SZUFLADKA „KINO AZJATYCKIE”: BERLINALE: CHINA GOES WEST?

Artykuł z cykluSZUFLADKA „KINO AZJATYCKIE”-
(zobacz poprzednie)

black-coal-thin-iceBlack Coal Thin Ice (2014, Diao Yinan)

Konkurs główny Berlinale został w tym roku prawdziwie oblężony przez Chiny. Z dwudziestu filmów starających się o Złotego Niedźwiedzia, aż trzy były produkcjami chińskimi z obrębu kina gatunków. Jedno jest pewne – nie były to filmy, których można się było spodziewać.

Skład filmów z konkursu głównego tegorocznego Berlinale może nasunąć dość banalne stwierdzenie, że wszystko jest polityczne. W powszechnej świadomości Chiny powoli przestają być synonimem taniego, wątpliwego jakościowo eksportera. Z obiektu żartów awansują na pozycję nie do końca określonej potęgi finansowej. Chiny zaczynają przenikać do europejskiej codzienności nie tylko za sprawą fast foodów z mieszanką Azji na talerzu. Publikacje dotyczące Państwa Środka podbijają księgarnie, zaś język chiński coraz częściej nauczany jest w szkołach podstawowych. Do niedawna odległe, abstrakcyjne, udziecinniane Chiny zaczynają być traktowane poważnie, co neguje ich wizerunek brutalnego, lecz nierozgarniętego giganta. Wymiana kulturowa, co rozumie się przez samo określenie, jest jednak drogą dwukierunkową.

Chiny w ciągu ostatnich kilku lat stały się najbardziej obiecującym miejscem dystrybucji filmów hollywoodzkich. W 2012 roku Państwo Środka zmniejszyło restrykcje na rozpowszechnianie produkcji zagranicznych na swoim obszarze. Roczny limit dwudziestu filmów obcojęzycznych wpuszczanych na chińskie ekrany został poszerzony o czternaście dodatkowych, lecz z zastrzeżeniem, że mają one być w 3D lub przynajmniej w wielkoekranowym formacie IMAX. Takie warunki wydają się wymarzone dla Hollywood, otwierają gigantyczny i niezwykle chłonny rynek zbytu. Nie znaczy to oczywiście, że dostęp do filmów zagranicznych był do tej pory bardzo ograniczony. Wręcz przeciwnie – powszechność pirackich płyt sprawiła, że każdy sklepik mógł potencjalnie stać się miejscem spełnienia najskrytszych filmowych fantazji, zaś piractwo nadawało temu buntowniczego, romantycznego posmaku. Jednak dziś Chiny przechodzą w okres standaryzacji, dostosowania do rynku globalnego. W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba kin zwiększyła się dziesięciokrotnie, zaś odwiedzanie multipleksów stało się popularnym sposobem spędzania wolnego czasu.  Wychodzenie na przeciw potrzebom rosnącej w siłę klasie średniej dopełnia schemat standaryzacji.

Podczas gdy możliwości amerykańskiego popytu na produkcje hollywoodzkie są już sprawdzone, Państwo Środka daje nadzieję na nieokreślenie duży zysk i sukces. Może stanie się miejscem nowego “amerykańskiego snu”? To wszystko nie pozostaje bez wpływu na chińskie produkcje. Rząd Państwa Środka nadal ma obyczajową i finansową władzę nad kinematografią. Z reguły faworyzuje pełnokrwiste kino gatunków, najlepiej omijające tematykę społeczną, np. krytykę czasów maoistowskich i ich spuściznę, nadal do pewnego stopnia obecną w Chinach. Może dlatego rząd chiński coraz bardziej otwiera się na eskapistyczne kino hollywoodzkie? Największym problemem chińskich reżyserów nie do końca jest cenzura, lecz właśnie brak funduszy, które trudno zebrać pozarządowo. Na ratunek tradycyjnie przychodziły Zachodnie festiwale filmowe, zapewniając reklamę i możliwość zdobycia sponsorów. Jednak trudno zrozumieć, co właściwie się stało na tegorocznym Berlinale.

