"UTOPIĘ WASZĄ UTOPIĘ"

z15696981Q,Russel-Crowe-w-filmie--Noe--Wybrany-przez-Boga-Noe: Wybrany przez Boga
(Noah)

USA 2014, 148’
reż. Darren Aronofsky,
scen. Darren Aronofsky, Ari Handel,
zdj. Matthew Libatique, muz. Clint Mansell,
wyst. Russel Crowe, Jennifer Connelly, Emma
Watson, Ray Winstone, Anthony Hopkins

Zaskoczeniem okazała się informacja, jakoby to Aronofsky miał na nowo przypomnieć historię Noego. Obawy okazały się słuszne, a film stał się dziełem zdolnym połechtać jedynie upodobania rozkochanego w efektach specjalnych amerykańskiego widza.

Świat krótko po swych narodzinach. Noe, potomek Seta, żyje wraz ze swoją rodziną skromnie i bogobojnie. Trwają w bezustannym lęku przed rodem Kaina, który upodobał sobie niegodziwe życie w zbrodni. I na tym zgodność z Księgą Rodzaju się kończy, a reszta jest już tylko spin-offem Biblii (co brzmi co najmniej groteskowo).

Sama nie wiem, który element filmu irytuje widza najbardziej. Manipulowanie interpretacją Biblii należy co prawda do codzienności duszpasterzy kościelnych. Aronofsky nagina jednak jej treść tak, by uzyskać jak najwięcej efektów specjalnych. Gdy w jednej ze scen na jałowej ziemi pojawia się źródło (Noe wcześniej zasadził w tym miejscu ziarno z Edenu), wokół którego natychmiast powstaje ogromny las, widzowi automatycznie przypomina się Asterix i Obelix: Misja Kleopatra (2002, reż. Alain Chabat). Tam Numernabis otrzymuje od Panoramixa magiczne nasionka, które w kontakcie z ziemią natychmiast rodzą wysokie palmy. Już nie wspominając o kamiennych olbrzymach zatrudnionych przy budowie arki, które przebrały się nieco i uciekły na chwilę z planu Władcy Pierścieni (enty). Tu nawet gwiazdy widoczne są na niebie za dnia.

Aronofsky kłóci się z treścią Biblii wielokrotnie. By tak powszechnie znana historia zyskała choć cień suspensu, reżyser dopasowuje Pismo do swoich potrzeb. By nie było zbyt nudno, arkę pomagają budować wspomniani giganci, co skraca biblijny czas budowy z lat 100 do zaledwie kilku. Reżyser zapomina także o fragmencie Noe wszedł z synami, z żoną i z żonami swych synów do arki [Rdz 7.7] i nadbudowuje zupełnie nową historię. Wszystko by było dobrze, gdyby nie „cudowne” zbiegi okoliczności, które towarzyszą tym rewelacjom. Dają one widzowi nieodparte wrażenie powstania tylko po to, by ułatwić Aronofskiemu robotę. Ciekawe jest to, że przekręca on nawet biblijne dzieje powstania życia. Biblia mówi: Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę [Rdz 2.19]. W filmie, gdy Noe opowiada rodzinie o powstaniu świata, widzimy podział komórek w wodach oceanu, a później rybę, która wyrusza na ląd i stopniowo zmienia się w bliżej nieokreślone zwierzątko futerkowe. Pytanie brzmi: „po co?”. Te wszystkie drobne zabiegi, zmieniające tak dalece znaczenie Pisma wywołują jedynie oburzenie wśród osób wierzących. Ateiści natomiast wiedzą doskonale i wcale nie trzeba im przypominać jak niemożliwa i fantastyczna jest treść Biblii. Zatem wprowadzanie zmian w jej treści jest tak samo irytujące, jak zmienianie newralgicznych motywów wszelkich (skończonych, napisanych w taki a nie inny sposób z konkretnego powodu) książek adaptowanych na film.

Noah-2026-HD-screencaps

Grzechem głównym Aronofsky’ego nie jest tematyka, którą wybrał. Już w Pi i Źródle z sukcesem sięgał przecież do Ksiąg Starego Testamentu. Jego grzechem jest sposób poprowadzenia tej opowieści. Reżyser znany był dotychczas z kameralnych opowieści, konstruowanych w poważnym tonie, bez przestrzeni dla jakiegokolwiek humoru. I ten sam reżyser tworzy nagle dzieło z tak dużą ilością fajerwerków i w tak ogromnej przestrzeni, że niestety gubi się w niej, a wraz z nim widz. Groteskowość niektórych scen (cudowne uzdrowienie Ili (Watson) i jej pognanie w podskokach, by NATYCHMIAST pozbyć się dziewictwa) wydaje się kompletnie nie korespondować ze stylem Aronofsky’ego.

