Nimfomanka. Część II
(Nymphomaniac: Volume 2)
Belgia, Dania, Francja, Niemcy, Wielka Brytania 2013, 123′
reż. Lars von Trier, scen. Lars von Trier,
zdj. Manuel Alberto Claro,
prod. Peter Aalbæk Jensen, Peter Garde,
muz. Manuel Alberto Claro,
wyst.: Charlotte Gainsbourg, Stellan Skarsgård,
Stacy Martin, Willem Dafoe, Jamie Bell
Druga część Nimfomanki nie zachwyca, nie bulwersuje i przede wszystkim, co być może jest jej największą wadą, nie zaskakuje. To film (a właściwie połowa filmu, czy może nawet pół-film), w którym wszystkie interesujące elementy wcześniejszej części ulegają powolnemu rozpadowi. Relacja między Joe (Charlotte Gainsbourg) a Seligmanem (Stellan Skarsgård), podtrzymująca do tej pory napięcie, przeradza się w sztampowo ukazaną rozmowę pomiędzy „rozpustnicą” a „mędrcem”. Wszystkich zaś, którzy doszukiwali się w niej głębszych, intelektualnych nawiązań, von Trier uświadamia, że mnożenie kolejnych odwołań służy jedynie jego ironicznej grze z widzami.
Nie zawsze okazuje się ona udana, o czym świadczy dość pretensjonalne odwoływanie się reżysera wprost do własnej twórczości (scena imitująca prolog Antychrysta). Z drugiej strony ma swój ciekawy finał, w którym, podążając tropem psychoanalizy, von Trier sugeruje, że to libido, a nie umysł, nieustannie stoi u podłoża naszego postępowania, bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy to zmienić.
Z pozoru akcja filmu rozwija się w kierunku wyznaczonym przez wcześniejszą część. Joe opowiada Seligmanowi, który znalazł ją pobitą i nieprzytomną w wąskiej uliczce, kolejne historie ze swojego życia podporządkowanego poszukiwaniu cielesnej przyjemności. Aż do chwili, gdy zauważają za oknem pierwsze promienie słońca, wydaje się, że czas w ciasnym mieszkaniu się zatrzymał. Do przodu toczą się za to coraz bardziej perwersyjne wspomnienia o przeszłości tytułowej bohaterki. Poszukiwanie ekstremalnych doświadczeń zostaje przez nią wytłumaczone utratą możliwości odczuwania orgazmu. Scena graniczna między pierwszą, a drugą częścią, ukazuje moment, w którym Joe orientuje się, że jej cipa jest jak z drewna. Zaradzić tej drażniącej przypadłości jest w stanie jedynie K. (Jamie Bell) – okrutny, dominujący mężczyzna, wymierzający jej razy używaną, skórzaną szpicrutą.
Historia opowiadana przez Joe staje się tak kuriozalna, że trudno mówić tu już o jakimkolwiek spójnym przekazie. Kolejne sekwencje jej wspomnień niewiele łączy, są w zasadzie osobnymi erotycznymi opowiastkami, w przeciwieństwie do części pierwszej, w której układały się w harmonijny obraz wiecznego nienasycenia bohaterki. Von Trier pogłębia dystans między tytułową postacią a widzem. Ostatecznie podważa wiarygodność jej historii wkładając co chwilę w usta Seligmana słowa niedowierzania – ale co się właśnie wydarzyło?, co zrobiłaś?. Staje się on odbiorcą niewierzącym już w słowa tego, kto opowiada historię. Joe zostaje zdyskredytowana przez reżysera także jako silna kobieta. Z pozoru wykorzystywała ona mężczyzn i traktowała ich przedmiotowo, jednak sama przez całe życie była przez nich manipulowana. Bez mrugnięcia okiem uwierzyła w słowa L. (Willem Dafoe), poddała się torturom i dominacji K., a następnie stwierdziła, że chce żyć ascetycznym życiem dokładnie takim, jakim żyje Seligman. Przewaga intelektualna i fizyczna mężczyzn nad główną bohaterką została tak silnie podkreślona, że trudno nie posądzić o ironię von Triera, gdy za pomocą kolejnej dygresji Seligmana (który jest przecież mężczyzną), wplata do filmu rzekomo „feministyczną” interpretację życia Joe. Jedynie fakt, że swoją krytykę reżyser kieruje także wobec postaci Seligmana, pozwala mu nie utonąć w morzu mizoginizmu. Z czasem mędrzec zanurza się bowiem w swoich nieustannych dywagacjach. W końcu jedną z nich złośliwie komentuje Joe – to była chyba twoja najsłabsza dygresja.
Tak silne akcentowanie sztuczności wykreowanego za pomocą filmowego medium świata stanowi interesującą zabawę z przyzwyczajonym do utożsamiania się z bohaterami widzem, jednak von Trier posuwa się w niej chyba o krok za daleko. Negując podstawowe zasady kina podcina gałąź, na której jako twórca filmowy sam przecież siedzi – wytwarza tak duży dystans, że widz traci zupełnie zainteresowanie tym osobliwym, hermetycznym światem.
Niebezpiecznie reżyser zbliża się do granicy, gdy jedynie wizualna wirtuozeria chroniłaby jego film od zarzutu o brak jakiegokolwiek przekazu. Nie tylko jednak pierwszorzędne, przemyślane komponowanie kadrów może stanowić obronę Nimfomanki przed podobnym zarzutem. Doskonale odegrane sceny ukazujące „domowe piekło” także spełniają swoją rolę i wzbudzają w widzu poczucie dezorientacji. W pierwszej części była to sekwencja z Umą Thurman w roli psychotycznej matki, w części drugiej Shia LaBeouf wciela się w zazdrosnego, bezwzględnego partnera starającego się emocjonalnie zaszantażować wymykającą się spod jego kontroli Joe. Równocześnie te sceny świadczą o specyficznym poczuciu humoru von Triera, który wydaje się nie tylko dostrzegać absurd rzeczywistości, ale przyznawać także, że jest wobec niego bezsilny.
Największą jednak stratą jest fakt, że Nimfomanka została podzielona na dwie części. Trudno jednak gdybać, jak wyglądałaby jako całość. Będziemy musieli zadowolić się dwoma oddzielnymi filmami, więc chyba trzeba zgodzić się także na ich osobną ocenę. Stanowią różne oblicza tej samej osoby i jak to często bywa, są one zupełnie inne.
Mateusz Góra