Jam Session (2005, Izabela Plucińska)
Od lat już pokutuje przekonanie, że animacja z definicji jest albo rozrywką dla dzieci albo hermetycznym i awangardowym odłamem prawdziwego kina, przeznaczonym dla widzów festiwalowych. Zapatrzeni w film fabularny zdajemy się nie zauważać, że w XXI wieku animacja stała się sztuką totalną. Jest wszędzie wokół nas – to gry komputerowe i na telefony, internetowe motion graphics, animowane tapety, reklamy, a w końcu także efekty specjalne. Kto za tym wszystkim stoi? Polska młoda gwardia
Ale zacznijmy od początku, który tym razem sytuował się będzie nie w jaskini w Lascaux, gdzie od kilkunastu tysięcy lat bizony i jelenie przebierają swoimi ośmioma kończynami udając ruch, i nawet nie w l. 60., kiedy to międzynarodowe sukcesy odnosiła tzw. Polska Szkoła Animacji. Tym razem za „początek” przyjmiemy rok 1989, czas przemian gospodarczych, ustrojowych i… czas pogrzebania polskiej animacji. Bowiem czego by nie powiedzieć o systemie produkcyjnym doby PRL-u, to pomimo niedogodności związanych z cenzurą czy rozliczaniem planów rocznych, animatorzy mieli porządne zaplecze techniczne, stałe pensje i pewność, że ich film, o ile oczywiście nie będzie wywrotowy, zostanie pokazany w telewizji (jeśli mowa o serialach dla najmłodszych) bądź pojedzie na festiwal.
Zmiany zaczęły dawać o sobie znać już we wczesnych l. 80. – największe polskie studia animacji, takie jak Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, łódzki Se-Ma-For i Studio Miniatur Filmowych w Warszawie znacznie ograniczyły produkcję, a jakość filmów widocznie spadła. Rok 1989 przyniósł wycofanie się państwa ze współfinansowania i rozpowszechniania filmów animowanych (zaprzestano dołączać krótkometrażowe dodatki animowane do filmów kinowych), zmianę gustów publiczności, a co za tym idzie – zaprzestanie produkcji nowych filmów animowanych na zlecenie telewizji publicznych. Wskutek tych przemian animacja tak autorska, jak i ta dla dzieci, straciły na znaczeniu, upadło SFA w Krakowie, a resztę studiów usiłowano ratować przekształcając je m.in. w spółki pracownicze. Wielu mistrzów polskiej animacji przeszło na emeryturę (Urbański, Szczechura), niektórzy ograniczyli swą działalność, jeszcze inni, jak chociażby Lenica, zmarli.
Pojawiła się luka, wyrwa, którą już wkrótce mieli zapełnić młodzi. Polska animacja powoli i z wielkim trudem zaczęła się podnosić. Najważniejszymi czynnikami tej rezurekcji były rewolucja technologiczna i rozpropagowanie animacji komputerowej – młodzi ludzie z pomysłami nagle odkryli, że za pomocą aparatu fotograficznego i jednego czy dwóch programów komputerowych można stworzyć zupełnie dobry film animowany. Jeśli do tego dodać powstanie w 2006 roku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wspierającego rozwój animacji i dofinansowującego festiwale filmów animowanych, pomoc dla debiutujących twórców ze strony Stowarzyszenia Filmowców Polskich i mnożenie się małych studiów filmowych (chociażby takich jak Mansarda Studio czy agencja produkcyjna Platige Image), to trzeba przyznać, iż obraz młodej polskiej animacji malował się w coraz jaśniejszych barwach.
Euforyczny nastrój szybko jednak został zgaszony – okazało się, że PISF, popełniając błąd swoich poprzedników, nadal marginalizuje znaczenie kina animowanego i dokumentalnego, kładąc nacisk na film fabularny, nie wspominając o tym, iż animacje eksperymentalne wciąż stanowiły (i stanowią) głęboki off i nie mają właściwie żadnego wsparcia.
Niemniej koło napędzające zmiany ruszyło, a to głównie za sprawą młodych twórców nie bojących się ograniczeń amatorskiej kamery czy aparatu i komputera, a wręcz przeciwnie – dostrzegających nowe możliwości jakie dają im te tanie i powszechnie dostępne technologie. Po dosyć głośnych i nagrodzonych w Berlinie i Annecy Maskach (1998) Piotra Karwasa, pierwszym filmem, który zaistniał w masowej świadomości była Katedra (2002) Tomasza Bagińskiego. Debiut, który zawędrował aż na Oscary. Mariusz Frukacz słusznie jednak zauważa, że początki nie były łatwe: jak wspominają sami twórcy, w szkołach spotykali się z niezrozumieniem swych potrzeb, niedostatkiem sensownej bazy sprzętowej, a przede wszystkim – z brakiem kadry, która mogłaby przybliżyć im tajniki nowych technologii. Szansą na rozwój stawały się stypendia na zagranicznych (głównie niemieckich) uczelniach lub współpraca z nowoczesnymi agencjami reklamowymi. Początkowo animacje realizowane techniką komputerową uważano za chałturę – mając piękną tradycję animacji rysunkowej, wycinankowej, kombinowanej, twórcy szli na „łatwiznę”, robiąc wszystko na komputerze.
