KONFRONTACJA: Nie patrz w górę

Dominik Oliwa:

Żyjemy w dziwnych czasach. Internet sprawił, że mamy dostęp niemal do nieskończonej ilości informacji, które są na wyciągnięcie ręki. Miliony tekstów naukowych, książki gotowe do kupna i przeczytania jednym kliknięciem. W dowolnym momencie możemy sprawdzić, co dzieje się w innym kraju czy kontynencie. Bez żadnego problemu możemy porozumieć się z kimkolwiek na świecie, a nawet w przestrzeni kosmicznej. Jak wykorzystujemy to jako ludzkość? Bardzo prosto. Robimy filmiki ze słodkimi kotkami, dodajemy zdjęcia jedzenia i kłócimy się, który celebryta jest lepszy. To tak w skrócie. W stronę naszej planety leci zabójcza asteroida? Spoko, tylko najpierw cyknę fotkę z moim ziomkiem i zhejtuję tę babkę, która dodała komentarz o moim ulubionym polityku. A i jeszcze jutro jest premiera nowego sezonu tego dobrego serialu. Mówisz, że w stronę naszej planety nadciąga zagłada? Ale beka.

Tym krótkim wstępem można przedstawić fabułę nowego filmu produkcji Netflixa Nie patrz w górę, w reżyserii Adama McKay’a. Grupa amerykańskich naukowców, pod opieką doktora Randalla Mindy’ego (Leonardo DiCaprio) na co dzień prowadzi badania nad kosmosem. Jedna z jego studentek, Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence), podczas rutynowego przeczesywania nieboskłonu w poszukiwaniu nowych obiektów odkrywa dotąd nieznaną kometę. Radości nie ma końca. Fenomenalne odkrycie! Niestety po ochłonięciu i dokładnym obliczeniu trajektorii komety okazuje się, że zmierza ona dokładnie w naszą planetę. Nie ma mowy o pomyłce w obliczeniach. Mocno wystraszeni doktor wraz z Kate zgłaszają odkrytą kometę nazwaną jej nazwiskiem, do specjalnych organizacji rządowych, które zajmują się działaniami kryzysowymi związanymi z kosmosem. Za sześć miesięcy i czternaście dni nastąpi kolizja. Rusza machina antykryzysowego działania na rzecz uratowania planety. Bohaterowie zostają wydelegowani do Waszyngtonu – stolicy Stanów Zjednoczonych.

W tym momencie filmu zaczyna się napięta atmosfera. Dr Randall wraz z Kate zaczynają rozumieć co odkryli i jaki będzie miało to wpływ na losy całego świata. Jako widzowie nie za bardzo wiemy co robić, śmiać się, czy płakać? Z jednej strony sytuacja jest bardzo poważna, wszystkie organizacje naukowe i rządowe zaczynają działać w sprawie poinformowania najwyższych władz o zaistniałej sytuacji. Z drugiej mamy tutaj do czynienia z szybkimi cięciami, które pokazują nam zachowania bohaterów, które są tak prawdziwe, że aż śmieszne. Randall wpada w panikę i rzuca przekleństwami na prawo i lewo, a Kate postanawia się zjarać. Najbardziej komiczny obrót spraw zaczyna się, gdy trafiają oni w końcu do Białego Domu. Ich sytuacja jest kryzysowa, ale będą musieli chwilę poczekać. Jakieś 24 godziny. Następnego dnia w końcu spotykają się z prezydent Stanów Zjednoczonych, Janie Orlean (Meryl Streep), która nie bierze na poważnie zagrożenia, jakie czeka cały świat. Prawdopodobieństwo uderzenia to 99,78 %, ale nie jest to 100 %, więc według prezydent nie ma się czego obawiać. Całą rozmowę kwituje poprzez pytanie, ile dr Randall i Kate chcą od niej pieniędzy. Smutne, ale można śmiało stwierdzić, że boleśnie prawdziwe. Wszystko zaczyna wchodzić na pole polityki. Nie powiemy ludziom o nadciągającym zagrożeniu, bo przecież za parę tygodni są wybory. Do tego wszystkiego, gdy rząd w końcu postanawia coś z tym zrobić, oczywiście za sprawą Kate i doktora, którzy zaczęli działać na własną rękę, pojawia się człowiek na miarę Billa Gatesa w krzywym zwierciadle – Mark Rylance (Peter Isherwell) i jego mega korporacja. W kluczowym momencie startu rakiet, które mają za zadanie unieszkodliwić zagrożenie namawia on prezydent do anulowania misji. Dlaczego? Otóż kometa jest wypełniona bezcennymi złożami pierwiastków i surowców, które przyczynią się do rozwoju ludzkości. No i oczywiście parę osób się też na tym nieźle wzbogaci. Przedstawia więc swój plan na „wykorzystanie” komety do wzbogacenia planety. Jak się później okazuje misja się nie udaje i planeta zostaje zniszczona.

