Palindromy (2004, reż. Todd Solondz)
W tym roku na wrocławskim American Film Festival nagrodzono Obvious Child (2014, reż. Gillian Robespierre) – historię młodej kobiety, która zachodzi w niechcianą ciążę i wie, że nie zamierza urodzić dziecka. Ta niezachwiana pewność jest czymś nowym w kinie dotyczącym aborcji.
Poruszamy kwestie najwyższej wagi – prawa człowieka do życia oraz wolności decydowania o sobie. W przypadku oceny moralnej zabiegów przerywania ciąży te dwie wartości nie idą w parze. W sprawę aborcji zamieszani są Bóg, lekarze i kobiety (w tej właśnie kolejności, ponieważ problem z jej etyczną oceną mają nie tylko pacjentki). Kino pokazuje, że nie da się tak trudnych decyzji sprowadzić do kilku artykułów w ustawie. Czarno-biały świat z wydrukowanego kodeksu nie istnieje, gdy kamera jest skierowana na konkretne bohaterki i ich historie (mężczyźni zazwyczaj nie biorą udziału w procesie decyzyjnym albo ze względu na to, że nie są o nim informowani, albo dlatego, że w obliczu zagrożenia zostania ojcem już dawno uciekli).
Każde życie ma znaczenie
Aborcja jest zła, ale Bóg potrafi wybaczać. Taki optymistyczny wniosek płynie z filmu October baby (2011, reż. Andrew Erwin, Jon Erwin). Przedstawiono w nim historię dziewczyny, która przeżyła własną aborcję, o czym dowiaduje się w wieku dziewiętnastu lat. Chcąc poznać biologicznych rodziców, wyrusza z przyjaciółmi w drogę aż do Alabamy. W trakcie podróży spotyka dobrych, pomocnych ludzi. Policjanta, który zamiast aresztować ją za włamanie, podsuwa kolejną wskazówkę. Pielęgniarkę, która bez zawahania opowiada historię pamiętnego porodu sprzed dwudziestu lat, a nawet posiada wizytówkę szukanej matki. Księdza, który pomoże ostatecznie uleczyć duszę. A w międzyczasie jest też wątek miłosny.
Nie byłoby w tym filmie nic specjalnego, gdyby nie jedna scena. Odnaleziona biologiczna matka dostaje od niechcianej córki kartkę z wyznaniem: „Wybaczam ci”. To i stara opaska ze szpitala wywołuje u oschłej pani prawnik nagły przypływ emocji – kobieta z płaczem osuwa się na podłogę. Brzmi nieco patetycznie, ale za filmem stoi prawdziwa historia. W dodatkowym materiale towarzyszącym napisom końcowym aktorka grająca tę rolę (Shari Rigby) opowiada, że sama dokonała aborcji, kiedy w młodości nie chciała, by ciąża zagroziła jej karierze zawodowej. Wyznaje, że manifestowane przez nią we wspomnianej scenie emocje były autentyczne, a praca nad filmem pozwoliła jej uwierzyć, że ona sama ma również prawo do uzyskania wybaczenia. Twórcy filmu założyli Fundację Every life is beautuiful, która pomaga rodzinom adopcyjnym, co również jest konsekwencją poruszanej w October child tematyki.
Jak to dawniej bywało
Kobieta musi położyć się wygodnie, ściągnąć majtki, a pomocna Vera Drake wpompuje w nią wodę z detergentem. Kiedy już „będzie pełna”, zabieg skończony. Wystarczy poczekać, a „wszystko wypłynie”. Taka pomoc jest bezpłatna, bo przeprowadzająca zabieg rozumie trudną sytuację kobiet w niechcianej ciąży. Co można powiedzieć o takiej bohaterce? Zdecydowanie negatywna. Dlatego w filmie Vera Drake (2004, reż. Mike Leigh) najpierw poznajemy bohaterkę od względnie życzliwej strony: jest pracowitą i kochaną panią domu. Tak pracowitą i kochaną, że aż podejrzaną. Historia dzieje się w latach 50. w Wielkiej Brytanii – Vera niebezpieczną dla zdrowia metodę irygacji stosuje od kilkunastu lat. Nie jest zdziwiona, gdy zostaje w końcu zatrzymana przez policję. Zaskoczeni są jednak wszyscy członkowie rodziny, którym ,,kryminalne’’ oblicze Very nie było znane, a teraz muszą się do niego ustosunkować.
