BOKS, DINOZAURY I EFEKTY SPECJALNE

Artykuł z cykluŚwiat w pigułce-
(zobacz poprzednie)

1W boksie niebagatelne znaczenie ma zasięg ramion. King Kong (1933)

Willis O’Brien (1886-1962) zapamiętany został nie dzięki animowanym krótkometrażówkom, przy których pełnił rolę reżysera, scenarzysty i animatora w jednej osobie, lecz dzięki filmom, w tworzeniu których nie grał pierwszych skrzypiec, przynajmniej pozornie. To jego nazwisko łączy bowiem takie tytuły jak Zaginiony świat (The Lost World, 1925), King Kong (1933) czy Mighty Joe Young (1949). Nie znajdując spełnienia w niezależnej, autorskiej twórczości, stał się pionierem efektów specjalnych i jednym z najbardziej szanowanych w ówczesnym Hollywood specjalistów w tej dziedzinie. Tym bardziej zaskakujący wydaje się fakt, że powołując do życia cudze wizje, nie tylko zachował własny styl, ale również pozostał w stałym kręgu swoich fascynacji i obsesji, eksplorowanych już od czasów debiutanckiej krótkometrażówki Dinozaur i brakujące ogniwo. Prehistoryczna tragedia (The Dinosaur and the Missing Link. A Prehistoric Tragedy, 1915).

Zanim O’Brien zajął się filmem, parał się najrozmaitszymi zawodami, których lista sprawia wrażenie dziwacznej mieszanki chaosu i przypadkowości oraz zapowiedzi przyszłego losu. Uciekłszy z domu w wieku trzynastu lat, pracował jako kowboj, barman, traper czy… przewodnik ekspedycji paleontologicznej w okolicach Jeziora Kraterowego. To właśnie wówczas zafascynowały go prehistoryczne gady. Był również inspektorem kolejowym, ilustratorem sportowym dziennika San Francisco Daily News i zawodowym bokserem (wygrał swoje pierwsze dziewięć walk, ale zrezygnował z dalszej kariery po porażce w dziesiątej). Jeśli przypomnimy sobie słynną scenę walki King Konga z tyranozaurem, to ostatnie doświadczenie O’Briena nie będzie pozbawione znaczenia. W chwilach wolnych od innych zajęć oddawał się swej rzeźbiarskiej pasji – tworzył małe figurki zwierząt i ludzi. Uzupełniając je o metalowe szkielety, sprawił, że dzięki ruchomym stawom modele ożyły. W chwili, w której uświadomił sobie, że filmując je, może opowiadać historie, narodziła się amerykańska animacja poklatkowa.

2Budzący postrach Dziki Willie – protoplasta King Konga.
Dinozaur i brakujące ogniwo. Prehistoryczna tragedia (1915)

Owszem, wcześniej podobne eksperymenty przeprowadzali tacy pionierzy jak J. Stuart Blackton, Georges Méliès czy Émile Cohl, jednak efekty, jakie uzyskiwali, dalekie były od naturalności animacji O’Briena. Jedynym oprócz Amerykanina twórcą, który już w latach dziesiątych uczynił animację poklatkową swoim oryginalnym artystycznym językiem, był pracujący wówczas w Rosji Władysław Starewicz, ale obaj filmowcy nie znali swoich osiągnięć i do podobnych wyników doszli zupełnie niezależnie. Mimo to O’Brienowi nie była pisana sława filmowego autora, która czekała jego kolegę po fachu. Być może zawiniły różnice między amerykańskim a europejskim systemem produkcji lub po prostu odmienna mentalność, a więc i oczekiwania odbiorców. A może O’Brien nie miał problemów z akceptowaniem i dostosowywaniem się do zewnętrznych wpływów, o ile pozwalano mu skupiać się na własnej pracy. Jednak spoglądając dziś na artystyczną drogę O’Briena z perspektywy czasu, mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu spiętrzenia niewykorzystanych szans i zmarnowanego potencjału.

