Wirtualne światy Goichiego Sudy – kicz ocierający się o sztukę, czy sztuka na granicy kiczu?

 03No More Heroes (2008, Grashoppper Manufacture)

Goichi Suda. Jedna z najbarwniejszych postaci światowego gamedevu; człowiek, którego gry czasem zaskakują, czasem odpychają, ale nigdy nie pozostawiają graczy obojętnymi. W tym miesiącu zapraszam na przegląd niektórych dzieł japońskiego zaklinacza kiczu, więc zapnijcie lepiej pasy!

Goichi Suda rozpoczynał swoją karierę zawodową jako… grabarz. Na szczęście dla graczy na całym świecie, jego przygoda z przemysłem pogrzebowym nie trwała zbyt długo. Po tygodniach ciągłej korespondencji i wielu rozmowach kwalifikacyjnych, udało mu się otrzymać stanowisko designera serii Super Fire Pro Wrestling, która w latach 90. cieszyła się w Japonii całkiem sporą popularnością. Wtedy także Goichi Suda zaczął używać pseudonimu Suda 51, który jest tak naprawdę żartem językowym z jego własnego imienia (w języku japońskim „go” znaczy 5, natomiast „ichi” to nic innego, jak 1). Jednak dopiero w roku 1998, po założeniu własnego studia – Grashopper Manufacture, ten ekscentryczny twórca mógł popuścić wodze wyobraźni i zająć się swoimi autorskimi projektami.

Siedmiu wspaniałych

Jednym z nich jest gra Killer 7, wydana w 2005 roku na konsole Nintendo GameCube oraz Sony PlayStation 2. Pierwszym odstępstwem od normy jest fakt, że nie wcielamy się w niej w jednego protagonistę, ale w aż siedmioro. Tytułowa Zabójcza Siódemka to tak naprawdę znany syndykat płatnych zabójców, śmiertelnie niebezpiecznych i gotowych podjąć się każdego zadania. Każdy z morderców jest jednak jedynie częścią psyche jednego człowieka – Harmana Smitha – sparaliżowanego od pasa w dół staruszka, który wyglądem bardziej przypomina pastora, niż najemnika.

01Killer 7 (2005, Grasshopper Manufacture)

Sama Siódemka to prawdziwa galeria osobliwości. Mamy tutaj między innymi meksykańskiego, zamaskowanego wrestlera, niewidomego młodzieńca o chińskich korzeniach, który brak wzroku nadrabia sprawnością fizyczną, czy wiecznie roznegliżowaną Japonkę, mistrzynię pistoletu (tak, pistoletu – nie karabinu) snajperskiego. Każdy z protagonistów to postać niezwykle barwna i interesująca, a prowadzenie poszczególnych  w rozgrywce znacznie się od siebie różni.

Skoro już o rozgrywce mowa, to także w tym aspekcie gra została odpowiednio udziwniona. Mamy tutaj kamerę ustawioną z perspektywy pierwszej osoby podczas celowania (gra przypomina wtedy dość standardowy first person shooter), jednak ruch postaci odbywa się już w trzeciej osobie. Jest on też dość mocno ograniczony, ponieważ nasi zabójcy poruszają się „na torach”, a gracz kontroluje tylko i wyłącznie tempo ich ruchu oraz wybiera, z których rozgałęzień w liniowej drodze do zwycięstwa chce skorzystać.

02Killer 7 (2005, Grasshopper Manufacture)

Fabularnie też jest nietuzinkowo. Harman i jego paczka zabójców mają za zadanie mocno przerzedzić szeregi grupy terrorystycznej znanej jako Heaven Smile. Po drodze zostają wplątani w prawdziwie wstrząsającą aferę polityczną, która zmieni oblicze świata, jaki znaliśmy do tej pory. Cała historia naszpikowana jest tematami, które zmuszają gracza do refleksji.

