Zjednoczone stany miłości (2016, reż. Tomasz Wasilewski)
Dorastanie wśród płci pięknej przełożyło się na jego specyficzną umiejętność patrzenia na świat. Intymne portrety kobiet wplecione w wolną od jakichkolwiek rozliczeń fabułę opiera na uniwersalnych doświadczeniach samotności, alienacji czy poszukiwaniach miłości1. „Zjednoczone stany miłości” (2016) doskonale wpisują się w ten model, jednak wpierw warto pochylić się nad poprzednimi utworami, aby wydobyć z nich tropy, które posłużą do wnikliwej analizy nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem filmu.
– Emocjonalność kobieca jest niejednoznaczna – mówi Tomasz Wasilewski na temat swojego debiutu fabularnego „W sypialni” (2012). Wydaje się, że właśnie ten element reżyser próbuje uzyskać z aktorów podczas kilkumiesięcznych prób przed rozpoczęciem zdjęć. Dużo czasu poświęca na budowanie postaci, szuka w nich dojrzałości, prawdziwych emocji, co pozwala mu później na wykreowanie wiarygodnego, niejednoznacznego świata. Ta skąpana w chłodnych barwach rzeczywistość przywodzi na myśl rumuńską nową falę, co nie powinno dziwić, gdyż operatorem „Zjednoczonych stanów miłości” jest Oleg Mutu – współpracownik Cristiana Mungiu. Podobieństw można się również doszukiwać w surowej, quasi-dokumentalnej rejestracji codziennego życia oraz w minimalistycznym podejściu do dialogów. Wasilewskiego interesują postaci na krawędzi, złamani, nieskupieni tylko na jednym wymiarze swojego życia. Po premierze „Płynących wieżowców” (2013) przyznał, że woli opowiadać o bohaterkach niż bohaterach, ponieważ widzi w nich większą tajemnicę. Mając na koncie zaledwie trzy filmy, Tomasz Wasilewski stał się reżyserem kobiet.
Zjednoczone niejednoznaczności
Scenariusz powstaje z jego nastoletnich impresji, obecnych lęków czy po prostu jest wyrazem tęsknoty. W rozmowie z Barbarą Hollender przyznaje: „Jednak ten strach we mnie tkwi. I przenosi się na moich bohaterów, w których są tęsknoty, lecz i ogromne niespełnienia. Nie lubię łatwych rozwiązań, więc stale komplikuję im życie. Pewnie w ten sposób oswajam też własne lęki”2. Napisał historię osnutą wokół jednej postaci, Edyty. Poprzez eliptyczną narrację każe nam sobie wymalować jej przeszłość w czarnych barwach. Debiut jest mocno zakorzeniony w europejskiej stylistyce kina artystycznego. Mając do dyspozycji mikrobudżet, reżyser stawał na głowie, by pozostać wiernym swojej wizji. Pomysłowe ujęcia, często kręcone w miejscach, na które nie miał żadnego pozwolenia, wymalowały rzeczywistość zatopioną w marazmie. „W sypialni” jest filmem ukazującym drugie oblicze trochę zapomnianej, a już na pewno niewystarczająco docenianej aktorki – Katarzyny Herman. Wasilewski odważnie obnaża ją przed kamerą, stosuje wiele zbliżeń na jej ciało, co później stanie się jednym z rozpoznawalnych elementów jego stylu. Edyta to czterdziestoletnia kobieta z niejasną przeszłością, która umawia się z mężczyznami przez Internet. Zanim jednak dojdzie do zbliżenia między nimi, usypia ich i udaje się na przechadzkę po domu. Zabierze tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Fabuła jest momentami dość pretensjonalna, ale pewna ręka Wasilewskiego trzyma to wszystko w ryzach, a fragmentaryczna narracja pozwala na niedopowiedzenia. Nie jest to spełniony debiut, widać, że młody reżyser wciąż szuka tutaj właściwej drogi, odpowiedniego zestawu narzędzi, którymi posłuży się opowiedzenia głębszej fabuły. Odbijają się w tym filmie inspiracje cenionym przez niego austriackim twórcą, Ulrichem Seidlem, który w chłodnych kadrach również mocno stawia nacisk na fizyczność3. Wasilewski próbuje być mimo wszystko bardziej empatyczny wobec swoich bohaterów. Jak sam twierdzi, tworzy kino psychologiczne4. Jego Edyta ucieka do prostytucji, aby paradoksalnie odzyskać kontrolę. Może nie tyle nad swoim życiem, ile po prostu nad daną sytuacją.