Na 64. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie w konkursie głównym brały udział aż trzy chińskie produkcje: Blind Massage (2014, reż. Lou Ye), No Man’s Land (2013, reż. Ning Hao) i laureat Złotego Niedźwiedzia czyli Black Coal Thin Ice (2014, reż. Diao Yinan). Takie natężenie prowokowało oczekiwania, zaś zawiedzione nadzieje to najgorsze co można spotkać na festiwalu, gdzie cena czasu gigantycznie wzrasta wraz z ilością filmowych wyborów. Berlinale ma opinię festiwalu, który wybiera treści o tematyce społecznej i nie stroni od kontrowersyjnych obyczajowo scen. Filmy te często spotyka dwojaki los – albo sława, albo wykluczenie z powodu wrażenia elitaryzmu. Jednak muszą przy tym budzić emocje, reakcje inne niż lekka frustracja i powracające, pełne niedowierzania pytanie: “Dlaczego to właściwie jest w konkursie głównym?”.

tuinaBlind Massage (2014, Lou Ye)

Blind Massage (Tuī​ Ná 推拿 – forma chińskiego masażu) opowiada o grupie niewidomych, którzy uczą się i pracują w salonie masażu. Tym samym stawia ciekawe pytanie o bezwzrokową percepcję świata, która determinuje społecznie bohaterów (możliwości percepcyjne i ekspresyjne warunkują podmiotowość). Reżyser kwestionuje uprzywilejowaną pozycję zmysłu wzroku, podkreślając wrażliwość bohaterów na inne bodźce świata zewnętrznego, odbierane zwłaszcza poprzez dotyk i zapach. W obszarze wpływu buddyzmu niepełnosprawność jest dodatkowo napiętnowana – defekt fizyczny staje się znakiem złej karmy, co sprawia, że niewidomi są jeszcze bardziej ignorowani i wykluczani ze społeczeństwa. Reżyser niestety skupia się na wątku melodramatycznym, co udziecinnia bohaterów, zaś teatralne, przerysowane gesty umniejszają ich starania o uzyskanie szacunku otoczenia i wyegzekwowanie swoich praw. Lou Ye podkreślał, że chciał pokazać seksualność niewidomych i ich relacje partnerskie, których istnienie jest czasami jakby niezauważalne, wyparte, zanegowane przez pełnosprawnych ludzi. Jednak mętny wątek romansowy, pastelowość świata i niekonsekwentna praca kamery sprawiają wrażenie, że Blind Massage miał wysokie aspiracje, lecz coś po drodze poszło nie tak jak powinno. Film zbliżył się do formuły melodramatu – kina gatunkowego, lecz jednocześnie chciał pozostać do pewnego stopnia eksperymentalny, co doprowadziło do rozdwojenia, które frustrowało i oddzielało widzów od bohaterów.

wurenquNo Man’s Land (2013, Ning Hao)

No Man’s Land (Wú​ Rén ​Qū 无人区 – “niezamieszkały obszar”) czerpie inspiracje z kina gatunków, lecz interpretację zastępuje naśladownictwem. Kwestia oryginalności nie zajmuje tak ważnego miejsca w Chinach jak w Europie – imitacja i nieautonomiczność nie zmniejszają wartości dzieła. Istotna jest doskonałość kopii, zachwyt nad mistrzostwem formy. Jednak problem zaczyna się wtedy, gdy dzieło ewidentnie nie zbliża się do ideału i jest po prostu wtórne. No Man’s Land to spaghetti western zrealizowany na terenie chińskiego “Dzikiego Zachodu”. Reżyser dostosowuje realia prowincji Xinjiang do wymogów konwencji, która dobrze koresponduje ze stereotypowym pojmowaniem tego regionu przez resztę Chińczyków, jako pustynnego obrazu biedy, bezprawia i ogólnego barbarzyństwa. Główna postać, bogaty prawnik ze wschodniej, “cywilizowanej” części kraju, zmusza się do zabrudzenia garnituru i przejechania przez pustynię Taklamakan. Na początku zżerany przez chciwość, zostaje uszlachetniony za sprawą kobiety, która niestety w tym wszystkim pełni rolę wdzięcznego, udziecinnionego przedmiotu. Wraz z rozwojem akcji rażąco widać podział na w gruncie rzeczy “dobrego, bo cywilizowanego i złego, bo barbarzyńskiego”. Obszar Xinjiangu reżyser uznał za “niezamieszkały”, potwierdzając tym samym wyparcie ze świadomości “dzikiej”, lecz zasobnej w ropę północno-zachodniej części kraju. Jeśli chodzi o formę, film pochłonięty został przez ostentacyjny estetyzm kadrów – żółć, zwiększony kontrast. Ostatnia, wzięta znikąd pastelowa scena szczęśliwego zakończenia, dowodzi, że konwencja mogła uwierać nie tylko widzów, ale i reżysera. Taka formuła okazała się warta rządowego dofinansowania.

