Bruno & Earlene Go to Vegas (2013, reż. Simon Savory)
LGBT Film Festival nie przyciąga do kina heteroseksualnych widzów, choć podobno jest hetero friendly. Nie oszukujmy się, nawet jeśli kolejne europejskie społeczeństwa przyznają prawa związkom nieheteroseksualnym, nadal w ogóle nie są zainteresowane szeroko rozumianą kulturą LGBT. Wina leży jednak także po stronie mniejszości, która zamyka się w hermetycznym świecie własnych symboli. Filmy pokazane w ramach festiwalu nie niosą uniwersalnego przekazu i nie starają się trafić do publiczności szerszej, niż tylko „mniejszościowej”.
W Kinie Pod Baranami po raz kolejny przekonałem się, patrząc na salę pełną (wyłącznie) gejów i lesbijek, jak bardzo fasadowa jest tolerancja naszego społeczeństwa. Z drugiej strony oglądanie produkcji LGBT, które coraz liczniej powstają w ostatnich latach, to droga przez mękę. Większość z nich można określić kilkoma słowami: płytkie, pretensjonalne, pełne męczącego patosu i niecelowego kiczu.
Nieznośne piękno ciała
Marzenia o osiągnięciu poziomu Dereka Jarmana wciąż najwyraźniej wielu twórcom filmów gejowskich tlą się z tyłu głowy. Przekładają się na nieustanne przekraczanie, rzekomo jeszcze istniejącej, granicy przyzwoitości. W latach 70. rzeczywiście otwarte erotyzowanie ciała mężczyzny, tak wspaniale zastosowane w Sebastianie (1976), było szokiem dla widowni i przełamaniem kulturowego tabu. Niosło ze sobą jednak także inne, artystycznie uzasadnione, odwołania do kultury antycznej i malarstwa. Współcześnie, gdy nawet w mainstreamowych produkcjach coraz częściej ukazuje się nagie ciało mężczyzny, chyba nic innego, jak tylko pożądanie i bezrefleksyjny kult piękna kieruje twórcami filmów gejowskich.
Bez względu na to, czy kroisz chleb, czy prześladują cię w szkole, musisz mieć idealnie wyrzeźbione, muskularne ciało rodem z filmów porno. Ludzie brzydcy nie mają prawa przeżywać dramatów, a nawet istnieć w świecie gejowskich fantazji. Dlaczego na przykład w Najlepszym przyjacielu (reż. Allan Deberton, 2013) jeden z bohaterów musi nieustannie chodzić bez koszulki, nawet w pubie, gdzie wszyscy są ubrani? Niemożność dotknięcia muskularnego ciała heteroseksualnego kolegi jest właściwie jedynym powodem frustracji ukazanym w filmie. Nie ma tu mowy o emocjach, ani problemach tożsamościowych, a nawet jeśli jest, to są one potraktowane niebywale płytko. Ciało staje się jedynym obiektem, na którym skupia się uwaga widzów, podobnie zresztą jak w przypadku W siódmym niebie (reż. Guillaume Foirest, 2013). Bohater musi ukrywać swoją orientację seksualną, ponieważ jest złodziejem i żyje w „twardym”, „męskim” świecie gangu. Dorabia jednak sprzedając swoje ciało. Ciekawy punkt wyjścia opowieści prowadzi niestety do kuriozalnego rozwoju akcji. Scena sadomasochistycznej „tresury” w końcu powoduje emocjonalny kryzys u Sofiana. Informuje więc swoją dziewczynę, że jest gejem, pakuje torbę, ucieka z domu i rusza do prawie obcego mu mężczyzny, by w finale uprawiać z nim seks.