W sypialni (2012, reż. Tomasz Wasilewski)
Niestabilne wieżowce
W „Płynących wieżowcach” kobiety, mimo że schodzą na drugi plan, mają najwięcej do powiedzenia. Kuba, stonowany pływak z ambicjami, w którego wciela się Mateusz Banasiuk, niknie w kadrze, kiedy partneruje mu jego dziewczyna, Sylwia, w interpretacji Marty Nieradkiewicz. Bynajmniej nie chodzi tutaj o poziom umiejętności aktorskich, ale o sposób, w jaki zostały wykreowane męskie postaci jeszcze na etapie prac scenariuszowych. Wasilewski nosił się z zamiarem realizacji tego filmu jeszcze przed powstaniem „W sypialni”, więc wydaje się, że jest to dzieło najbliższe jego sercu. Tym bardziej dziwi fakt, że, mając tyle czasu na dopracowanie tekstu, wybrał tak proste i utarte drogi. Ciężko kupić relację między Kubą a Michałem (Bartosz Gelner), kiedy po zaledwie kilku spotkaniach pojawia się słowo „kocham”. Gdyby to było podparte ciekawym dialogiem, to może dałoby się uwierzyć w ich silne uczucie, ale Wasilewski zaprezentował sceny, w których bohaterowie palą jointa, milczą lub rozmawiają, za przeproszeniem, o dupie Maryny, sprowadzając wszystko do zwierzęcego pożądania.
Ciekawie prowadzona kamera w debiucie stała się w „Płynących wieżowcach” manierą. Wydłużone ujęcia podczas spotkań głównych bohaterów, jak te na wielopoziomowym parkingu, do niczego nie prowadzą, a jedynie pogłębiają irytację słaniającym się na nogach wątkiem fabularnym. „Spotkałem się tam nawet z zarzutami, że powielam fałszywe przekonania. Ale ja ich używałem świadomie, chciałem je wziąć w nawias, zażartować z nich” – tłumaczy Tomasz Wasilewski, nawiązując do sceny, w której matka (gwiazda debiutu, Katarzyna Herman) dowiaduje, że syn jest gejem5. Ta eksplikacja byłaby na miejscu, gdyby reżyser rzeczywiście podążył tym tropem, jednak od „Płynących wieżowców” bije tak silna powaga, że trudno uwierzyć w jego słowa.
Płynące wieżowce (2013, reż. Tomasz Wasilewski)
Wspomniana wcześniej Katarzyna Herman ponownie błyszczy na ekranie. Jej Ewa to samotna matka, zbyt mocno przywiązana do syna, który jest na każdej jej zawołanie. Ich niejednoznaczna relacja, momentami przywołująca kompleks Edypa (scena masowania pleców w wannie) to zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów drugiej pełnometrażowej fabuły Wasilewskiego. Pomiędzy nią a Kubą wyczuwalna jest ogromna chemia. Podobnie iskrzy, gdy w kadrze pozostają Herman i Nieradkiewicz. Na pierwszy rzut oka wiadomo, że Ewa i Sylwia są dla siebie konkurencją, obie zabiegają o uwagę Kuby – jedynego mężczyzny w domu, jednak kiedy trzeba, są w stanie znaleźć wspólny język i to właśnie w tych momentach widać, jak z gracją Wasilewski operuje subtelnościami6.
Choć trzonem fabularnym jest relacja homoseksualna, najmocniej wybrzmiewa wątek Sylwii. Z początku kobieta wydaje się być trochę stereotypowa – zwyczajna blondynka w zbyt mocnym makijażu. Wasilewski stopniowo nadaje tej postaci kolorów, odsłaniając jej prawdziwy wizerunek. W obliczu niemożliwego do powstrzymania pożądania między dwójką mężczyzn, Sylwia toczy wewnętrzną walkę. Dusi w sobie emocje, ma najwięcej do stracenia, w jej głowie kłębią się przeróżne pytania. Walczyć? Nie walczyć? Wybaczyć? Niewątpliwie jest to bohaterka z krwi i kości, pokrzywdzona, skonfliktowana, mająca swoje racje.
