(Le Mans 66′, reż. James Mangold)
Wizualizacja wyścigu może być spełnieniem marzeń filmowca. Pomieszanie rywalizacji i dynamiki, dwóch najwyżej oktanowych paliw dla kina, przy odpowiednim kierowcy jest właściwie skazane na sukces. Tym razem zatankować je postanowił James Mangold, a jego Le Mans ’66 zostało dość niespodziwanym zwycięzcą tegorocznej gali rozdania Satelitów.
Najnowszy film twórcy Logana powstał sześć lat po tym, jak Ron Howard wyreżyserował pokochany przez krytykę i widownię na całym świecie Wyścig. W swym sportowym filmie Mangold pokazuje, że odrobił zadanie domowe, czerpiąc z osiągnięć poprzednika pełnymi garściami. Opowiadając o wyścigach samochodowych, Le Mans 66′ przyjemnie ogłusza uszy widzów piskiem opon i warkotem silników, ich oczy ciesząc podobną retro-estetyką. Akcja filmu oscyluje w połowie lat sześćdziesiątych, gdy po raz pierwszy w historii Ford postanowił wystawić swoje samochody w legendarnym, 24-godzinnym wyścigu w Le Mans.
Obraz Mangolda, choć jest filmem sportowym, koncentruje się nie na samych wyścigach, a przyjaźni Carrolla Shelby’ego (Matt Damon), emerytowanego kierowcy wyścigowego i projektanta wozów, oraz Kena Milesa (Christian Bale), rajdowca o równie wielkim talencie, co temperamencie. Razem, ramię w ramię, mają za zadanie zbudować od zera sukces ekipy Forda, debiutującej w ekstremalnych wyścigach. Pomimo nieograniczonych funduszy i pomocy ekspertów ze stajni amerykańskiego giganta, zadanie to nie będzie łatwe. Jak sami podkreślają, w ciągu kilku miesięcy muszą nadrobić kilkadziesiąt lat doświadczenia ich konkurentów.
Matt Damon gra tu Matta Damona – amerykańskiego good guya, czempiona zmienionego w handlowca, u którego jedyne co może się równać z ambicją, to nieskazitelna moralność. Christian Bale to jego przeciwieństwo – bezczelny narwaniec z niewyparzoną gębą, nie przejmujący się opinią innych, a jedynie robiący, co do niego należy. Nie są to bohaterowie z krwi i kości, a raczej pewne hollywoodzkie archetypy, znane widowni z dziesiątek filmów, które już widziała. Bale nie godzi się na zamknięcie w takim schemacie i samotnie walczy, by pogłębić swoją postać, co nie działa jednak na korzyść obrazu. Jego powtarzające się szarże są jak wyboje na równej drodze Le Mans 66′.
(Le Mans 66′, reż. James Mangold)
Ich głównym oponentem okazuje się jednak nie Ferrari – niezwyciężony faworyt wyścigu Le Mans – a ich pracodawca – Ford. To właśnie na płaszczyźnie tego konfliktu ujawnia się moralna strona opowieści Mangolda, tylko z wierzchu przypominająca amerykański sen. Miles, pomimo swojego doświadczenia i umiejętności, nie przystaje do korporacyjnych standardów, staje się więc jej wrogiem. Trudno mi jednak nie odnaleźć w tym wątku cienia hipokryzji, choćby z samej racji proweniencji dzieła Mangolda. Film ten jest wytworem korporacyjnego thinktanku, który na pewno nie pokusił się o ugryzienie karmiącej ręki. Diagnoza filmu wygląda następująco: idea korporacja jest niezawodna, niestety zdażąją się w niej złe jednotki. W tym przypadku nie chodzi o prezesa – Henry Ford junior, w świetnej skądinąd roli drugoplanowej Tracy’ego Lettsa, jest jedzącym z ręki Damona idealnym, amerykańskim kapitalistą. To Beebe (Josh Lucas), jego asystent, okazuje się ignoranckim zawistnikiem – czarnym charakterem niczym z kreskówki.
Największą jakościową różnicą między Le Mans 66′ i Wyścigu Howarda jest wielowątkowość filmu Mangolda i metraż, który ona za sobą pociągnęła. Zanim widzowi będzie dane obejrzeć zrealizowane z wielką wprawnością sceny wyścigów, musi przetrwać fale nieangażujących wątków rodzinnych i nic nie mówiących technicznych wykładów. Gdy w Wyścigu rozdarci jesteśmy między oboma charyzmatycznymi bohaterami w czasie kolejnego etapu rywalizacji, tutaj nie mamy żadnej swobody wyboru ani konkurencji.
W jednej z wielu dyskusji Shelby’ego i Milesa na temat kolejnego prototypu wyścigówki padają znamienne słowa. „Samochód wyścigowy musi być na tyle lekki, żeby można nim było odpowiednio manewrować, ale jednocześnie na tyle ciężka, aby nie pofrunąć”. Ta parafraza słów z dialogu bohaterów można odnieść również do Le Mans 66′. Krążąc między wątkami przyjacielskimi, rodzinnymi, sportowymi, technicznymi i fejko-antykorporacyjnymi, zgubiło ono po drodze swoje proporcje. Ostatni film Mangolda cały czas pozostaje na ziemi, okazując się jednak zbyt ciężkim, niczym krytykowany przez Milesa pokazowy wóz Forda – z zewnątrz efektowny i lśniący, jego wnętrze wymaga modernizacji.
Bartosz Tesarz