Ale nie uprzedzajmy faktów. W roku 1914, z pomocą operatora pracującego przy lokalnej kronice filmowej, O’Brien nakręcił trwające minutę zdjęcia próbne, by przekonać do swej idei producentów. Pomysł chwycił – animatorowi udało się zdobyć pięć tysięcy dolarów na stworzenie Dinozaura i brakującego ogniwa. Ten film z kolei wywarł ogromne wrażenie na Thomasie Edisonie, który zatrudnił filmowca, by nakręcił całą serię krótkometrażówek osadzonych w prehistorii. W tym okresie O’Brien wypracował swój rozpoznawalny styl oparty na iluzji realności lalkowego świata, zamiłowaniu do wykorzystywania postaci zwierząt oraz anachronizmach, będących źródłem komizmu. Ta ostatnia cecha zniknie z późniejszych filmów, ale dwie pierwsze pozostaną wyznacznikami całej jego twórczości.

3Niepozorny Theophilus Ivoryhead podstępem zdobywa serce pięknej Aramity Rockface.
Dinozaur i brakujące ogniwo. Prehistoryczna tragedia (1915)

Wbrew podtytułowi Prehistoryczna tragedia debiut O’Briena to bez wątpienia komedia. Oparty jest na prostym schemacie fabularnym: trzech jaskiniowców rywalizuje o względy pięknej Aramity Rockface. Dwóch z nich to rośli myśliwi, trzeci, Theophilus Ivoryhead, jest drobnym, niepozornym chudzielcem. W porze posiłku okazuje się, że żywność została skradziona przez tytułowe brakujące ogniwo, Dzikiego Willie’go – budzącego grozę przerośniętego małpiszona. Podczas gdy myśliwi zajęci są polowaniem na prehistorycznego nielota, Theophilus jest świadkiem walki, jaka wywiązała się między Willie’m, a brontozaurem, i w której człekokształtny zostaje zabity. Chudzielec udaje przed resztą plemienia, że sam pokonał bestię, zdobywając tym samym serce Aramity.

O’Brien łączy tu królujący w owym czasie w amerykańskiej komedii humor slapstickowy (w scenie otwierającej film jeden z myśliwych przez swą nieostrożność uderza się w głowę i upada, a w scenie polowania strzała, zamiast trafić w ptaka, ląduje w tyłku jaskiniowca) z nieco bardziej wyrafinowanym wygrywaniem anachronizmów. Należą do nich chociażby znaczące nazwiska bohaterów, którzy zresztą wydają się być w pełni świadomi momentu historycznego, w którym się znajdują i jego ograniczeń. Aramita w pewnym momencie oświadcza swym adoratorom: Zaprosiłabym was na herbatę, ale jeszcze jej nie wynaleziono. Podobne elementy znajdziemy we wszystkich krótkometrażówkach O’Briena z tego okresu: jaskiniowcy przesyłają sobie w nich kamienne pocztówki, palą fajkę i marzą o prehistorycznych restauracjach. Na podobnym pomyśle oprą swój serial pół wieku później twórcy Flintstonów (The Flintstones, 1960-1966).

4Jednym z głównych źródeł komizmu w prehistorycznych krótkometrażówkach O’Briena są powtarzające się anachronizmy. R. F. D. 1000 B.C. A Mannikin Comedy (1917)

Niestety w roku 1917 Edison rozwiązał umowę z O’Brienem i cieplarniane warunki, w których animator mógł bez przeszkód doskonalić swój kunszt, odeszły w niepamięć. Jednak prehistorycznymi filmami zainteresował się Herbert M. Dawley, który zlecił twórcy napisanie i wyreżyserowanie kolejnego filmu o dinozaurach, The Ghost of Slumber Mountain (1918). Jego fabuła oparta jest na ramie narracyjnej: wuj, z zawodu pisarz, opowiada siostrzeńcom o swej wyprawie na tytułową górę, gdzie wciąż żyją prehistoryczne gady. Brak tu już humoru charakterystycznego dla wcześniejszych filmów O’Briena. Bohater początkowo obserwuje powolne, łagodne, choć ogromne stworzenia, lecz z czasem poznaje coraz bardziej agresywne gatunki. W punkcie kulminacyjnym tyranozaur w efektownej walce zabija triceratopsa (O’Brien uwielbiał animować pojedynki gigantycznych stworzeń, są one stałym elementem jego filmów), a następnie rusza w pościg za bohaterem. Na szczęście temu udaje się zbiec.