Zarówno „W sypialni”, jak i „Płynące wieżowce” proponują bardzo uniwersalne historie przefiltrowane przez chłodne spojrzenie reżysera i jego fascynację cielesnością. Niekiedy wizualne metafory trafiają do widza połowicznie, jednak jego umiejętność kreowania przytłaczającej rzeczywistości bardzo trafnie podsumowuje współczesną kondycję człowieka. To dobra wprawka przed jego najpełniejszym dziełem, czyli „Zjednoczonymi stanami miłości”.
Jak być kochaną
Początek lat dziewięćdziesiątych, anonimowe blokowiska w małym miasteczku i cztery kobiety na krawędzi. Wasilewski odrobił lekcje ze scenariopisarstwa, tkając z narracji polifonicznej najdojrzalsze dzieło w swoim dorobku. Sam dorastał w post-PRL-owskiej epoce (w 1990 roku miał dziesięć lat), także wzbogacił film o własne doświadczenia i tęsknoty. Opowiada o ważnym momencie historycznym dla Polski, ale jest on na dalekim planie, ustępując po raz kolejny uniwersalnej rozprawie o potrzebie miłości w szarej rzeczywistości. Jak sam twierdzi: „Pisząc scenariusz, myślałem o mojej mamie i jej koleżankach […]. Jako dorosły facet zdałem sobie sprawę, że one miały zupełnie inne możliwości niż ja”7. Rozkłada te możliwości na silny kwartet aktorski – Kijowska, Cielecka, Nieradkiewicz i Kolak tworzą tutaj kreacje głęboko poruszające, a przy tym bardzo skromne. Każda z nich zupełnie inna, ale poszukująca tego samego – bliskości drugiego człowieka. Wasilewski ucieka od prostej psychologizacji postaci, nie ma tu nachalnego moralizatorstwa, ważne jest to, co niewypowiedziane.
Podczas konferencji prasowej „Zjednoczonych stanów miłości” w Gdyni pojawił się zarzut odnośnie do sposobu ukazywania kobiet w jego filmie. Jedna ze słuchaczek powiedziała, że „te postaci, ich ciała są martwe, pokazane z okrucieństwem naturalizmu”. Nie jest to pierwszy przypadek krytyki w kontekście cielesności na ekranie. Wasilewski często polemizuje z tym w wywiadach: „Ja sam tę cielesność zauważyłem dopiero na zmontowanym filmie, jeszcze zanim ludzie zaczęli mi o niej mówić. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałem”8. I dalej: „Emocje są cielesne. Moim zdaniem to, co dzieje się między bohaterami, jest bardzo emocjonalne, ale ukazane z dystansem. Ja jako twórca nie ingeruję i nie manipuluję, żeby wywołać w widzu jakieś dodatkowe emocje. Stawiam kamerę w taki sposób, jakby to były oczy widza. Bez jakiejkolwiek sugestii, jak publiczność ma daną scenę odbierać […]. Nie robię jednak tego po to, żeby szokować, tylko dlatego, że dla mnie to naturalne. To nie jest cielesność, ale przede wszystkim emocjonalność przez cielesność. Nie zależy mi na tym, żeby umieszczanie takich scen w filmie było sposobem na rozebranie aktora i szokowanie”9. Wasilewski więc nie rozgranicza emocjonalności i cielesności, one wzajemnie się uzupełniają. Wybrzmiewają tutaj echa Szumowskiej, która w wielokrotnie nagradzanym „Body/Ciało” (2015) bezceremonialnie ukazała tańczącą toples Ewę Dałkowską10. Polskie kino nie powinno bać się cielesności.
