie ma w sobie nic heroicznego. Nie chciał być obcy, więc opowiadał o braciach Jenkins, Dzikim Zachodzie zza linii horyzontu, gdzie „Leje się krew, a diabeł zaciera ręce i zdążyły mu się od tego zrobić odciski” – zdradza przy tym niesamowite zdolności gawędziarskie. Cała jego siła opiera się na zewnętrznym image’u, który zostaje ośmieszony przez Jake’a. Nie potrafi do niego strzelić mimo opowieści, że są jak bracia; nie ma śmierci w oczach, co kpiąco wytyka mu przeciwnik. Wobec zgromadzonych mieszkańców przyznaje się do wszystkich kłamstw i odchodzi, bo nie potrafi obronić ani ich ani siebie.
Tak naprawdę film oparty jest na innym przeciwieństwie. Podział na dobrych i złych jest zaledwie powierzchowny. Rango przeobraża się z oszustwa w prawdziwego kowboja, który wraca do „Piachu” by walczyć. Wszystkie wydarzenia prowadzą do milczącego pojednania kameleona z grzechotnikiem – jedna legenda chyli czoła przed drugą. Szeryf i rewolwerowiec-wyrzutek stoją po tej samej stronie konfliktu. Przeciwko nim występuje ten, kto sprzeniewierza się mitycznym zasadom Dzikiego Zachodu, czyli Burmistrz. To on jest postacią, która poprzez odprowadzanie wody chce, aby miasteczko przestało istnieć. Obserwował budowę autostrady i globalny postęp; buduje własne, nowoczesne miasto z polami golfowymi i zieloną trawą na środku pustyni. Wierzy, że w zmieniającym się świecie nie ma miejsca dla kowboi; on jest biznesmenem, z którym ostatecznie nikt nie chce się dogadywać i dlatego musi zginąć, „wypada z gry”.
Bohaterem filmu jest nie tylko Rango, ale cała społeczność. Duch Dzikiego Zachodu mówi kameleonowi, że „nie chodzi o ciebie, ale o nich” – im jest potrzebny bohater, „który, służąc wyższej idei jaką jest dobro ogółu, traci cechy swoiste, a zyskuje status ikony, która na zawsze przetrwa w naszej pamięci”. To zdanie jest podsumowaniem filmu, który pokazuje drogę Rango od początków do bycia legendą. Mieszkańcy potrzebują prawa, które stanowi szeryf, aby zachować swoją wspólnotowość. Ostatnie minuty filmu pokazują, że udało im się osiągnąć idylliczne życie i wody mają aż w nadmiarze.
Całą mityczność opowieści komentują na bieżąco Mariachi. Cztery sówki w meksykańskich kapeluszach z różnymi instrumentami snują pieśń o „żywocie i przedwczesnej śmierci”, chociaż bohater wychodzi zwycięsko z każdej opresji. Ciągle przepowiadają mu zgon, a jednocześnie naigrywają się z samej konwencji filmu, kiedy na początku zwracają się bezpośrednio do widza, by siedział i „pogryzał niskokaloryczny popcorn i inne artykuły spożywcze”. Mariachi wprowadzają również muzykę opartą na rozpoznawalnych motywach z westernów w różnych wariantach, na przykład z użyciem gitary elektrycznej.