Panie, którym pomaga, decydują się na zabieg z różnych powodów. Jedne są bardzo młode albo nie mają już pieniędzy na utrzymanie coraz większej rodziny, inne zadowolone z zabiegów, wracają kilka razy, by pijąc martini poddać się kolejnej irygacji. Vera Drake nie ocenia swoich „pacjentek”. Jak jednak ocenić jej zachowanie? Leigh stara się pokazać jedynie człowieka, za to widz musi ustosunkować się do jego podwójnej twarzy. Świetna gra aktorska sprawia, że na ekranie widać prawdziwych ludzi. Ponadto rzeczywistość Londynu z lat 50. została przedstawiona wiarygodnie (a kolejne zabiegi planowane są przy tradycyjnej brytyjskiej herbatce).
Vera Drake (2004, reż. Mike Leigh)
W napięciu
Rumuński film 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni (2007, Cristian Mungiu) pozwala natomiast zmierzyć się z boleśnie realistycznym ujęciem problemu aborcji. Reżyser brutalnie pokazuje, jak wygląda zabieg przerwania ciąży w kraju, w którym jest on nielegalny. Oszczędność formalna i ograniczenie się do prostych środków wyrazu pomaga zbudować kameralną atmosferę. Odbiorca zostaje postawiony przed obrazem niemal dokumentalnego zapisu sytuacji i sam wartościuje to, co widzi. Kobieta szukająca pomocy nigdy wcześniej nie myślała o antykoncepcji, a teraz nawet nie dba o to, w którym dokładnie jest miesiącu ciąży. Umawia się z nieprzyjaznym „lekarzem” w obskurnym pokoju, nie ma opieki medycznej, towarzyszy jej przyjaciółka i ogromny strach. A później pytanie, co zrobić „z tym, co wyleciało”. Widz – niezależnie od światopoglądu – zmuszony jest do patrzenia na rzeczywiste warunki przeprowadzania aborcji. Ostatnią sceną zostanie sprowokowany: zobaczyłeś, jak jest. I co teraz? Każda ze stron sporu (pro-life albo pro-choice) może znaleźć w przedstawionej historii potwierdzenie swoich argumentów. Mungiu utrzymuje dystans do swoich bohaterek, chcąc pokazać opartą na faktach historię. Ze zdziwieniem przyjmował głosy środowisk antyaborcyjnych, które jego obraz wykorzystywały jako narzędzie edukacyjne przestrzegające przed niebezpieczeństwami zabiegów (przypomina to casus słynnego zmanipulowanego filmu dokumentalnego o cierpiącym płodzie – Niemy krzyk (1984, reż. Jack Dabner). Surowy naturalizm w 4 miesiącach… nie uprawnia do jednoznacznych ocen, reżyser szanując odbiorcę, wierzy w jego umiejętność samodzielnego poszukiwania odpowiedzi.
Sprawa polska
Mocnym polskim głosem jest film dokumentalny Claudii Snochowskiej-Gonzalez i Anny Zdrojewskiej Podziemne państwo kobiet (2009). Pokazuje on fikcyjność zakazu przerywania ciąży ze względów innych, niż wymienione w ustawie. Zabiegi odbywają się nieoficjalnie. Trudności do pokonania to znalezienie odpowiedniego lekarza (w polskim ustawodawstwie to on ponosi odpowiedzialność karną za wykonanie zabiegu, więc musi być szczególnie ostrożny) oraz zorganizowanie odpowiedniej kwoty. Kobiety opowiadające o swoich doświadczeniach pokazywane są w dużych zbliżeniach i podpisane tylko imionami. Początkowo nie możemy ich zidentyfikować, co ma stworzyć wrażenie, że słuchamy „every woman”. Uzasadnienia potrzeby wykonania zabiegu są różne – od niechęci do bycia matką po brak warunków ekonomicznych. Jedna z kobiet wspomina, że lekarka zabrała ją na oddział niemowlaków, gdzie siłą wciskała malutkie rączki w jej dłonie, krzycząc: „takie dziecko chcesz zabić?!”. Bohaterki filmu wspominają podobne przykre incydenty, jednak żadna z nich nie żałuje swojej decyzji o dokonaniu aborcji. Dokument potwierdza, że historia znana ze wspomnianego wyżej filmu 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni powtarza się w naszym kraju codziennie.
