Nikt nie uczy nas wyrażania uczuć – rozmowa z Anną Jadowską

001_anna-jadowska_kamila-szatanAnna Jadowska (fot. Kamila Szatan)

Problem polega na tym, że nasze filmy wciąż są zamykane w getcie tak zwanego „kina kobiet”. A co więcej „kina kobiecego”. To naiwne określenie jest dla mnie niedopuszczalne. W pewnym sensie tworzy ono łatkę, która staje się wręcz niehumanitarna. Kiedy słyszę to określenie, czuję się niczym kobieta z wąsem obwożona po średniowiecznych jarmarkach – mówi Anna Jadowska, reżyserka i scenarzystka filmu „Dzikie róże”. Film wziął udział w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych na festiwalu Netia Off Camera w Krakowie.

Mateusz Demski: „Dzikie róże” to intymna opowieść między innymi o trudach związanych z macierzyństwem. Pamiętasz moment, w którym sama tego doświadczyłaś?

Anna Jadowska: Zaczęłam pisać scenariusz po tym, jak sama zostałam matką. Oczywiście, to, co widzimy na ekranie, nie jest bezpośrednim odbiciem moich doświadczeń, jednak w sytuacji, w której sama stanęłam przed wyzwaniem wychowania malutkiego dziecka, zrozumiałam z czym tak naprawdę wiąże się macierzyństwo. To była prawdziwa rewolucja. Jednocześnie zdałam sobie sprawę z tego, w jak ciasnej kliszy zamykane są kobiety zaraz po urodzeniu dziecka. Wokół pojawia się nagle wiele nacisków i ambiwalentnych oczekiwań wobec tego, jak powinna zachować się matka. A wymagania stawia dosłownie każdy – rodzina, kościół, lokalna społeczność.

I również miejsce, w którym często trudno przezwyciężyć ten brak wiary w siebie.

Zgadza się. Jednym z elementów determinujących takie spojrzenie jest przestrzeń, w której wychowujemy nasze dzieci. Mieszkając w Warszawie, nie odczuwam żadnej presji – nie stoi za mną społeczność, która poddaje ocenie moje wybory. Brak nacisku powoduje, że czuję się stabilna emocjonalnie, a dzięki temu potrafię podejmować samodzielne decyzje. Z drugiej strony potrafię jednak wyobrazić sobie sytuację kobiet, które na co dzień żyją w małych miejscowościach. Na wsi jest zdecydowanie większy nacisk na jednostkę. Często przekłada się to na brak wsparcia ze strony rodziny, a w konsekwencji pozbawia kobiety wewnętrznej siły, która pozwala mierzyć się z trudnymi momentami.

W „Dzikich różach” jest to decyzja o oddaniu dziecka. Twoja bohaterka postanawia je urodzić, a następnie zostawić jedno z nich w pobliskim szpitalu. Czy to jest w ogóle zgodne z prawem?

Oczywiście. W trakcie pracy nad scenariuszem miałam okazję kilkukrotnie odwiedzić Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny w Otwocku, gdzie trafiają noworodki z całej Warszawy. Polskie prawo daje kobietom możliwość oddania dziecka tuż po porodzie, a zarazem zmiany tej decyzji w ciągu sześciu tygodni. Jeśli matka nie wróci do ośrodka w tym czasie, to noworodek trafia do szybkiej adopcji, dzięki czemu ma szanse na wychowanie i rozwój w normalnej, kochającej rodzinie. Miałam okazję spotkać się z kobietami, które podjęły taką decyzję.

dzikie51_1000x750Dzikie róże (2017, reż. Anna Jadowska)

Mam wrażenie, że wiele z nich walczy w ten sposób o swoje pragnienia i potrzeby. Kiedy zostają same, bo mąż wyjechał na saksy, ich cały świat sprowadza się do opieki nad drugim człowiekiem.