Black Coal Thin Ice (Bái ​Rì Yān Huǒ 白日烟火 – “fajerwerki w biały dzień”) posługuje się klasycznymi motywami kina noir, lecz decyduje się je zaadaptować na grunt rodzimy. Zamiast do zdeprawowanego miasta trafiamy na prowincję w północnych Chinach. Detektyw Zhang Zili zostaje wezwany do rozwikłania sprawy szczątków ludzkiego ciała porozrzucanych po okolicznych fabrykach. Przypadkowa strzelanina w salonie fryzjerskim kończy karierę głównego bohatera, który ze statusu detektywa zostaje zdegradowany do często zaglądającego do kieliszka ochroniarza. Po kilku latach sprawa morderstwa znów powraca, automatycznie pojawia się też femme fatale. Myślę, że największym atutem Black Coal Thin Ice jest zestawienie realizmu i brutalności z niemal dziecięcą magią, przy czym ta magia i niewinność stają się fetyszem. Kompensacją ich braku są sceny na lodowisku, czy w opustoszałym wesołym miasteczku, gdzie zabawa i beztroska spotykają się z chłodną seksualnością. Urzeczony fajerwerkami niczym dziecko, główny bohater po chwili zaspokaja swoje pożądanie w wagonie Diabelskiego Młyna. Prawdziwym problemem pozostaje zupełny brak wiary w cokolwiek. Postaci działają jakby od niechcenia, przypadkowo i lekceważąco, właśnie bezzasadnie. Najlepszym tego przykładem może być sam Zhang Zili. Jego samozadowolenie przybliża go do Aku, wiejskiego głupca z klasycznej noweli Lu Xuna. Reżyser do pewnego stopnia ukazuje społeczeństwo chińskie jako pozbawione “kręgosłupa moralnego”, jednak myślę, że interpretacja tego filmu jako krytyki współczesności może dawać zbyt łatwe odpowiedzi. Bezwład bohaterów utrudnia widzom projekcję i identyfikację, co jeszcze boleśniej przypomina o tym, że w świecie Black Coal Thin Ice magia umarła.

Chińskie filmy w konkursie głównym Berlinale obrały konwencje gatunkowe, przy czym western i noir są najbardziej skodyfikowane i amerykańskie. Może zbytnio narzekam, jednak te trzy produkcje miałam okazję porównać z filmami, które trafiły m.in. do sekcji Forum. Jednym z nich był Shadow Days (2014, reż. Zhao Dayong). Poruszał on temat przymusowych aborcji związanych z nadal restrykcyjną polityką jednego dziecka. Akcja filmu, osadzona w klaustrofobicznym małym miasteczku, przypomina, że od duchów przeszłości nie jest wcale tak łatwo uciec. Reżyser dusznego, świetnie nakręconego i napisanego Shadow Days musiał zmierzyć się z długim i mozolnym procesem zbierania funduszy na produkcję. Ze względu na tematykę, film nie mógł liczyć na wparcie rządowe. Ponadto sekcja Forum także nie przyciąga zbyt dużo sponsorów. Możliwe, że rząd Chin jest za silny by z nim pogrywać, lecz za słaby by zmierzyć się ze swoimi własnymi problemami, zaś “wędrówka na Zachód” nie prowadzi tym razem ani do emancypacji, ani do oświecenia.

Maja Korbecka