Szantaż emocjonalny
Prostacka wymowa filmu, sprowadzająca całą złożoność emocjonalną człowieka jedynie do poszukiwania seksualnej satysfakcji, nie bierze się oczywiście znikąd. Reżyserzy kina gejowskiego potrafią doskonale wykorzystać słabość potencjalnej widowni, żeby bez większego wysiłku tworzyć kolejne produkcje operujące wyświechtanymi już kliszami. Tą słabością widowni gejowskiej jest poszukiwanie reprezentacji i akceptacji. Wymiana wydaje się prosta – widzowie przymykają oko na niedoskonałość filmu, gdyż ukazuje on życie mniejszości, staje się jego, nawet jeśli nieudolną, reprezentacją. Pojawienie się tej tendencji u odbiorców nie dziwi, w końcu przez wiele lat inność seksualna była w kinie tematem tabu, a jeśli się już pojawiała, twórcy bazowali jedynie na najbardziej negatywnych stereotypach. Martwi jednak w tej sytuacji fakt, że zamiast odrzucać filmy na tak niskim poziomie, widzowie się do nich po prostu przyzwyczaili.
Michael Lucas, reżyser filmu Kampania nienawiści
Po seansie dokumentu Kampania nienawiści (reż. Michael Lucas, 2014) dotyczącego sytuacji osób homoseksualnych w Rosji, w którym działacze i działaczki LGBT opowiadali o tym, że byli katowani nawet przez policję, spotkałem znajomego. Był zdziwiony faktem, że Michael Lucas (znany do tej pory głównie z bycia aktorem gejowskiego porno) zdecydował się pokazać brzydkich ludzi o krzywych zębach. Nie potrafił zrozumieć, że w filmie traktującym o ruchu LGBT, nawet jeśli jest to dokument, może nie występować estetyzacja ciała. Nie słyszałem także stłumionego śmiechu, ani pomruków niezadowolenia wśród widzów podczas projekcji Szumu życia (reż. Florian Halbedl, 2013). Nawet scena ukazująca spadające z drzewa liście, które zamieniają się w dziwacznie ubrane postaci żałobników (pozbawione uzasadnienia estetyczne odwołanie do Jeana Cocteau) nie wzbudziła u nikogo sprzeciwu. Wszyscy przełknęli bez słowa tę sentymentalną, płytką, ale przede wszystkim kiczowatą opowiastkę o chłopaku przeżywającym trudne chwile, którego psychoterapię przeprowadza spotkany przypadkowo na ławce w parku mężczyzna.
Lesbijskie perełki
Celowo pisałem do tej pory wyłącznie o kinie gejowskim, gdyż po pierwsze filmów o lesbijkach podczas festiwalu pokazano (oczywiście) o wiele mniej, po drugie tak bardzo różniły się one zarówno na poziomie scenariusza, jak i realizacji, że nie wypada ujmować ich w jednej kategorii.
Okazuje się, że podczas gdy geje fantazjowali o męskim ciele, lesbijki śniły sen o wolności. W bardzo ciekawym eksperymencie krótkometrażowym Dwie dusze (2013) Danielle Villegas przedstawia historię zderzenia dwóch zupełnie innych postaw życiowych – kobiety decydującej się na przyjęcie męskiej roli i ukrywającej się pod przebraniem mężczyzny oraz dziewczyny żyjącej niczym nimfa leśna, w zgodzie z naturą. Ich kontakt pozwala na przekroczenie granic roli społecznej przyjętej przez jedną z bohaterek i uwolnienie od wszelkich związanych z nią ograniczeń. To także wspaniale zainscenizowana, oniryczna historia dziejąca się w XVIII wieku. Podobną walkę ze swoją pozycją podejmują bohaterki dokumentu Sao Sopheak – Dwie kobiety i deszcz (2012). Poznały się podczas rządów Czerwonych Khmerów, które udało im się przeżyć, a teraz walczą o prawa osób LGBT w Kambodży. Soth Yun i Sem Eang znalazły swoje miejsce w świecie nieprzyjaznym inności dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości w znoszeniu upokorzeń ze strony ludzi. Sopheak nie idealizuje ich dokonań, stara się zachować obiektywizm i rzetelnie opowiedzieć tę historię, co też w pełni się jej udało.