The Ghost of Slumber Mountain jest filmem prekursorskim z dwóch powodów. Jako jeden z pierwszych łączy animację poklatkową z tradycyjnymi zdjęciami – animowane są tu tylko dinozaury, ludzi grają aktorzy, w tym sam O’Brien w roli tytułowego ducha, prowadzącego bohatera w sekretne miejsce ominięte przez czas. Poza tym utwór antycypuje konwencję typową dla wielu późniejszych filmów o gigantycznych monstrach – odkrywcy udają się w dziką, nieznaną, tajemniczą przestrzeń, w której odkrywają przerażające kreatury. Te kierują swą agresję przeciw nim, a czasem przedostają się nawet do świata cywilizacji.

5Papier nie został jeszcze wynaleziony, więc walentynkowe pocztówki jaskiniowcy zmuszeni są wykonywać z kamienia. R. F. D. 1000 B.C. A Mannikin Comedy (1917)

Podczas realizacji filmu doszło do konfliktu między reżyserem, a producentem, w wyniku którego ten drugi zmasakrował dzieło. Z oryginalnych czterdziestu pięciu minut wyciął ponad połowę, skracając film do niespełna dwudziestu, które zachowały się do dziś. Co gorsza wyciął z czołówki nazwisko O’Briena, przypisując autorstwo sobie. W efekcie, mimo że film zarobił sto tysięcy dolarów, gaża animatora nie była imponująca. Niezależnie od kwestii finansowych, najsmutniejszy wydaje się fakt, że swego ostatniego w pełni autorskiego dzieła twórcy nie dane było nawet podpisać.

Zarówno w przypadku The Ghost of Slumber Mountain, jak i późniejszych filmów O’Briena nasuwa się pytanie – czy to jest jeszcze animacja, czy już efekty specjalne? Animowane postaci są w nich wplatane w świat rzeczywisty tak, by sprawiały wrażenie przynależących do niego. A przecież jedną z podstawowych cech animacji jest nierealność świata przedstawionego, czego odbiorca ma pełną świadomość i co akceptuje. Dlatego też skłonny byłbym traktować kukiełki O’Briena po okresie pracy dla Edisona tak, jak traktujemy dzisiejsze CGI. Tym bardziej, że spełniały one dokładnie te same zadania, które dziś powierza się obrazom generowanym komputerowo. Pozwalały postaciom granym przez aktorów wchodzić w interakcje z tym, co nie istnieje.

6O’Brien uwielbiał animować pojedynki monstrualnych stworzeń.
The Ghost of Slumber Mountain (1918)

O’Brien musiał czekać aż siedem lat na kolejną propozycję. Wraz z realizacją słynnego Zaginionego świata rozpoczął się dla niego okres, w którym nie pełnił już roli autora filmów, choć każdy z projektów, w jakie się angażował, nosił silne piętno jego osobowości. Jednak o tym, że O’Brien miał większe ambicje, świadczy ogromna ilość jego niezrealizowanych projektów. Po sporym sukcesie Zaginionego świata rozpoczął pracę nad Atlantis, filmem o rasie ludzi, którzy zamieszkują podwodne groty i walczą z morskimi potworami. Projekt upadł, być może dlatego, że w zamierzeniu twórcy miał być rodzajem panoramy fantastycznego świata, pozbawionej pierwszoplanowych bohaterów, z którymi widz mógłby się identyfikować. O’Brien miał również w planach adaptację Frankensteina, w której animowane monstrum miałoby przybrać ogromne rozmiary, jednak i ten projekt spalił na panewce.

Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych animator zaczął pracować nad Creation, filmem o załodze łodzi podwodnej, która trafia na nietkniętą stopą ludzką wyspę na Pacyfiku, zamieszkiwaną (jakże mogłoby być inaczej) przez dinozaury. Projekt rozwijany był w wytwórni RKO, jednak po roku pracy nad rysunkami, planami i modelami, udało się stworzyć zaledwie około dwudziestu minut filmu. W związku z tym szefowie studia zawiesili prace nad Creation, ze względu na zbyt wysokie koszty produkcji. Pomimo tego kilka lat później projekt został wskrzeszony, choć ze zmienioną fabułą i z Merianem C. Cooperem na stanowisku reżysera. O’Brien miał tym razem zająć się tylko ożywianiem nieistniejących stworzeń, zresztą wykorzystał w tym celu modele stworzone na potrzeby Creation. Wielkie gady zostały „obsadzone” w rolach drugoplanowych, a pierwsze skrzypce grać miała monstrualna małpa. Tak powstał King Kong, najbardziej spektakularny sukces w karierze O’Briena. Tytułowy bohater jest w prostej linii potomkiem Dzikiego Willie’go z Brakującego ogniwa, jednak wówczas publiczność nie miała o tym pojęcia. Zresztą nie inaczej jest dziś.

7Nie warto zadzierać z dinozaurami. Zdjęcia próbne do niezrealizowanego Creation (1931)

Do końca życia O’Brien pozostał w szufladce specjalisty od efektów specjalnych. Większy rozgłos zdobyły już tylko dwa filmy z jego udziałem, oba próbowały powtórzyć sukces King Konga. Z pierwszego z nich, sequela Syn Konga (Son of Kong, 1933), sam animator nie był zadowolony. Za drugi, Mighty Joe Young, otrzymał w roku 1950 Oscara w kategorii efektów specjalnych. Wówczas przyjęte było, że statuetkę w tej kategorii otrzymuje producent filmu, jednak Cooper, w uznaniu zasług O’Briena, odstąpił mu ją.

O’Brien wciąż próbował realizować własne projekty, oparte na podobnych schematach fabularnych, jednak żaden z nich nie wypalił. W Gwangi na ukrytą dolinę dinozaurów natrafić miała grupa kowbojów, z kolei w Valley of the Mist meksykański chłopiec i jego byk ocaliliby swe miasteczko przed gadem zwanym Lagarto Grande. Jednak chyba najsmutniejszą porażką twórcy był projekt zatytułowany King Kong vs. Frankenstein, w którym odbywać się miała poklatkowa walka między słynnymi potworami. Pomysł nie został dobrze przyjęty w Ameryce, więc O’Brien udał się z nim do japońskiej wytwórni Toho. Tam także się nie spodobał, ale już po śmierci O’Briena Ishirō Honda wyreżyserował film King Kong kontra Godzilla (Kingu Kongu tai Gojira, 1962), bezpretensjonalnie wykorzystując pomysł Amerykanina.

8Do końca życia O’Brien angażował się w projekty próbujące powtórzyć sukces King Konga.
Mighty Joe Young (1949)

Druga żona O’Briena, Darlyne,  wspominała, że gdy zapytała go dlaczego nie zniechęcił się po tylu nieudanych projektach, odpowiedział: jestem jak pająk, który odbudowuje swą sieć za każdym razem, gdy zostanie zniszczona. Darlyne dodawała również: Willis nie lubił prosić ludzi o cokolwiek. Chciał od tego uciec i bawić się, tworzyć coś nowego. Łączył w sobie łatwość w dostosowywaniu się do otoczenia z młodzieńczym entuzjazmem, ale i nieodpowiedzialnością. Ernest B. Schoedsack, współreżyser King Konga twierdził, że musiał zwolnić tuziny animatorów i współpracowników O’Briena, bo większość z nich była tylko jego drinking buddies.

Niezależnie od tego, w jakiej mierze niepowodzenia O’Briena były jego własną winą, a w jakiej wynikały z niezrozumienia, z jakim się spotkał, pozostaje on jednym z najważniejszych pionierów zarówno animacji poklatkowej, jak i efektów specjalnych. Zadziwia konsekwencja, z jaką trzymał się własnych tematów, granicząca wręcz z męczącą powtarzalnością. Można zastanawiać się nad alternatywnymi wersjami historii, w których sfinalizowałby przynajmniej część swoich projektów, lub podążył zupełnie inną drogą twórczą. Czy zmieniłoby to historię kina? Nie wiem. Ale gdybanie bywa przyjemne.

Łukasz Kolender