Grzechy naszej przyszłości

tenet ttt

Tenet (reż. Christopher Nolan, 2020)

Jeszcze zanim maseczki i płyny dezynfekujące stały się nieodłączną częścią kinowego doświadczenia, nikt nie mógł przypuszczać, że pierwsza wielka premiera roku nadejdzie dopiero pod koniec sierpnia. Choć Tenet jest filmem, którego po miesiącach pustki świat kina desperacko potrzebuje, to czy na pewno zasługuje on na naszą uwagę?

Nolan rozpoczyna swoją nową superprodukcję od widowiskowego ataku na Operę Narodową w Kijowie. Pośród chaotycznego starcia między policją a terrorystami poznajemy głównego bohatera filmu – członka oddziału CIA o pseudonimie Protagonista (John David Washington). Wraz z nim już po kilku minutach zderzamy się z pierwszymi anomaliami czasowymi – dziura po kuli powstaje jeszcze przed wystrzałem, a pocisk wraca do lufy pistolu przebijając po drodze jednego z bezimiennych napastników. Zanim nawet rozpoczniemy kontemplację nad czasową dystorsją, jakiej właśnie doświadczyliśmy, reżyser wrzuca nas ponownie w wir emocji i sensorycznego przytłoczenia, sugerując, byśmy nie zastanawiali się zbyt długo nad tym, czego doświadczamy na ekranie. Wtóruje temu wypowiedź jednej z bohaterek, która sugeruje Protagoniście by ten „Nie starał się tego zrozumieć, a po prostu to poczuł”. Ten sentyment przekłada się również na nielinearną narrację, charakterystyczną dla filmowych puzzli Nolana, których tym razem nie warto układać zbyt dokładnie. Ostatecznie kawałki nie za dobrze do siebie pasują, a niektórych jakby brakuje.

Po z pozoru nieudanej misji główny bohater zostaje zwerbowany do bliżej nieokreślonej międzynarodowej organizacji, której zadaniem jest ochrona świata przed nadchodzącą z przyszłości zagładą. Okazuje się bowiem, że czas może płynąć w obu kierunkach, a nasi żądni zemsty potomkowie stworzyli technologię pozwalającą na temporalny odwrót. Ta fascynująca fizyczna koncepcja pozwoliła Nolanowi stworzyć jedne z najbardziej widowiskowych scen akcji ostatnich latach. Budynki powstające z ruin, samochody koziołkujące do stanu nieuszkodzonego, czy walka bohaterów poruszających się w różnych czasowych kierunkach stanowią wizualny powiew świeżości, z którego tak dobrze znany jest reżyser. Zapierające dech w piersiach sceny dopełnia emocjonująca muzyka Ludwiga Göranssona. 

tenet-2

Tenet (reż. Christopher Nolan, 2020)

Niestety problemy zaczynają się wraz z końcem scen akcji. Nolan po raz kolejny w swojej karierze decyduje się złamać starą zasadę: „pokazuj, zamiast mówić”. Widzowie są więc skazani na niekończące się, pretensjonalne monologi postaci drugoplanowych, które po odegraniu swojej ekspozycyjnej roli znikają z ekranu na zawsze (najlepszym przykładem może być postać grana przez Michaela Caine’a). Co gorsze, problem ten dotyka w podobnym stopniu głównych bohaterów. Aktorzy dwoją się i troją, by odnaleźć w jałowych dialogach choćby skrawek emocji i człowieczeństwa, co najlepiej wychodzi Robertowi Pattinsonowi, który użyczył swojej charyzmy nudnemu na papierze Neilowi. Reżyser stworzył fabułę tak skomplikowaną i skondensowaną, że zabrakło w niej miejsca na szczere i intymne momenty bohaterów. W konsekwencji również relacje między nimi wypadają sztuczne i pozbawione są emocjonalnego fundamentu, czego najlepszym przykładem jest bromance między Protagonistą i Neilem, który jawi się raczej jako niezbędny elementem fabuły, niż budująca się powoli przyjaźń.

Można przypuszczać, że Nolan zdawał sobie sprawę z emocjonalnej pustki swojego widowiska i próbował stworzyć choć jedną postać, z którą odbiorca mógłby się identyfikować. Ta arcytrudna rola przypadła Kat, żonie rosyjskie oligarchy Andreia Satora (Kenneth Branagh). Grana przez utalentowaną Elizabeth Debicki bohaterka jako jedyna zdaje się posiadać pełen wachlarz emocji, dzięki czemu nie kieruje się w życiu jedynie logiką i dedukcją. Niestety, choć jest ona najbardziej złożoną i sprawczą kobietą z dotychczasowych filmów reżysera, to nadal nad wyraz łatwo zredukować ją do roli ofiary przemocy domowej i kochającej matki. Sprawia to, że w świecie „racjonalnych” chłopców Nolana jej ludzkie reakcje wypadają chwilami karykaturalnie i histerycznie. Przez to centralny dla tej postaci wątek matczynej miłości sprawia wrażenie desperackiej próby stworzenia osobistej tragedii, która będzie stanowić emocjonalny łącznik z bezosobowym Armagedonem. Podobnie grany przez Branagha czarny charakter, w swych planach odkleja się od jakiejkolwiek logiki, przywodząc na myśl groteskowego złoczyńcę z filmów o agencie 007. Niestety, sposób, w jaki Nolan próbuje dramatyzować swoją naukowo-eskapistyczną historię jest skrajnie nieporadny i wywołuje raczej zawstydzenie niż empatię.

Nie da się odmówić Tenetowi technicznej i wizualnej wirtuozerii oraz świeżego podejścia do tematu podróży w czasie. Ostatecznie jednak, podobnie jak szczegółowo zaplanowany pokaz fajerwerków, może on jedynie wywołać zachwyt, o którym szybko zapomnimy.

Paweł Kędziora