Rango (2011, reż. Gore Verbinski)
Autostrada międzypustynna
Wszystko, co tworzy aurę westernów, zostaje uosobione w postaci Ducha Dzikiego Zachodu. Wykreowano go w oparciu o wygląd Clinta Eastwooda i aż chciałoby się zapytać, czym byłby Dziki Zachód bez tego kowboja. Jest to spojrzenie typowo współczesne, ukłon w stronę obecnego widza, bo większe „prawo” do bycia tym Duchem ma chociażby John Wayne. Zabawne, że w najbardziej amerykańskim z gatunków kina, twórcy powołują na postać Bezimiennego z włoskich spaghetti-westernów Sergio Leone [„- Kiedyś mówili na pana Człowiek bez imienia. – Może kiedyś. Dzisiaj wszystko zostało nazwane.”] Postać Ducha odnosi także do ikony kowboja, jaką wykreował Eastwood. Jest to na przykład błyskotliwe i ironiczne zdanie, które wynagradzało widzowi milkliwość bohatera. Rango, spotykając Ducha, słyszy od niego: „W niebie pilibyśmy zimne piwo z Kim Novak.” Tak oto mitologia miesza się ze współczesnością. Alabastrowy rydwan jest wózkiem golfowym, a złoci strażnicy to cztery statuetki Oscara, adekwatne do ilości zdobytej przez Eastwooda. Mimo przewrotnego potraktowania Dzikiego Zachodu, Duch uosabia wszelkie zasady tam panujące: liczą się czyny, nie słowa; bądź bohaterem, bo im jest potrzebny; nikt nie zna do końca swojej historii. Kameleon spotyka Ducha osobiście, po przejściu „na drugą stronę”, którą tylko symbolizuje autostrada, jednak mieszkańcy „Piachu” ciągle czują jego obecność i traktują prawie jak bóstwo.
Kwestionariusz gatunkowości
Mimo pozornego braku metafizyki w animacjach, Rango porusza ważną kwestię tożsamości. Pytanie „Kim jestem?” pojawia się w filmie kilkakrotnie. Jaszczurek twierdzi, że może być każdym i w ten sposób kreuje swoją legendę, wymyśloną spontanicznie w barze i opartą na improwizacji – nawet jego imię jest podpatrzone z etykiety kaktusówki. Kiedy zostaje wygnany z miasteczka i ma odwagę przyznać, że jest nikim, może przekroczyć autostradę oraz spotkać się z Duchem Dzikiego Zachodu. Wraca do „Piachu”, bo nareszcie zyskuje wiedzę o sobie. Wszelkie wątpliwości dotyczące własnej osoby są o tyle przewrotne, że wygłasza je kameleon – stworzenie kojarzone głównie ze sztuką wtapiania się w otoczenie. Rango wydaje się być pozbawiony tej właściwości, począwszy od zdarzeń na pustyni, gdzie nie udaje mu się być „mniej ewidentnym”, po wizytę w miasteczku, kiedy naśladuje ruchy jego mieszkańców. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że jaszczurek jest pasjonatem teatru. W pierwszych minutach, kiedy jeszcze znajduje się w terrarium, odgrywa i reżyseruje spektakle miłosne ze sobą w roli wybawiciela i rekwizytami, które traktuje jak współpracowników (później powrócą one w jego psychodelicznym śnie). Ma możliwość stwarzania świata i próbowania różnych ról, które ostatecznie nie sprawdzają się w sytuacji zagrożenia.
Rango (2011, reż. Gore Verbinski)
Rango zadaje sobie pytania o tożsamość, które mogą być potraktowane jako pytania do całej Amerykańskiej społeczności. Film odwołuje się do korzeni osadnictwa ludzi, którzy byli emigrantami. Czuli się obco i Dziki Zachód stał się ich historią, sposobem oswajania rzeczywistości. Twórcy przypominają o tym, a jednocześnie pokazują, iż nie można wstydzić się własnej osobowości. Ciężko jest mówić o westernach jako filmach rozliczeniowych, ale na pewno ewolucja tego gatunku pokazuje, jak różnorodne jest podejście do mitologizowanej przeszłości. Brak kasowego sukcesu Rango spowodowany był zapewnie tym, że nie jest to film dla dzieci, ale ich rodziców. Dorosłych, którzy potrafią poruszać się między westernowymi konwencjami, a jednocześnie mają tyle wyobraźni, żeby przerzucić pomost pomiędzy formą animacji a narodową historią czy mitologią.
Karolina Dzieniszewska