Tymczasem po drugiej stronie globu amerykańskie lesbijki także śnią o swojej wolności, choć nieco inaczej. Obóz Beaverton (reż. Beth Nelsen, 2013) to dokument poświęcony corocznemu festiwalowi odbywającemu się na pustyni w Nevadzie. Kobiety przyjeżdżają tam, żeby wziąć udział w wielkiej orgii oraz odkryć własną naturę. Ich celem nie jest jedynie seksualne spełnienie. Przebywając razem mogą poczuć się zupełnie swobodne i spalić (dosłownie, jest to element rytuału) drewnianą świątynię własnego „ego”. Choć Nelsen nie zachowuje odpowiedniego dystansu i w końcu jej film staje się wielką pochwałą obozu, którego cele mogą wydawać się nieco naiwne, to właśnie w nim wybrzmiewa najsilniej dysonans między pokazywanymi na festiwalu filmami gejowskimi, a tymi traktującymi o lesbijkach. Podczas gdy mężczyźni skupiają się bezrefleksyjnie na samym akcie seksualnym, kobiety starają się odkryć swoje emocjonalne potrzeby. Zadają pytania odnośnie niepewności, nieśmiałości i przywiązania, starają się stworzyć obraz bardziej uniwersalny, nie siląc się jedynie na tworzenie obrazów przyjemnych dla oczu widza.
Queerowy majstersztyk
Niestety zabrakło filmów, które mogłyby w pełni reprezentować skróty „B” i „T”, pojawiające się w nazwie festiwalu. Odpowiada to zresztą rzeczywistości, gdyż w ruchu LGBT zdecydowanie na pierwszym planie są geje przy, niestety nadal, małej społecznej widoczności lesbijek i całkowitej marginalizacji osób biseksualnych czy transgenderycznych. Niespodziewanie pojawił się za to film, który na tle innych może uchodzić za arcydzieło. Reprezentuje on w największym stopniu inną literę w „tęczowym” alfabecie – „Q”. Bruno & Earlene Go to Vegas (reż. Simon Savory, 2013) to kwintesencja queeru. Bohaterowie ciągle poszukują własnej tożsamości, nie chcą ulec zaszufladkowaniu w obrębie jakiegokolwiek utartego schematu, czy jednoznacznie określić swojej pozycji. Oprócz unikania stereotypowego ukazywania bohaterów, reżyser z niezwykłym wyczuciem igra z filmowymi i kulturowymi kliszami. Wyraża tęsknotę za dawno przebrzmiałymi w nowoczesnym świecie ideałami – jak romantyczna miłość, czy niezłomna przyjaźń – równocześnie ironicznie się do nich odnosząc. Nie zapomina, jak większość twórców zafascynowanych kinem głównego nurtu, o kampowej spuściźnie kultury gejowskiej. Stosuje kicz świadomie przemycając do filmowego świata elementy sprzeciwu wobec ładu społecznego. Tworzy także w pełni nowoczesne dzieło, wyczuwając popularny obecnie trend kina ambientowego. Wysuwa na pierwszy plan mroczne disco, wzmacniając klimat opowiadanej historii. Spójność fabuły natomiast nie jest w tym wypadku tak ważna, jak odczuwanie atmosfery kolejnych, luźno związanych ze sobą, sekwencji.
Pomimo licznych wad wspomnianych powyżej filmów, warto chodzić na LGBT Film Festival, warto także dyskutować o jakości wyborów, jakich dokonali jego selekcjonerzy. W końcu, na co wiele dowodów możemy odnaleźć w historii kina, bunt publiczności jest w stanie zmusić twórców do zmiany postawy. Kino LGBT potrzebuje głębszego, bardziej uniwersalnego przekazu, żeby dotrzeć do całego społeczeństwa, a nie stawać się kolejnym elementem odrywającym mniejszość od większości. Czas na zmiany.
Mateusz Góra
LGBT Film Festival we współpracy z festiwalem O miłości Między Innymi
odbył się w dniach 4-10 kwietnia 2014 roku w Kinie Pod Baranami.