Zjednoczone stany miłości (2016, reż. Tomasz Wasilewski)
W rodzimej kinematografii lat dziewięćdziesiątych dominowały dylematy męskich bohaterów. Jak pisze Ewa Mazierska: „Ponad 90 procent filmów zrealizowanych w Polsce w latach 1990–2002 wyreżyserowali mężczyźni”11. Pasikowski brał na warsztat amerykańskiego twardziela i uosabiał go w postaci Bogusława Lindy, Koterski odtwarzał kolejne wariacje Adasia Miauczyńskiego, a Kieślowski kreślił dosadnie kryzys męskości Karola Karola. Ciekawie wpisują się w tym kontekście „Zjednoczone stany miłości”, które również obrazują przemiany, jakie zaszły po upadku komunizmu, jednak oddają głos zagubionym w nowych czasach kobietom. Wasilewski mógłby odnaleźć w Kieślowskim sojusznika. Choć autor „Krótkiego filmu o miłości” (1988) z początku był krytykowany za kreowanie płaskich i bezwymiarowych postaci kobiecych, co sam zresztą przyznał, to w późniejszej fazie twórczości uczynił je głównymi bohaterkami12. W filmie „Trzy kolory: Niebieski” (1993) milcząca Julie (Juliette Binoche) żyje w zawieszeniu, jest przesiąknięta bólem, czuje pustkę wynikającą z niemożności zmiany swojej sytuacji. Podobnie jest z Agatą (Julia Kijowska), której Wasilewski poświęca pierwszą część filmu.
Z pozoru wszystko jest na właściwym miejscu. Reżyser na jednym długim ujęciu przy stole ukazuje typową sąsiedzką posiadówę, gdzie w przerwach między kieliszkami wódki toczą się błahe rozmowy o codziennym życiu. Wśród nich siedzi znudzona Agata, która czeka tylko na dobrą okazję, by się stamtąd wymknąć. Jakby tego było mało, poprawia męża, który nie wie dokładnie, ile lat są po ślubie. Wasilewski w tej prostej scenie w perfekcyjny sposób nakreśla jej charakter oraz konflikt, który w kolejnych sekwencjach zostanie rozwinięty. Agata na co dzień pracuje w wypożyczalni wideo, gdzie po znajomości można również dostać filmy dla dorosłych. Jedną z takich kaset zdobywa od Marzeny (Marta Nieradkiewicz). Wyraźnie jest zafascynowana zwierzęcą sceną, którą koleżanka puściła na telewizorze. Późniejszy beznamiętny seks oraz chłodne spojrzenia w kierunku męża dobitnie podkreślają, że jej uczucie się wypaliło. Kobieta myśli tylko o księdzu z pobliskiej parafii. Tadeusz Sobolewski w recenzji trafnie stwierdził, że ta zakazana miłość jest synonimem wolności13. Wasilewski to samo czyni z innymi bohaterkami. Dyrektora szkoły, Iza (Magdalena Cielecka), darzy głębokim uczuciem mężczyznę (Andrzej Chyra), któremu niedawno zmarła żona. Jej desperackie zabiegi o ponowną uwagę kończą się bolesnym odrzuceniem. Podczas konfrontacji w kuchni mówi mu, że zrobi dla niego wszystko. Mężczyzna otwiera okno i łamie ją słowami: „No to skacz”. Z zimnej intelektualistki, na którą się kreowała, w jednej chwili wydobyły się wszystkie emocje. Wasilewski po raz kolejny bezwzględnie rozprawia się z oczekiwaniami widzów, odzierając swoją postać z jakiejkolwiek nadziei.
Wydaje się, że najbardziej stabilną z całego kwartetu jest nauczycielka rosyjskiego, Renata (Dorota Kolak), która podkochuje się w Marzenie, siostrze Izy. Wcześniej bohaterka tylko przewijała się na drugim planie, mówiąc „dzień dobry” lub potajemnie przyglądając się swojemu obiektowi westchnień. Kiedy w końcu Wasilewski oddaje jej głos, rozpoczyna się prawdziwe tour de force. Z mieszkania przypominającego ogród zoologiczny Renata obserwuje klatkę schodową w nadziei, że pozytywnie zaprezentuje się wracającej z pracy Marzenie. Dopiero zmyślnym sposobem zwabia ją do siebie, by w końcu odbyć rozmowę, która nie opiera się wyłącznie na uprzejmościach. W krótkim dialogu Wasilewski odsłania kawałek jej przeszłości. Można się zastanawiać, czy jej zmarła siostra to rzeczywiście siostra, czy może ktoś więcej? Reżyser oczywiście nie daje jasnej odpowiedzi, pozostawia wszystko w niedopowiedzeniach. Kulminacją tego wątku jest scena kursu tańca towarzyskiego, który prowadzi Marzena. Ustawia wszystkich do walca, zaś sama bierze siedzącą na ławce Renatę i tłumaczy jej, w jaki sposób się poruszać. Nie podejrzewa jednak, jak wiele to znaczy dla sąsiadki. Dorota Kolak w tym jednym spojrzeniu oddaje całą paletę emocji. To jedna z piękniejszych scen tej dekady w polskim kinie. Niewątpliwie namiętność do Marzeny ma zabarwienie erotyczne, ale jeśli spojrzeć na kolejne sekwencje, można również w tej relacji odnaleźć podłoże macierzyńskie. Renata zmywa z niej ślady aktu seksualnego, ale jednocześnie godzi się ze swoją niemożliwą do rozwiązania sytuacją. Znajduje pewne ukojenie, które Wasilewski manifestuje, odsłaniając w detalu jej nagie ciało. Marzena zaś podziela los Agaty oraz Izy, które są zamknięte w obrębie własnych słabości.