Katedra (2002, Tomasz Bagiński)
Dopuszczenie do głosu młodych twórców to jednakże nie tylko zmiany technologiczne. Zmieniła się także tematyka poruszana w ich filmach. Filozoficzne i socjologiczne rozważania o otaczającej rzeczywistości zostały złagodzone ostrzem ironii i sarkazmu (Janek Sowa, Maciej Majewski), czy wręcz zastąpione osobistymi, niemalże intymnymi „małymi narracjami”, w których na pierwszy plan wysuwają się kwestie związane z tożsamością, uczuciami i relacjami międzyludzkimi, pisał Frukacz. To oraz Internet zapewniło filmowi animowanemu nową widownię, na którą składają się dziś głównie studenci i ludzie młodzi. Na scenę wkroczyła młoda gwardia: wspomniany już Tomasz Bagiński ze swoją Katedrą, Maciej Majewski (Uwaga! Złe psy, 2001), Izabela Plucińska i jej nagrodzone w Berlinie plastelinowe Jam Session (2005), Tomasz Siwiński tworzący w technice animacji malarskiej (Telewizor, 2005), Marta Pajek (Po jabłkach, 2004; Za ścianą, 2005), Michał Socha (Laska, 2008) oraz Balbina Bruszniewska z musicalowym Miasto płynie (2009). Debiutowali także starsi już twórcy, a wśród nich chociażby Wiola Sowa (Refreny, 2007).
Był to też czas, gdy w telewizji triumfy święcił animowany serial dla dorosłych Włatcy Móch (2006-2011) autorstwa Bartosza Kędzierskiego, Internet obiegła zaskakująca informacja, że twórcą filmu wprowadzającego do gry Wiedźmin (2007) został Tomasz Bagiński, zaś zrealizowany w Se-Ma-Forze brytyjsko-polski Piotruś i wilk (2006) Suzie Templeton został nagrodzony Oscarem. W 2010 roku po wielu perypetiach Kamil Polak ukończył wreszcie swą Świteź, adaptację romantycznej ballady Mickiewicza, zaś w 2011 w kinach pojawił się pierwszy od dawna polski pełnometrażowy film animowany (zrealizowany na podstawie komiksu pod tym samym tytułem) Jeż Jerzy w reżyserii Wojtka Wawszczyka.
Włatcy Móch (2006-2011, Bartosz Kędzierski)
Niemal wszyscy wymienieni powyżej twórcy poza animacją zajmują się też reklamą, działają w Internecie oraz angażują się w wiele innych projektów, do których drzwi otwiera im sprawne posługiwanie się nowymi technologiami, w tym animacją 2D i 3D. Równolegle jednak, zgodnie z tendencjami światowymi, następuje coraz odważniejszy zwrot ku klasycznej animacji rysunkowej i lalkowej realizowanej techniką stop motion (nie wypada tu nie wspomnieć o Drżących trąbach Natalii Brożyńskiej z 2010 roku).
Nie da się zatem zaprzeczyć, że mamy do czynienia z fenomenem – oto na naszych oczach może powstawać Nowa Polska Szkoła Animacji, tworzona przez młodych ludzi, dzięki nowym technologiom, eksplorująca nowe tematy. Niestety problemem nadal pozostaje finansowanie filmów animowanych, przede wszystkim tych pełnometrażowych oraz filmów dla dzieci. W tej pierwszej kategorii mamy już pierwsze osiągnięcia, chodzi tu mianowicie o Drogę na drugą stronę (2011) Anci Damian, animowany dokument, efekt koprodukcji polsko-rumuńskiej. Jeśli zaś chodzi o filmy dla dzieci, to bez przeprowadzenia pewnych reform (jak chociażby dofinansowania dla telewizji, które zdecydowałyby się zamówić nowe filmy dla najmłodszych w polskich studiach animacji) nie ma mowy o znaczących zmianach. Stacje telewizyjne wciąż wolą kupić za grosze byle jaki serial zagraniczny, niż zainwestować w rodzimą animację na poziomie. Choć trzeba zauważyć, że być może i tu coś drgnęło – Zajączek Parauszek i przyjaciele (2013- ), realizowany w Se-Ma-Forze wedle klasycznej techniki poklatkowej, podbija światowe festiwale, a licencja na emitowanie serii została sprzedana już do Bułgarii, Serbii i Korei. Rację ma więc Frukacz pisząc: bez wartościowej, edukującej i rozwijającej filmową wiedzę twórczości dla najmłodszych, trudno wyobrazić sobie świadomych odbiorców polskiego kina w przyszłości. Bez wątpienia wiele już zmieniło się na lepsze, ale wiele jeszcze powinno się zmienić. Nie dojdzie jednak do tego, jeśli nadal będzie się uważać animację za sztukę drugiej kategorii i będzie się pomijać jej ogromne znaczenie w promocji Polski.
Iga Lipińska