Psikutas bez „s”

3-american-vandal.w600.h315.2xAmerican Vandal (2017, reż. Tony Yacenda)

Opisywanie „American Vandal” znajomym jest trochę niezręczne, przypomina poranek po imprezie, kiedy w przebłyskach wracają do ciebie wspomnienia ubiegłej nocy. Penis? Kupa? Co tu się odjebało? Netflix w końcu wypuścił prawdziwą perełkę, która jest nie tyle udaną zgrywą z seriali true crime, ile wiernie oddanym portretem młodzieży. Lata dziewięćdziesiąte miały Laurę Palmer, teraz dajcie się porwać kutasom.

Przenieście się na moment do swoich licealnych czasów. Siedzicie sobie na lekcji matematyki i tylko czekacie na moment, aż wasz kompan z ławki zostanie wywołany do tablicy. Bierzecie jego zeszyt i malujecie pierwiastek z kutasa. Beka, nie? Twórcy zawiązują pierwszy sezon serialu wokół tego powtarzającego się żartu i stawiają sobie wyzwanie – czy da się zrobić wciągającą zagadkę opartą na kutasach? Historia, która mogłaby się stać zwykłą, ośmiominutową parodią spod szyldu Funny Or Die (co ciekawe, twórcy potwierdzają, że współpracowali z tym kanałem nad finalnym kształtem scenariusza), przerodziła się w czterogodzinną odyseję Dylana Maxwella (świetny Jimmy Tatro), wyklętego mięśniaka-przygłupa, którego niewinność próbują udowodnić dwaj młodzi, amatorscy dokumentaliści.

W przeciwieństwie do „Riverdale” czy „Trzynastu powodów”, gdzie nastolatkowie bardziej przypominają świeżo upieczonych magistrów, obsada „American Vandal” wygląda i mówi jak na prawdziwego licealistę przystało. Czy to klasowy przygłup, robiący sobie jaja na każdych zajęciach, czy, jak w przypadku drugiego sezonu, chodzący w kaszkiecie dziwoląg, który w wolnych chwilach uczy, jak pić herbatę – wszyscy znacie ich odpowiedniki. Co najważniejsze, nie stają się karykaturą, a pełnokrwistymi postaciami odzwierciedlającymi współczesne problemy szkolnego społeczeństwa w dobie mediów.

american-vandalAmerican Vandal (2017, reż. Tony Yacenda)

Internet jest centralnym bohaterem obu sezonów. Twórcy dołożyli wszelkich starań, aby ukazać wszystkie jego odłamy jak najbardziej wiarygodnie. Wystarczy spojrzeć na wielką imprezę z pierwszego sezonu, którą wszyscy relacjonowali za pomocą Snapchata, Instagrama czy Facebooka. Dzięki tym nagraniom młodzi dokumentaliści mogli wysnuć kolejne zwariowane teorie na temat tego, kto namalował kutasy. W drugim sezonie twórcy poszli o krok dalej – pokazali, jak jeden z podejrzanych zmienia styl pisania w zależności od tego, z kim w danej chwili rozmawia. Tylko nie mówcie, że każdemu piszecie wiadomości zakończone gimbusiarskim „XD”. Takie przywiązanie do detalu sprawia, że widz jeszcze bardziej angażuje się w akcję, a ta w „American Vandal” z odcinka na odcinek dowodzi, że może spokojnie konkurować z najlepszymi kryminałami.

Oba sezony to świetnie skonstruowane historie, które do samego końca trzymają cię z pytaniem, kto zabił, tfu, kto namalował kutasy/wywołał masową biegunkę. Jest mnóstwo podejrzanych, pełno zmył, co chwilę na światło dzienne wychodzą zaskakujące fakty z życia nastolatków. Wszystko trzymane w konwencji true crime, w duchu której została nawet odtworzona w 3D robótka ręczna nad jeziorem (sic!). „American Vandal” z gracją imituje charakterystyczne dla tego gatunku chwyty stylistyczne, nigdy nie popadając w czystą parodię. To mimo wszystko poważny dramat. Nie ściemnia, nie udaje, problemy bohaterów w żadnym stopniu nie są wydumane, tylko mocno zakorzenione w rzeczywistości, którą zna każdy z nas.

0cca1834-2ac7-48c8-81b0-25618b957f06-av_201_311732_rAmerican Vandal (2017, reż. Tony Yacenda)

Zgodnie z zasadą sequeli w drugim sezonie wszystkiego jest więcej – mroczniejszy ton, zbrodnia na szerszą skalę i nawarstwiające się zwroty akcji. „American Vandal” częściej niż w pierwszym sezonie porzuca tę wysublimowaną lekkość w operowaniu absurdem, żeby poruszyć kwestie związane z alienacją czy samotnością w sieci. Na szczęście twórcy nie zapominają o niekonwencjonalnym humorze, przypominającym starych, ale jarych „Chłopaków z baraków”. Jak tu zachować powagę, kiedy jeden z dokumentalistów pyta nauczyciela, czy zjadł kupę? Można się czepiać, że znów prezentowana jest próba uniewinnienia protagonisty, że zaserwowano zbyt dużo ekspozycji, podobnych twistów, że młodzi dokumentaliści nie są praktycznie w żaden sposób rozwinięci, ale pomimo tych wad „American Vandal” wciąż opowiada wciągającą historię, a co najważniejsze – aktualną.

Pod koniec października gruchnęła wieść o anulowaniu serialu przez Netflixa. Decyzja niezrozumiała, tym bardziej, że produkcja była wymieniana wśród najbardziej binge-watchowanych w 2017 roku. Nie pomogła nawet nagroda Peabody’ego czy w pełni zasłużona nominacja do nagrody Emmy za najlepszy scenariusz serialu limitowanego. Pozostaje tylko trzymać kciuki, by dołączył do „The Expanse” czy „Brooklyn 9-9”, które po kasacji znalazły dla siebie nowe domy.

Żaden serial nie przeprowadza tak dokładnej wiwisekcji szkolnego systemu, jak czyni to „American Vandal”. Na warsztat bierze wszystkich – uczniów, nauczycieli, dyrektorów, a nawet woźnych – i nie pozostawia na nich suchej nitki. Wchodząc w ten świat, bardzo szybko można się zorientować, że to nie klozetowy humor stanowi o sile tego serialu, a samoświadomość i lekkość w kreowaniu bliskiej nam rzeczywistości. To co, kto podejmie się akcji narysowania kutasów na samochodach zarządu Netflixa – prawdziwego wandala?

Piotr Hadyna