Adam McKay spojrzał na nasze społeczeństwo (nasze w rozumieniu autora) i wytknął nam wady i problemy, które nas dotykają. Żyjemy w czasach mediów społecznościowych, nieustannie bombardowani różnego rodzaju informacjami, a przez to powoli nie jesteśmy w stanie rozpoznać, co jest naprawdę ważne, a co jest błahostką. Przez te informacje, którymi jesteśmy zarzucani, zostaliśmy w pewnym sensie znieczuleni. Z drugiej strony, społeczeństwo mierzy się z coraz większą ilością lęków, traum i problemów psychicznych związanych (między innymi) z pandemią. Adam McKay skupia się na przedstawieniu reakcji ludzi, a nie skutków. Jest to bardzo nietypowy film katastroficzny, gdyż nie ma „pełnego” happy endu. Główni bohaterowie umierają, a tylko elicie udaje się przetrwać dzięki swoim wpływom i funduszom. Reżyser pokazuje to wszystko w lekko przerysowany sposób, ale może dzięki tej niejako absurdalnej sytuacji i czarnej komedii mocniej uda mu się trafić do odbiorców.

Kacper Thomas:

Gruchnęła wieść. W kierunku Ziemi pędzi kometa. Niektórzy mówią, że to źle, ale niektórzy nawet nie wiedzą, że ta kometa tam jest. A może wcale jej nie ma. No i mówię mu – w kierunku Ziemi leci wielka kometa. A on mi na to, że no spoko, ale na jutro to nie, bo egzamin ma. Ja też. Niech będzie ta kometa, no beka straszna, że niby jakaś kometa leci w Ziemię. LOL, beka, iksde. No i ja, że niech patrzy w niebo, bo będzie widać te kometę. A on, że to bez sensu, po co mu kometa, jak pewnie zawali ten egzamin. Mogłaby spaść już teraz, żeby tylko jutro tego nie pisać. Masakra jakaś.

Fabuła filmu jest banalna. Dwoje naukowców (a dokładniej mówiąc, to naukowczyni) odkrywają, że w stronę ziemi leci gigantyczna kometa, która na 100% zniszczy planetę. I rozpoczyna się walka z czasem i z ludźmi. Prezydent USA nie jest zainteresowana, bo ma problem z kandydatem do Sądu Najwyższego. Dziennikarze również niezbyt, bo fakt, że wszyscy zginiemy, to jednak dość zła i smutna wiadomość. Ale na poprawę humoru bardzo znana piosenkarka opowie o swoim rozstaniu. Aby wieść o jej złamanym sercu rozeszła się wszem i wobec, pewien interesowny biznesman/właściciel korporacji, posiadający platformę medialną podobną do Facebooka, wypromuje to telewizyjne wyznanie. O komecie nikt się nie dowie, ale za to będzie nowy album rzeczonej piosenkarki i gargantuiczna ilość memów z udziałem naukowczyni.

I walka zostaje jednak podjęta, by wespół w zespół pokonać kometę. Ale czy warto? No nie, bo to pędząca w stronę ziemi góra hajsu. Są tam złoża bardzo cennych minerałów, które świetnie nadają się do produkcji nowych telefonów. A do produkcji potrzeba ludzi, więc będą i miejsca pracy, bogactwo, wellfare, równość i braterstwo niemalże osiągalne na wyciagnięcie ręki. Ale jednak się nie udaje, koleś z korpo jednak się myli i razem z Prezydent USA i innymi bogaczami ucieka na inną planetę. Wszyscy pozostali giną.

Czemu piszę to w takim bylejakim stylu, jakbym od niechcenia pisał recenzję? Film w moim przekonaniu próbuje sprzedać coś bardzo dziwnego swoim widzom. Jest kilka tych rzeczy i postaram się je pokrótce wyjaśnić. Teraz już będzie na poważnie. Nie patrz w górę to w bardzo dużym skrócie gorzka satyra na współczesność. Stosunki międzyludzkie, wpływ mediów na ich kształtowanie, politykę, Big-Tech, kapitalizm, teorie spiskowe i masę innych tematów, które są jeszcze w tym filmie.