Zasadność wojny z terroryzmem i interwencji politycznych, wszechobecne media jako narzędzia inwigilacji, atomowy wyścig zbrojeń, czy kwestie brudów z przeszłości Smitha, to tylko niektóre z elementów, które czynią fabułę Killer 7 wyjątkową. Dodajmy do tego jeszcze nietuzinkowe postacie poboczne, system ulepszeń opierający się na używaniu krwi pokonanych wrogów i naprawdę niepokojące lokacje, a otrzymamy jedną z najbardziej zakręconych gier tamtej generacji.

Travis Touchdown: Zabójca – otaku

Jednak nawet Killer 7 może się wydawać spokojne i sztampowe w porównaniu z jednym z kolejnych dzieci Sudy – No More Heroes. Gra wydana w 2008 roku na konsolę Nintendo Wii przedstawia nam historię młodzieńca o imieniu Travis Touchdown – niepoprawnego nerda, miłośnika anime oraz… mistrza walki świetlną szablą (wszelkie skojarzenia z Gwiezdnymi wojnami są jak najbardziej na miejscu).

04No More Heroes (2008, Grashoppper Manufacture)

Travis dzieli swój wolny czas pomiędzy gry wideo, oglądanie anime pełnych dziewcząt o wielkich oczach oraz treningi ze swą zabójczą bronią. Jego marzeniem jest zostać zabójcą numer 1, niestety by osiągnąć to zaszczytne miejsce, musi pokonać całą masę oponentów, którzy są od niego wyżej w hierarchii. W tym przedsięwzięciu może mu pomóc piękna Sylvia Christel, pracownica Międzynarodowego Związku Zabójców, która nie tylko ustawi dla niego zlecenia, ale także posłuży, nie zawsze dobrą, radą w czasie misji.

Struktura gry jest dość prosta, poruszamy się po otwartym świecie fikcyjnego miasteczka Santa Destroy, wykonując zróżnicowane misje. Zadania dzielą się na główne, które popychają fabułę do przodu oraz poboczne, które pozwalają Travisowi na mały zarobek na boku. Tym co odróżnia No More Heroes od każdego innego sandboxa jest masa smaczków i szczególików, które Suda wpakował do świata Santa Destroy. Przykładowo, aby zapisać grę, Touchdown musi udać się do… wychodka, jedynego miejsca w mieście, gdzie dane jest mu zaznać spokoju. Mamy tutaj także segment, w którym gra ze slashera w pełnym 3D, zmienia się w grę 2D w stylu shoot ’em up, łudząco zresztą podobną do kultowego Space Invaders.

Prawdziwe szaleństwo zaczyna się jednak, kiedy spotykamy jednego z bossów gry, którego musimy pokonać w pojedynku na śmierć i życie, aby awansować w hierarchii zabójców. Mamy tutaj przeciwnika o wdzięcznym imieniu Death Metal, kowboja uzbrojonego w niesamowicie szybkie sześciostrzałowce, szalonego superbohatera, weterankę wojenną, czarnoskórą panią samuraj, iluzjonistę, robota, fankę bejsbolu i wielu innych równie osobliwych charakterników. Każda walka okraszona jest przezabawnymi dialogami, za pomocą których twórcy puszczają oko do gracza, sprawnie komentując kondycję współczesnego gamingu.

No More Heroes jest swoistym hołdem złożonym popkulturze. Mnogość motywów znanych z filmów, innych gier czy komiksów, do których odwołuje się gra jest ogromna. Na szczęście Suda 51 żongluje nimi w taki sposób, że produkt końcowy to lekka i przyjemna jatka okraszona komediowym sosem.

Do piekła i z powrotem

Jednym z najnowszych dzieł Goichiego Sudy jest wydana w 2011 roku na konsole PlayStation 3 i Xbox 360 gra Shadows of the Damned. Program jeszcze przed premierą budził spore emocje, ponieważ oprócz Sudy w proces jego powstawania zaangażowani byli Shinji Mikami, ojciec serii Resident Evil, oraz Akira Yamaoka, człowiek odpowiedzialny za muzykę i udźwiękowienie serii Silent Hill. Zespół ten stworzył jednego z bardziej nietuzinkowych shooterów ostatnich lat.

