Przebojowy Nazizm

Jojo 1

(Jojo Rabbit, reż. Taika Waititi)

We wrześniu 1939 roku rozpoczyna się druga wojna światowa. Dokładnie osiemdziesiąt lat później – także we wrześniu – do kin wchodzi najnowszy film Taiki Waititiego Jojo Rabbit. Prawdopodobnie pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami nikt nigdy nie stwierdził, że świetnie bawił się na filmie o Hitlerze. Świat musiał poczekać na nowozelandzkiego reżysera, który pokazuje widzom, jak zrozumieć terror, jednocześnie obśmiewając jego metodę.

Jojo Rabbit opowiada historię dziesięcioletniego niemieckiego chłopca, którego wyimaginowanym przyjacielem jest Adolf Hitler (Taika Waititi). Zafascynowany nazizmem Jojo (Roman Griffin Davis) wstępuje w szeregi Jungvolk, gdzie uczy się jak rzucać granatami, kopać rowy, palić książki i wysadzać najrozmaitsze rzeczy w powietrze. Jednak przede wszystkim poszerza swoją wiedzę na temat Żydów – przerażających, pachnących jak brukselki kreatur, które wyposażone są w kły i łuski. Niedługo po powrocie z weekendowego szkolenia, Jojo skonfrontuje nabyte tam informacje z rzeczywistością, kiedy okaże się, że jego mama (Scarlett Johansson) ukrywa na strychu kilkunastoletnią Żydówkę (Thomasin McKenzie).

Można by zadać pytanie, czy traumatyczne wydarzenia w ogóle są możliwe do przedstawienia w kinie? Istnieje ogólne przekonanie, że o wojnie nie wolno przestać mówić, aby nie dopuścić do sytuacji, w której zapomni się, co ona oznacza. Zbiorowe milczenie mogłoby przyczynić się do powielenia tych samych błędów. O ile nie można nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, o tyle z artystycznego punktu widzenia coraz trudniej opowiedzieć o wzburzonym świecie w niekonwencjonalny sposób. Taika Waititi nie przestraszył się zaszufladkowania w kategorii „powtórka z rozrywki”, położył jednak nacisk na drugim członie frazy. Wojenną rzeczywistość poddał obróbce własnej imaginacji, łamiąc przy tym zasadę decorum. Przy okazji udowodnił, że da się mówić o tym, co niewyobrażalne, za pomocą groteski.

Jojo 2

(Jojo Rabbit, reż. Taika Waititi)

W Jojo Rabbit nie doszukamy się taniego czy też niesmacznego dowcipu. Nie bez powodu Taika Waititi wrócił z gali oscarowej z nagrodą za najlepszy scenariusz adaptowany. Tekst filmu jest niezwykle zniuansowany – od początku do końca balansuje pomiędzy satyrą i empatią. Po seansie tak samo mocno zapadają w pamięć cytaty obnażające wadliwości systemu, jak i fragment wiersza Rainera Marii Rilkego: „niech przydarzy ci się wszystko/ piękno i trwoga/ idź naprzód/ żadne uczucie nie jest ostateczne”. Taika Waititi powoli rzeźbi w sercu widza – rozpoczyna swój film kompletnym, groteskowym szaleństwem, a kończy go na mądrych lekcjach o tolerancji. Humor staje się tutaj narzędziem do przepracowania traumy historycznej – pewnie wyjątkowo bliskiej reżyserowi, który sam posiada korzenie żydowskie. sam jednak nie lubi tego jednak podkreślać, sądząc, że byłoby to nieuczciwe wkradanie się w łaski widzów, które mogłoby wpłynąć na ich ostateczną ocenę filmu.

Nie można zatem zarzucać Nowozelandczykowi prowokacji. Jedyne, o co powinno się go oskarżać, to o nieposkromioną kreatywność, widoczną także w sferze formalnej. Taika Waititi stworzył bowiem film pełny. Mieści się w nim wszystko, chociażby niemieckie wersje piosenek Beatlesów i mundury z doczepionymi frędzlami. Jednocześnie nie brak w nim wzruszeń, kiedy możemy obserwować jak Jojo przemienia się z papierka lakmusowego, na którym testowana jest skuteczność technik propagandowych, w zdolnego do autorefleksji człowieka. Za sukces tragikomicznego widowiska odpowiedzialna jest także obsada – zarówno najmłodsi, jak i ci uhonorowani niejedną nagrodą aktorzy, ewidentnie nie kwestionowali kontrowersyjnej wizji reżyserskiej. Dziwi jedynie brak nominacji do Oscara dla Sama Rockwella, który w roli Kapitana Klenzendorfa prezentuje pełną paletę aktorskich umiejętności.

Taika Waititi bombarduje widzów kinem pacyfistycznym w najlepszym wydaniu. Potrzeba więcej takich reżyserów – odważnych, nieco niepoprawnych politycznie, poszukujących nowych form ekspresji kreatorów pamięci zbiorowej. Aby opowiadać o wojnie trzeba być odważnym, co najmniej jak tytułowy królik. Nie bójmy się więc śmiać z czarnych kart historii, ponieważ najgroźniejszy jest nie humor, a obojętność. Świat na opak to często najlepsza droga do ukazania fasadowości systemu oraz nadszarpnięcia wizerunku tych postaci, których samo imię potrafi wywołać grozę.

Barbara Marmuszewska