Niestety, tak to już jest, że od wielkich wymaga się więcej. A od tych, którzy tak starannie wypracowywali przez lata swój styl, jeszcze więcej. Reżyser chcąc okiełznać jednocześnie i przestrzeń, i efekty, i aktorów, i sensowność dialogów najwyraźniej nie poradził sobie i wszystko to dopracował jedynie połowicznie. Przestrzeń jest piękna, ale pozbawiona aronofskiej magii kolorów i kontrastów (wnętrza mieszkań w Requiem dla snu, czy w Źródle); Efekty towarzyszące finałowej walce gigantów z (wziętą nie wiadomo skąd) bandą potomków Kaina, są młodszym, niedoświadczonym braciszkiem efektów znanych ze wspomnianej już, starszej o przeszło dekadę trylogii Tolkiena/Jacksona. Nawet obsada zachwyca tylko nazwiskami i pamięcią poprzednich dokonań. Wieczna udręka Russella Crowe’a szybko udziela się widzowi, który równie udręczony ma ochotę szybko opuścić salę kinową. Na dodatek Emma Watson, której zdolności aktorskie kończą się niestety na machaniu różdżką (i tu ukłon w stronę tłumacza, który przenosząc z angielskiego na polski słowo „bezpłodna”, określił Emmę mianem „jałowa”). A także Douglas Booth, który jest ewidentnym przykładem na to, że casting zawinił. I w tym wszystkim, o dziwo, zawieruszyła się Jennifer Connelly. Jej monolog na stałe zapada w pamięć i – obok fenomenalnej muzyki Clinta Mansella – jest jedynym naprawdę wybitnym momentem filmu.

Aronofsky w centrum każdego swego dzieła stawia obsesję. W Pi (1998) dotyczyła ona liczby. W Requiem dla snu (2000) reżyser przestawił nam jeden z najciekawszych obrazów nałogu w historii kina. Źródło (2006) pokazało bezsilność i pragnienie powstrzymania nieuniknionego. Zapaśnik (2008) opowiadał o pasji sportowej rywalizacji i uzależnieniu od sławy. Czarny łabędź (2010) do granic możliwości uwydatnił negatywny wpływ przerostu ambicji nad możliwościami. Noe: Wybrany przez Boga to historia o szaleństwie całego świata, wcale nie tak pradawnego jak chcielibyśmy myśleć. To symbol całego społeczeństwa nie słuchającego i nie chcącego usłyszeć. Społeczeństwa, które żyje beztrosko i niewłaściwie, po to, by na łożu śmierci się nawrócić i chwycić każdej możliwej deski ratunku. Nawet jeśli to będzie coś, z czym tak zaciekle walczyli przez całe życie. Noe to także historia obsesji jednego człowieka, który w swym ślepym posłuszeństwie wobec Pana gotów był sam mordować, wierząc w usprawiedliwienie wszelkich działań w myśl większego dobra.

Jeżeli zamierzeniem Aronofsky’ego było ukazanie społeczeństwu banalności i nierealności ich wiary to cel został osiągnięty. Przedstawienie kontaktu Noego z Bogiem w formie narkotycznych i sennych wizji, skutecznie wywołało zakwestionowanie „boskości” tychże rozmów. Sam Noe okazał się symbolem współczesnego katolika, który w poczuciu wyższego celu i w imię swojej wiary usilnie walczy z całym światem. I jest tą walką tak dalece zaabsorbowany, ze nie ma już czasu by dostrzec otaczającego go dobra (wybranka Chama – Na’el). Nie wspominając już o jego znajomości Biblii, która okaże się jedynie tekstem wyjściowym do snucia wielu własnych interpretacji. Pozostaje zatem czekać na film Larsa von Triera pt. Ewa: To wszystko przez Adama.

Aga Kaczmarek
(tytuł pochodzi z tekstu piosenki Hydropiekłowstapienie zespołu Lao Che)