Mama Sunshine
Todd Solondz porusza niewygodne tematy na swój, bardzo indywidualny, sposób. W Palindromach (2004) pokazuje historię dwunastoletniej Avivy zmuszonej do dokonania aborcji. Film podzielony jest na odrębne stylistycznie akty. W kolejnych częściach zmieniają się aktorzy grający główną rolę – różnią się wiekiem, rasą, a nawet płcią. Taki zabieg pozwala na wieloaspektowe spojrzenie na bohaterkę. Jedna z części – Mama Sunshine – opowiada o Avivie, która jako bardzo otyła czarnoskóra Henrietta trafia do domu dla niechcianych dzieci. Nowa mama pozwalaja im rozwijać się w taneczno-śpiewającym, chrześcijańskim zespole. Henrietta dołącza do grupy, nie bacząc na to, że ostatnio od „słonecznej mamy” uciekło dziecko, które „nawet nie miało nóg”. Nie wytrzymuje jednak psychicznie, gdy widzi wysypisko śmieci, z którego podopieczni zbierają wyrzucone po dokonanych aborcjach płody, aby zapewnić im godny pochówek. Solondz przekonuje, że fanatyczna religijność (podszyta hipokryzją) utrudnia dostrzeżenie drugiego człowieka. A czy takie śmietniska nie istnieją? Płody utylizuje sie tak samo jak amputowane kończyny. W czarnej komedii – jak w życiu – trzeba uważać ze stawianiem wyroków.
Aborcja w walentynki
Założenia reżyserki Obvious child były od początku jasne. Brakuje filmów, które pokazują kobietę zdecydowaną na przerwanie ciąży. Bohaterka nie będzie więc zmieniać decyzji, wahać się albo czekać na znak. Robespierre pokazuje, jak dostać się do klubu kobiet, które dokonały aborcji. „Dopiero kiedy to zrobisz, nagle dowiadujesz się, ile koleżanek jest już po” – mówi jej bohaterka. Reżyserka przekonuje, że to zabieg jak każdy inny, można nawet powiedzieć, że bezbolesny. Film realizuje schemat „komedii romantycznej”. Operuje jednak mało wysublimowanym, fizjologicznym poczuciem humoru, a „książę z bajki” przynosi kwiaty ukochanej, gdy ta właśnie idzie usunąć ciążę. Perypetie zakochanej pary są uzupełnieniem głównego wątku: dziewczyna przypadkiem zaszła w ciążę i ją usunęła. Koniec. W Obvious child nie ma dylematów moralnych, można by powiedzieć, że „wspólna aborcja” to jeden z etapów związku.
Obvious child (2004, reż. Gilian Robespierre)
W języku migowym „aborcja” to gest kołysania niewidzialnego dziecka i… wyrzucenia go. Taka obrazowość narzuca ocenę moralną. W kinie nie spotkamy się z tego typu jednoznacznością. Każdy z wyżej wspomnianych tytułów może być głosem w niekończącej się dyskusji na temat moralności. W przypadku oceny etycznej zabiegów przerywania ciąży, argumenty muszą być poparte konkretnymi przykładami, ponieważ to znajomość rzeczywistości jest najważniejszym punktem odniesienia w sporze. Paradoksalnie poznajemy ją poprzez kino, bo wszystkie wymienione tu filmy łączy dbałość o szczerość opowiadanej historii. Na szczęście o prawo do ich obejrzenia nie spiera się nikt.
Anita Bugajska