Zjednoczone stany miłości (2016, reż. Tomasz Wasilewski)
„Zjednoczone stany miłości” to wariacje na temat miłości niemożliwej do spełnienia. Reżyserowi udaje się wydobyć z bohaterek głuchy płacz, a dzięki zastosowaniu kilku punktów widzenia nie pozostawia złudzeń, że wszystko ulega rozkładowi. Opowiada o ważnym dla Polski okresie transformacji, ale bez resentymentów. Kontekst historyczny służy mu jedynie do wykreowania prawdziwych emocji, które stanowią o sile tego obrazu. W każdym wątku pozostawia sporo miejsca do interpretacji. Można sobie postawić pytanie odnośnie do dalszych losów czterech kobiet, jednak, znając wizję Wasilewskiego z poprzednich filmów, odpowiedź w żadnym stopniu nie będzie budująca
Trzy lata temu reżyser „Płynących wieżowców” został zaproszony na festiwal dla scenarzystów – Script Fiesta. Podczas spotkania autorskiego z widowni odezwała się Edyta Olszówka, jedna z gwiazd „Planu B” (2018) Kingi Dębskiej. Kobieta wprost zapytała się Wasilewskiego, czy jest szansa na casting do nowego filmu, ponieważ bardzo ceni jego twórczość i chciałaby się znaleźć w kolejnym projekcie. To pokazuje, jak wielkim szacunkiem darzą go polskie aktorki. Prowadzi to również do smutnej refleksji, że w rodzimej kinematografii brakuje ludzi, których wrażliwość przejawia się w kreowaniu silnych i wiarygodnych postaci kobiecych. Filmy Wasilewskiego stoją wybitnymi kreacjami, począwszy od pięknej i nieoczywistej Katarzyny Herman, poprzez hipnotyzującą Martę Nieradkiewicz, a na aktorskim kwartecie ze „Zjednoczonych stanów miłości” kończąc. Pokazuje bohaterki szczerze w momentach kryzysowych, nie popadając nigdy w tani moralitet. Po seansie często ma się ochotę wyjść na balkon, zapalić, porozmyślać, podobnie jak bohaterowie jego filmów. I to chyba najlepszy komplement, jaki można dać młodemu twórcy.
Piotr Hadyna
Bibliografia
Bierczyńska D., W sypialni, „Kino” 2012, nr 10.
Głowacki M., Kobiety w filmach Kieślowskiego, https://kieslowski.art.pl/informacje-z-gazet/kobiety-w-filmach-kieslowskiego/ [dostęp: 8 stycznia 2019]
Hollender B., Od Wajdy do Komasy, Warszawa 2014.
Hrapkowicz B., Płynące wieżowce, „Kino” 2013, nr 11.
Majmurek J., Klatka PRL-u, http://krytykapolityczna.pl/kultura/film/klatka-prl-u-rozmowa-z-tomaszem-wasilewskim/2016/ [dostęp: 8 stycznia 2019].
Mazierska E., Pogrążony w kryzysie. Portret mężczyzny w polskim kinie postkomunistycznym, „Kwartalnik filmowy” 2003, nr 43.
Sobolewski T., Nowa niewola w czasach młodej wolności, http://wyborcza.pl/7,101707,20457225,jak-byc-kochana.html [dostęp: 8 stycznia 2019].
http://hiro.pl/tomasz-wasilewski/ [dostęp: 8 stycznia 2019]