A24 wielokrotnie udowodniło, iż potrafi tworzyć filmy odznaczające się niepowtarzalnym klimatem. Studio w idealny sposób łączy kino arthouse’owe z popularnym, realizując dzieła, które już dziś możemy nazywać klasykami horroru. Saint Maud (2019), i to trzeba podkreślić na samym początku, takiego miana raczej nie zyska, co wcale nie oznacza, że film ten jest gorszy od Midsommar. W biały dzień (2019, A. Aster) czy Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii (2015, R. Eggers). Ewentualnego braku umieszczenia debiutu Rose Glass w kanonie upatrywałbym w samych okolicznościach premiery, która była przekładana, a ostatecznie produkcja trafiła na ekrany w czasie pandemii i ogólnego kryzysu kinematografii. W obliczu tych wydarzeń nie ma szans na zgromadzenie szerszego grona odbiorców. Zostawmy jednak ów mało optymistyczny aspekt, bo sam film wzbudza w widzu wiele emocji, ale smutek z pewnością nie jest jedną z nich.
Tytułowa bohaterka (Morfydd Clark) pracuje jako prywatna pielęgniarka. Opiekuje się chorą, emerytowaną tancerką (Jennifer Ehle), towarzysząc kobiecie w ostatnich chwilach jej życia. Poza zawodowymi obowiązkami Maud poświęca się modlitwie i próbom odkrycia misji, jaką miał powierzyć jej Bóg. Sama fabuła wydaje się nieskomplikowana, ale poprzez wykorzystanie reminiscencji, a także monologów wewnętrznych, odbiorca może mieć wątpliwości co do autentyczności przedstawianych wydarzeń. Narracja zostaje poprowadzona tak, aby widz cały czas snuł dwie równoległe interpretacje: w kluczu fantastycznym oraz realistycznym.
Mnóstwo elementów dzieła sugeruje nam, że główna bohaterka, wyobrażająca sobie rzeczy, które nie istnieją, cierpi na zaburzenia psychiczne. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na cyklicznie powracające wspomnienia kobiety, informujące o makabrycznym wydarzeniu z okresu jej pracy w szpitalu. Należy rozważyć, czy ta sytuacja zaistniała w wyniku Boskiego oświecenia, czy była jedynie efektem pogłębiającej się schizofrenii. Oprócz retrospekcji motywem wskazującym na realistyczne odczytanie jest powtarzające się ujęcie karalucha. Bywa ono kontrastowane ze scenami mistycznego uniesienia lub przedstawieniami świętych, co jeszcze bardziej sugeruje, że w zachowaniu Maud powinniśmy dostrzegać pewną obsesję, która popycha ją do coraz drastyczniejszych kroków.
W filmie pojawiają się również sceny wskazujące na autentyczną iluminację. Najbardziej znamienny jest dialog, prowadzony przez pielęgniarkę z samym Bogiem w języku, którego do momentu rozpoczęcia konwersacji prawdopodobnie nie znała. W jej gestach i działaniach można dostrzec przejawy głębokiej duchowości. Zastosowanie takiego dualizmu ma wpływ nie tylko na artystyczne, ale i gatunkowe walory filmu. Saint Maud to oczywiście horror, a rozbicie warstwy znaczeniowej na dwa bieguny powoduje, że widz bardzo intensywnie go przeżywa, zostaje wchłonięty w świat przedstawiony. W skupieniu oczekuje jakiegoś wyjaśnienia i z powodu wzmożonego zaangażowania jeszcze mocniej uderza w niego moment przemiany filmu ze społeczno-religijnego w jeden z najstraszniejszych horrorów tego roku. Napięcie zostało zbudowane fenomenalnie, odbiorca poddaje się rytmowi filmu, by w trakcie rozwiązywania intrygi zostać sparaliżowanym, wbitym w fotel – bez możliwości ucieczki i odwrócenia wzroku, gdyż dzieło to w sposób niepokojący go zahipnotyzowało.
Praca reżyserki, choć nie można jej niczego zarzucić, nie wychodzi poza charakterystyczny styl utożsamiamy z art horrorami spod znaku A24. Warto natomiast wspomnieć o muzyce oraz grze aktorskiej. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Adama Janoty Bzowskiego stanowi idealne uzupełnienie mrocznych obrazów i w wielu momentach to właśnie ona jest najbardziej przerażającym aspektem dzieła. Aktorstwo stoi na wysokim poziomie – obie artystki spisały się świetnie, wzmacniając atmosferę filmu. Na ekranie obserwujemy dwie zupełnie różne postawy: ascetyczną reprezentowaną przez Maud oraz ekspresywną, która charakteryzuje Amandę.
Rose Glass udowadnia, że potrafi zrobić niekonwencjonalny horror, ale jej debiut jest niezwykle atrakcyjny także na innych poziomach. Bardzo istotne stają się tutaj kwestie społeczne, bowiem kobieta zderza dwa światy, dwie odmienne kultury. Pokazuje ciasne, rozpadające się mieszkanie Maud, by następnie przenieść się do pięknego domu Amandy. Podkreśla kontrast między modlitwą i wiarą oraz ignorancją i udawaniem. Świetnie zarysowany zostaje kontekst życia rozrywkowego obu pań. Z jednej strony widzimy wystawne bankiety z ekskluzywnymi napojami i przekąskami, z drugiej – zabawę przy piwie w nadmorskim pubie. Dzięki takim przeciwieństwom finał można interpretować na wiele sposobów. To także utwór (co być może zabrzmi nieco trywialnie) o samotności i jej zgubnych skutkach – fanatyzmie i zgorzknieniu. Co ciekawe, dla obu postaw reżyserka proponuje tak samo makabryczne rozwiązanie.
Saint Maud to z pewnością jeden z najlepszych filmów, jakie miałem okazję obejrzeć po ponownym otwarciu kin. Lśni mocnym blaskiem jako horror, ale pozostawia duże pole do interpretacji w kluczu socjologicznym czy teologicznym. Bardzo prawdopodobne, że część widowni uzna film za mało intensywny, ale moim zdaniem spokojne tempo ma bardzo pozytywny wpływ na całokształt. Film Rose Glass stanowi więc nie tylko niezapomniane przeżycie kinowe, ale w pewnym sensie również duchowe. Mogę zagwarantować, że po seansie nie zaśniecie spokojnie.
Mateusz Tkaczyk
Zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów dystrybutora M2 Films.