Exodus: Bogowie i królowie
Hiszpania, USA, Wielka Brytania 2014
Reż. Ridley Scott, scen. Steven Zaillian,
Adam Cooper, Bill Collage, Jeffrey Caine,
Zdj. Dariusz Wolski, wyst. Christian Bale,
Joel Edgerton, Ben Kingsley, Sigourney Weaver
Kino biblijne to jeden z moich ulubionych gatunków i po niesmaku, jaki odczułem po seansie filmu Noe: Wybrany przez Boga (2014, D. Aronofsky) z niecierpliwością czekałem na ucztę, którą Ridley Scott miał rozpocząć rok 2015.
Biografia Mojżesza jest niezwykle nośnym tematem dla filmu, co zresztą kino zauważyło zanim jeszcze połączyło swoje losy z dźwiękiem (Dziesięcioro przykazań, 1923, C. B. DeMille). Tym, którzy tak jak Ridley Scott lubią doszukiwać się w historii niezmiennych prawidłowości, Exodus wyda się filmem niezwykle współczesnym.
Pierwszym tematem, jakiego dotyka Scott jest władza. Exodus realizuje w tym zakresie schemat swojego starszego brata, Gladiatora. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z postacią rozważnego władcy, mądrze zarządzającego zarówno swoim królestwem jak i waleczną armią. Jednak życie króla dobiega końca, a wraz z jego śmiercią nadchodzi także zmierzch złotej ery imperium. W filmie Exodus próżnię po monarsze może zapełnić jeden z dwóch bohaterów. Prawowity następca obejmie tron, drugi natomiast, mimo błogosławieństwa zmarłego, zostanie w końcu wygnany. Jest to ciekawie zarysowany konflikt, gdyż pozostawia margines współczucia dla spadkobiercy, który choć zły i szalony, jest przecież tym skrzywdzonym, mniej kochanym synem. Ramzes w wykonaniu Joela Edgertona wspaniale tę lukę wykorzystuje: może nie wzbudza sympatii w tym stopniu co Mojżesz (Christian Bale), jest jednak odważny i potrafi przez chwilę nadać ton filmowi. I czynni to pomimo tego, że postać Ramzesa uosabia przede wszystkim zaślepionego despotę, ciemiężyciela zdehumanizowanych niewolników, w liczbie niebezpiecznie przewyższającej Egipcjan.
Ramzes w Exodusie jest też „okiem Historii”. Młody władca w rozmowie z Mojżeszem mówi, że Egipt prosperuje jak jeszcze nigdy dotąd. Istotnie, biorąc pod uwagę ilość materialnego dorobku starożytnego Egiptu zachowaną do naszych czasów, władca ma rację. W jaki bowiem sposób uwieczniona jest pamięć o tysiącach ofiar zakopanych pod grobowcami faraonów? Exodus przywodzi na myśl fragment opowiadania U nas w Auschwitzu Tadeusza Borowskiego: „Teraz dopiero poznałem cenę starożytności. Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi! Ile krwi musiało spłynąć na rzymskie drogi, wały graniczne i budowle miasta! Ta starożytność, która była olbrzymim koncentracyjnym obozem, gdzie niewolnikowi wypalano znak własności na czole i krzyżowano za ucieczkę. Ta starożytność, która była wielką zmową ludzi wolnych przeciw niewolnikom!”.
Mojżesz z kolei od początku filmu jest postacią poszukującą swojej tożsamości. Jako nobilitowany obywatel Memfis i wysłannik tej niewidzącej świata spoza swoich murów centrali, zaczyna zdawać sobie sprawę z własnego „rozdwojenia” podczas wizytacji w skorumpowanym obozie pracy. Okazuje się materiałem na idealnego rewolucjonistę: wrażliwy społecznik, doskonale posługujący się orężem i umiejący zorganizować Izraelitów. Jednak ani rozpoznanie własnej tożsamości, ani wrażliwość na krzywdy uciskanej klasy, nie są warunkami wystarczającymi do podjęcia takiej walki. Okolicznością, która popycha bohatera do działania, biorąc w nawias jego życie rodzinne, jest boskie objawienie. Bowiem w świecie Exodusu siłą, która zmienia bieg historii jest właśnie Bóg.
Mojżesz podejmuje dialog z Bogiem, choć można by równie dobrze powiedzieć, że podejmuje go cały film Ridleya Scotta. Noe w filmie Aronofsky’ego jest fanatykiem, Mojżesz – racjonalistą i strategiem. Gdy Bóg chce przyspieszyć wyzwolenie z egipskiej niewoli, Mojżesz zarzuca Stwórcy niekonsekwencję: przez czterysta lat mu się nie spieszyło. Tym samym bohater wyraża współczesne wątpliwości ludzi rozmyślających nad zagadnieniem ingerencji Stwórcy w problemy świata. Ukazanie tej kwestii w Exodusie również zasługuje na uwagę i porównanie z Noem. Starotestamentowy Bóg to, w uproszczeniu, ktoś z kim nie warto zadzierać. W filmie Scotta pokazany jako kapryśny dzieciak, krzyczący i tupiący nogami. Mojżesz rozmawia z Nim i spogląda na Niego z góry, podczas gdy Noe (Russel Crowe) zgodnie z tradycja przyjmuje żabią perspektywę.
Tym, za co najbardziej cenię Exodus i Noego (film Aronofsky’ego tylko z tego powodu), jest ukazanie sytuacji już po wypełnieniu misji. Głos Boga rozkazał wybudować Arkę, ale w odpowiedzi na dylemat Noego (dotyczący de facto interpretacji słów Stwórcy), zamilkł. Dlatego w filmie Aronofsky’ego Noe popada w obłęd. W Exodusie Bóg zostawia swojemu ludowi prawa, jednak w ostatnim ujęciu zatrzymuje się, podczas gdy Izraelici idą naprzód. Zupełnie tak, jakby w określonych momentach historii zstępował, zmieniał jej bieg, po czym odjeżdżał, jak egipski urzędnik, który kończy wizytę na prowincji i wraca do Memfis.
Ten, kto pamięta zatrważająco niski poziom efektów komputerowych w filmie o Noem, z radością przyjmie efektownie nakręcone sceny biblijnych plag czy rozstąpienia się Morza Czerwonego. Doniosłość wizualną film Scotta zawdzięcza w dużej mierze zdjęciom Dariusza Wolskiego, „naszego człowieka w Hollywood”, który umie nadać sznyt realności filmom niemal w całości wykreowanym komputerowo. Autorem muzyki jest Alberto Iglesias, choć kompozycje, sformatowane do monumentalnych rozmiarów historii, w niczym nie przypominają jego tajemniczych partii smyczkowych ze Skóry, w której żyję Almodóvara. I choć twórcy, poprzez zaangażowanie prawdziwych hollywoodzkich rzemieślników, zrobili wszystko, by ich dzieło nas zaciekawiło, prawdziwa przyjemność zaczyna się wtedy, gdy myślami odpłyniemy nieco od głównego toku wydarzeń.
Michał Kucharczyk