To jeden z powodów, który nie zmienia faktu, że taka sytuacja powtarza się w wielu polskich domach. Pochodzę z Dolnego Śląska, gdzie ludzie masowo wyjeżdżają za granicę. Systemy są różne – jedni przenoszą się tam na chwilę, co jakiś czas wracając do rodzinnych domów, inni są nieobecni przez cały rok i odwiedzają bliskich tylko w święta. Należy jednak zwrócić uwagę, że ciężar związany z pracą fizyczną, ale również ze sferą emocji spada wówczas na barki kobiet. W sytuacji, w której obowiązkiem jest wychowanie kilku dzieci, zostają one pozbawione podstawowych potrzeb egzystencjalnych. To trudna, frustrująca sytuacja prowadząca do stopniowego wypalenia, a nawet niebezpiecznych stanów depresyjnych i lękowych. Niejednokrotnie staje się ona również przyczyną trwałego rozpadu rodziny.

A może uważamy, podobnie jak bohater grany przez Michała Żurawskiego, że trzeba zapracować na przyszłość dzieci? Że można poświęcić czas spędzony z dzieckiem na miesiące ciężkiej, ale zarazem dobrze płatnej pracy?

Mam wrażenie, że problem tkwi nie tylko w emigracji zarobkowej. Nawet mężczyźni, żyjący u boku swoich partnerek, wydają się być coraz częściej emocjonalnie wykluczani z udziału w procesie tworzenia rodziny. Zdarza się, że są oni zaledwie bytami, których misja sprowadza się do zarabiania pieniędzy. Niestety, ale nikt nie uczy nas nawiązywania relacji czy dzielenia życia z drugą osobą. Owszem, w Polsce wciąż panuje klasyczny model rodzinny, jednak często nie stoją za nim żadne emocje. Kiedy patrzę na swoje pokolenie, a także pokolenie moich rodziców, to dochodzę do wniosku, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do wyrażania uczuć. Wszystko ląduje gdzieś w sferze tajemnicy, natomiast mundur zachowań międzyludzkich jest na tyle ciasny, że nie pozwala nam poruszać się w innych kategoriach.

Podajesz przykład – pokolenie twoich rodziców. Wydaje ci się, że czułaś podobny dyskomfort wychowując się pod ich skrzydłami?

Wychowałam się w podobnym domu, co moja bohaterka – mieszkałam z mamą i babcią, a zatem w gronie dwóch kobiet. Tym samym znana była mi siła zależności panująca pomiędzy starszą panią, młodą matką oraz nastolatką, a zarazem ten cały proces przekazywania pewnych schematów z pokolenia na pokolenie. Osoby z generacji moich rodziców starają się zamykać nas w ramach własnych kategorii. Nie robią tego złośliwie, wszystko odbywa się w dobrej wierze i wynika z potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa, ale zarazem jest wyrazem strachu przed tym, że ktoś może być inny. Niezgoda czy brak akceptacji na tę inność może być czymś bardzo destrukcyjnym.

Zaczynam rozumieć, dlaczego zrobiłaś ten film – potrzeba buntu. Mimo intymnego charakteru historii, dobitnie demonstrujesz swój stosunek do dyskryminujących tradycji patriarchatu czy kościoła.

Nigdy nie myślałam o tym filmie w kategoriach prywatnego manifestu. Nie chciałam tworzyć społecznych historii, wolałam skupić się na bohaterce. Obraz Pierwszej Komunii Świętej ukazany w filmie jest jednak najbliższy temu, co sama przeżyłam. Na przykład wianek z prawdziwych kwiatów na komunii, który nosi bohaterka jest moim wspomnieniem. Ale przede wszystkim rytuał spowiedzi. To było dla mnie trudne doświadczenie, którego nie traktowałam w kategoriach, w jakich powinno traktować je dziecko. Pamiętam, że bardzo to przeżyłam, a zarazem nie otrzymałam niczego w zamian. Nikt nie wytłumaczył towarzyszącego przy tej okazji strachu, a otwarcie się na drugiego człowieka w konfesjonale zderzyło się z pustą formułką. „Dzikie róże” uświadomiły mi, że to nie tylko moje doświadczenie. Kiedy jeżdżę z tym filmem po Polsce, to najwięcej emocji wśród widzów wzbudza właśnie motyw komunii. Większość z tych relacji jest traumatyczna – związana z niezrozumieniem, ale również pewnym wynaturzeniem. Kiedy ksiądz pyta dziecko o seksualne konotacje, na pewno zostaje w nas to na dłużej.

dzikie15_1000x750Dzikie róże (2017, reż. Anna Jadowska)

Mało się mówi o tym, że tak niemoralne rzeczy mimo wszystko są obecne i poprzez systemowe mechanizmy przedostają się do życia każdego z nas. To smutne.