Każda z tych rzeczy jest jak najbardziej połączona z innymi, trochę jak w systemie naczyń połączonych. Ale może po kolei. Krytyka kapitalizmu (a bardziej jego niepochamowanej odmiany) dotyczy kapitalizacji dosłownie wszystkiego. Nawet katastrofa, która nadciąga okazuje się ogromną szansą na wielkie zyski z produkcji jakiś tam kolejnych telefonów czy podzespołów do ich wytwarzania. Wszystkiemu sprzyja władza polityczna w postaci Prezydent USA, której kampania reelekcyjna finansowana jest przecież przez korporację. Nieistotne jest więc, czy umrzemy czy też nie. Kogo to obchodzi – będziemy mieli masę pieniędzy i reelekcję, a może nawet swobodną większość parlamentarną.

Na to pozwalają również media. Temat nadchodzącej katastrofy wciśnięty jest w serwis informacyjny, który jest nim tylko z nazwy. Zanim jednak o komecie, trzeba powiedzieć o rozstaniu wielkiej gwiazdki muzyki jakiejśtam, bo rozstała się z chłopakiem, również muzykiem jakimśtam. Oczywiście to jest najistotniejsze, a sam temat zagrożenia jakie stanowi asteroida jest traktowany z pobłażliwością. Dlaczego? Bo ludzie nie chcą się denerwować, a nawet jeżeli to trzeba to powiedzieć w lżejszy sposób, żeby nie denerwowali się „aż tak bardzo”. Te same media, które uznają, że zagrożenie jest jednak realne, będą transmitować koncert propagujący zbliżającą się katastrofę. Wisienką na torcie byłaby oczywiście zbiórka pieniędzy na potencjalne dzieci ofiar zderzenia asteroidy z Ziemią.

Czemu nie traktuję tego filmu poważnie? Nie chodzi o satyrę – jest jak najbardziej trafna. McKay jednak sprzedaje widzowi tanie moralizatorstwo, spod znaku „trzeba się zjednoczyć, ale wy tego nie widzicie. Słuchajcie teraz, ja wam wytłumaczę jak działa współczesny świat”. Film nie traktuje widzów poważnie, jakby nie mieli oczu, ani rozumu, dzięki którym pojęliby, co się wokół dzieje. O tym, że łatwiej jest nam wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu, pisał już Mark Fisher w „Realizmie kapitalistycznym”[1]. Porównanie w filmie jest jednak nie tyle błahe, co bezsensowne.

Katastrofa, która nas czeka, tu w rzeczywistości nie będzie miała konkretnego dnia. Twórcy mają oczywiście na myśli globalne ocieplenie i kryzys klimatyczny, lecz w przeciwieństwie do komety, klimat zmienia się relatywnie dłużej niż uderzenie gargantuicznej skały w planetę. Nie będzie konkretnego dnia, a zmiany będą następowały niemalże niezauważalnie. Przekonywanie natomiast o tym, że głos naukowców nie jest brany serio, również odbieram za nadużycie. Nie ma takiego miejsca w przestrzeni medialnej, w której nie pojawiłyby się treści rozpowszechniające informację o kryzysie klimatycznym i sposobach na jego przeciwdziałanie. Inna sprawa, że nie wszyscy politycy biorą to na serio – tu się mogę zgodzić.

Krytyka mediów jest, powiedziałbym, przeszarżowana. Kapitalizacja wszystkiego, co można zobaczyć na filmie to jak najbardziej nasza rzeczywistość. Niemniej, film McKay’a, który miał być właśnie satyrą na współczesność, przyłącza się do zbierania zysków z krytyki. Kapitalizowanie krytyki to mydlenie oczu, a korporacjom takim jak Netflix opłaca się robić takie filmy, bo pod przykrywką poruszania trudnych tematów zbierają comiesięczny zysk w postaci abonamentów. To samo dzieje się w przestrzeni walki z kryzysem klimatycznym. Wielu markom opłaca się promowanie zielonej produkcji np. odzieży czy używanie recyklingowych pojemników lub zachęcanie do kupowania opakowań wielokrotnego użytku i pozorne przyłączanie się do walki z kryzysem. Mniej istotne jest, że jakość wyprodukowanych rzeczy sprawia, że szybko trzeba je wyrzucać, co powoduje wzrost ilości śmieci. Przeciwny skutek do zamierzonego celu, ot co.

Możliwe, że cel filmu był szczytny – poruszenie i krytyka NASZEGO stylu życia. Ale to nie ma większego znaczenia, gdy film jest zwykłym pozorem. I można wypatrywać owej katastrofy, można patrzeć w górę czy w dół. Ale to nie ma sensu. Katastrofa już tu jest. To się dzieje teraz.


[1] M. Fisher, Realizm kapitalistyczny, Instytut Wydawniczy Książka i Wiedza, Warszawa 2020.

Zdj: materiały prasowe platformy Netflix