05Shadows of The Damned (2011, Grashopper Manufacture)

Garcia Hotspur jest piekielnie dobrym łowcą demonów. Niestety, wykonując taki zawód, łatwo zajść za skórę komuś potężnemu. Tym kimś jest Fleming, władca piekieł i król demonów. Porywa on dziewczynę Garcii prosto w zaświaty, tym samym nie zostawiając łowcy innego wyjścia, jak ruszyć za nimi w pościg, który może budzić skojarzenia z piekielnymi scenami dzieła Dantego. W czasie trwania tej przygody gracz odwiedzi najróżniejsze, najbardziej zakręcone lokacje demonicznego świata i pozna postacie, o których mu się nawet nie śniło.

Mechanika gry jest prosta, ale skuteczna. Mamy tu do czynienia ze strzelanką z perspektywy trzeciej osoby, która żywcem przypomina nowsze odsłony serii Resident Evil. O dopracowanie gameplayu do perfekcji zadbał wszakże sam Shinji Mikami. Do strzelania przygrywają nam zróżnicowane utwory autorstwa Yamaoki – mamy tutaj i mroczne ambienty, i energiczne, rockowe kawałki, a nawet piosenki wykonane na banjo. Dźwiękowo jest fantastycznie.

06Shadows of The Damned (2011, Grashopper Manufacture)

Ale co z elementami świadomego kiczu, sprawiającymi, że gry Sudy są tak łatwo rozpoznawalne? I tego nie zabrakło. Choć niepokojących i dziwnych elementów jest tu zdecydowanie mniej, niż w jego poprzednich dziełach, to dzięki wykorzystaniu ich w groteskowym, demonicznym świecie, oddziałują one na psychikę gracza jeszcze mocniej. Mamy tutaj zabawne i pełne podtekstów dialogi pomiędzy Hostspurem a jego pistoletem Johnsonem (nawiedzonym przez ducha byłego demona), obowiązkowe poziomy 2D, szkaradnych, osobliwych do granic możliwości bossów i całą gamę głupich żartów z kultury Internetu, czy z samych graczy.

Wycieczka do muzeum osobliwości

Choć Shadows of the Damned wydaje się być najspokojniejszym dziełem Sudy 51, to daleko mu do bycia zwykłą grą. Współpraca z innymi legendami branży zaowocowała produktem bardzo przemyślanym i kompletnym, jednak niepozbawionym tej typowej dla Japończyka iskierki czystego szaleństwa i uwielbienia dla kiczu. Warto dodać, że gry wymienione powyżej to tylko kilka przykładów z pokręconej menażerii Sudy 51. Znajdziemy tam produkcje o cheerleaderkach w czasach apokalipsy zombie, czy o zabójcach – donżuanach, a jego studnia pomysłów zdaje się nie mieć końca.

Specyficzny klimat i projekt dzieł Japończyka może się niektórym kojarzyć z estetyką kampu, czy taniego horroru lat 80. Jego gry zdają się być amalgamatem popkulturowych odniesień, stylu typowego dla japońskich komiksów i animacji oraz klozetowych żartów. Produkcje takie jak przykłady opisane powyżej, to zdecydowanie gry przeznaczone dla wąskiego grona odbiorców. Na tych, którzy do niego trafili, czeka rozrywka, która znacząco odbiega od norm przyjętych w grach wideo. Ich także ucieszy fakt, że kolejne produkcje Grasshopper Manufacture zdają się mnożyć pierwiastek szaleństwa w nich zawarty. Aż strach pomyśleć, czym Suda 51 uraczy nas w tej generacji.

Wojciech Nowak