Kościół, ale również edukacja są w Polsce nastawione na formatowanie człowieka. Kiedy zaczynamy być wtłaczani w system, to nagle zapominamy o prawdziwych relacjach łączących nas z drugim człowiekiem i o krytycznym myśleniu. Zachowujemy się jak cyborgi, które mechanicznie wykonują narzucone obowiązki. Oczywiście, to naturalny konflikt pomiędzy kulturą a naturą. W Polsce sytuacja jest jednak o tyle skomplikowana, że coraz częściej przypomina to zaciskanie paska na gardle. Szczególnie w czasach, kiedy władza bazuje na patriotycznych sloganach połączonych z agresją, a polityczny dyskurs sprowadza się do przerzucania się wulgarnymi hasłami – z jednej strony na drugą. Nie chciałabym, aby moje dziecko definiowało swoją tożsamość na bazie takich wartości.

Mieliśmy mówić o Pani filmie, ale na tym samym biegunie znajdują się reżyserki, które też zaczynają mówić w kinie o równości płci. Czujesz się przedstawicielką grupy, w której budzi się niezgoda?

Wciąż trudno mi to określić, ponieważ sama jestem w fali, która dopiero narasta. Pokolenie za mną dopiero wkracza w filmowy świat, ale mam poczucie, że zaczyna ono mówić silnym językiem, a zarazem nasłuchuje tego, co dzieje się w świecie. Mam wrażenie, że młode twórczynie szybko reagują, dzięki czemu ich kino rezonuje. Problem polega jednak na tym, że wszystkie te filmy wciąż są zamykane w getcie tak zwanego „kina kobiet”. A co więcej „kina kobiecego”. To naiwne określenie jest dla mnie niedopuszczalne. W pewnym sensie tworzy ono łatkę, która staje się wręcz niehumanitarna. Kiedy słyszę to określenie, czuję się niczym kobieta z wąsem obwożona po średniowiecznych jarmarkach, na której widok tłum zaczyna skandować: „zobaczcie, oto kobieta, która zrobiła film, a na dodatek ma… wąsy!”.

Jak więc powinno być?

Kluczem jest zaprzestanie kategoryzacji, co niestety jest wciąż obecne w polskiej krytyce filmowej. Kiedy pojawiam się z tym filmem na zagranicznych festiwalach, to nie spotykam się z taką kategorią. Nikt mnie o to nie pyta, nikt nie dziwi się na widok kobiety, która zrobiła film. W Polsce wciąż tkwimy w klasycznym, patriarchalnym społeczeństwie, co przekłada się bezpośrednio na biznes filmowy. Fala uderzeniowa młodych reżyserek, o której wspominałam może niestety w każdej chwili się cofnąć ze względu na to, jakie wartości obecnie promuje się w naszym kraju. Ale niczego nie przesądzam. Sama jestem ciekawa tego, co się wydarzy.

Rozmawiał: Mateusz Demski

Anna Jadowskaukończyła filologię polską we Wrocławiu i reżyserię w Łodzi. Pracowała dla radia i telewizji (seriale „Królowie przedmieścia”, „Generał” czy „Niania w wielkim mieście”). Po „Dotknij mnie”, głośnym debiucie nakręconym wspólnie z Ewą Stankiewicz, kontynuowała karierę reżyserską. W centrum swoich filmów często stawia bohaterki zmagające się z nieprzyjazną rzeczywistością. Tak było w „Teraz ja” z Agnieszką Warchulską, dokumencie „Trzy kobiety” czy najnowszych „Dzikich różach”.