I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ…

102110_s4Zbliżenia
Polska 2014, 85’
reż. Magdalena Piekorz, sc. Wojciech Kuczok,
Magdalena Piekorz, zdj. Marcin Koszałka,
muz. Adrian Konarski, wyst. Joanna Orleańska,
Ewa Wiśniewska, Łukasz Simlat, Andrzej Seweryn

Gdyby tytuł najnowszego filmu Magdaleny Piekorz miał rzeczywiście oddawać poziom relacji głównych bohaterek, nazywałby się Związania (choć mógłby się wtedy kojarzyć z filmami BDSM w stylu starego Almodóvara, a to niezupełnie właściwy trop). Napisać, że ukazane w nim matka (Wiśniewska) i córka (Orleańska) są ze sobą blisko jest podobnym niedopowiedzeniem, jak porównanie rozmachu nowojorskiego Manhattanu do wybrzeża Gdyni, w której odbyła się jego światowa premiera.

Film ma kameralny charakter, jego akcja toczy się w Katowicach, z którymi reżyserka i współautor scenariusza, Wojciech Kuczok, są związani prywatnie. Od dwudziestu lat (czyli od ostatnich filmów Kazimierza Kutza) jest to nieszczególnie filmowe miasto, zresztą tylko ci bardziej spostrzegawczy i zorientowani w jego topografii zwrócą na nie uwagę, bo poszlaki można policzyć na palcach jednej ręki. Dla lokalnych śląskich patriotów i zagorzałych kibiców gieksy jest to z pewnością fakt niezadowalający, ale patrząc obiektywniej – zaleta filmu, bo brak tutaj i teraz nadaje historii bardziej uniwersalny charakter. Podobnie dzięki audiowizualnej wrażliwości i intymności kadrów Koszałki można odnieść wrażenie, jak gdyby bohaterów nie oglądało się na ekranie, a zerkało na nich zza zasłony czy przez dziurkę od klucza.

Przedstawione w Zbliżeniach kobiety tworzą zupełnie niezdrową relację i, o ile w kultowych Pręgach stosunki ojca i syna były naznaczone przemocą fizyczną, tutaj związek matki z córką polega na wzajemnym uzależnieniu. Postać matki, histeryczki odpalającej cienkiego mentola od poprzedniego cienkiego mentola jest znacznie bardziej wiarygodna, niż chociażby zbudowana na tych samych środkach wyrazu Elektra Anny Dymnej w Orestei Klaty. Wbrew pozorom postać Ewy Wiśniewskiej to jednak silna kobieta, na pewno bardziej niż grana przez Orleańską córka – jest apodyktyczna, chociaż paradoksalnie w raczej bierny sposób, ale i tak znacznie mniej zależna od bezwarunkowo jej oddanej Marty. Chyba najbardziej trafne określenie postaci Orleańskiej, jakie przychodzi do głowy w czasie seansu, to mimoza – Marta to osoba bardzo wrażliwa i delikatna, wręcz krucha (trudno uwierzyć, że Małgorzata Kożuchowska miała jakiekolwiek szanse, ubiegając się o tę rolę). Tło niestety, po raz kolejny tylko tło, co oglądając aktora wydaje się kompletnie niezrozumiałe dla niemal masochistycznej relacji czterdziestoletniej rzeźbiarki i jej matki, stanowi postać zagranego przez Łukasza Simlata męża tej pierwszej. Mężczyzna postawił sobie za cel przerwać chory łańcuch zależności żony i teściowej. Baczniejszy obserwator dość szybko zda sobie sprawę, że jego starania są zupełnie bezsensowne, a wydarzenie wieńczące akcję jest – co zabrzmi może nieco brutalnie jedynym sensownym wyjściem z sytuacji. Ta psychologiczna przewidywalność jest sporą, ale chyba jedyną wadą tego cichego, nakręconego bez rozmachu, ale z klasą filmu i wielka szkoda, że jury gdyńskiego festiwalu nie postanowiło go docenić choćby jakąś pomniejszą nagrodą.

Weronika Fryben