HOT – 71. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes

Paweł Pawlikowski otrzymał Złotą Palmę za reżyserię na 71. Festiwalu Filmowym w Cannes. Na werdykt razem z naszą polską reprezentacją, czekała redakcja 16 mm. Wspaniały konkurs główny odchodzi do historii, jednak wielkie filmy pozostają z nami. Te, które chciały wpływać na współczesny świat, dawać nadzieję na przyszłość, ale również wracać do najpiękniejszych momentów w historii kina, ocenili nasi redaktorzy.

Zimna wojna, reż. Paweł Pawlikowski

71. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes zwyciężył Japończyk Hirokazu Kore-eda. W kuluarach przyjęło się jednak innego faworyta. W Cannes niczym bumerang powracał temat „Zimnej wojny” – najbardziej oklaskiwanego filmu festiwalu. Następczyni „Idy” była jednym z tych filmów, który rozbudził publiczność. Na przestrzeni lat Paweł Pawlikowski pracował w różnych krajach, kontekstach kulturowych i językach, jednak do Cannes przyjechał z filmem o rodzinnych stronach. Filmem gorzkim, poruszającym, ale też wizualnie zjawiskowym. W „Zimnej wojnie” Pawlikowski nie wahał się wysunąć na plan pierwszy historii inspirowanej losami swoich rodziców, nie bał się dać pięknego świadectwa ich miłości – uczuciu skazanemu na niespełnienie. W tym krótkim, niespełna dziewięćdziesięciominutowym obrazie zdołał zawrzeć dosłownie wszystko: polityczną historię i klasyczny melodramat, przejmujące powroty i rozstania, pytania o polską tożsamość i pełną sprzeczności historię naszych migrantów. Opowieść o rodzicach połączona z autobiograficznymi wątkami, to jego najbardziej intymne, a zarazem wyraziste dzieło. Kiedy wychodziłem z pokazu, coś złapało ludzi za serca. To poruszający film, bardzo ważny i aktualny.

Mateusz Demski


 Dogman, reż. Matteo Garrone

33921866_1012354298911657_9158535073115406336_n (2)Matteo Garrone nakręcił film w świecie, który wydaje się być ludzką wyspą psów. W „Dogmanie“ brak jednak pociesznych stworzonek Wesa Andersona, a zamiast nich znajdziemy bezpańskie, porzucone kundle po przejściach. Natomiast główny bohater, jako charakterologiczne niewinne szczenię, wydaje się być pupilem całego sąsiedztwa. Gra go tegoroczny zwycięzca aktorskiej Złotej Palmy za rolę męską, Marcello Fonte –  postać o prawdziwie szczenięcych oczach osadzonych w ludzkiej twarzy. Z resztą Fonte ma w sobie z niewinnego kundla nie tylko szkliste oczęta, lecz także wyjątkową energię, będącą mieszanką dziecinnej ufności i promieniującego ciepła, które przywodzą na myśl Roberto Benigniego. Ten poczciwy psi fryzjer pozostaje w toksycznej znajomości z Simone – postrachem całej okolicy, ludzkim rottweilerem pokroju Silnego ze świata Doroty Masłowskiej. Niełatwo ogląda się relację „przyjaciół“ opartą na wyzysku, tak jak trudno patrzeć na kopanego, bezbronnego szczeniaka. Garrone na przykładzie tej dziwacznej znajomości mówi bardzo wiele, o tym jak niebezpieczne potrafi być całkowite uzewnętrznienie poczucia własnej wartości i nieustanne szukanie aprobaty u innych. I chociaż w tej włoskiej produkcji nie znajdziemy wakacyjnej sielanki  i malowniczej przyrody znanej chociażby z „Tamtych dni, tamtych nocach”, to ciężar emocjonalny, jaki na koniec filmu kryje się za oczami głównego bohatera jest tu równie ogromny. Z tym, że obraz, z którym pozostawia nas na koniec Garrone jest kompletnie obdarty z jakiegokolwiek romantyzmu.

Łukasz Kiełpiński


Leto, reż. Kiriłł Sieriebriennikow

W Cannes nie mogło obyć się bez pytań o artystów w tym roku nieobecnych, więzionych przez reżimowe władze. Ten narodowy potencjał, utrzymany w czarno-białej strukturze i muzycznym – wręcz musicalowym – rytmie, wyeksponował Kirił Sieriebriennikow w dramatycznie niedocenionym „Lecie”, historii o Wiktorze Coju i Majku Naumienko, legendach rosyjskiego punka. Z biograficznej kroniki leningradzkich buntowników, wychowanych na utworach Lou Reeda, Iggy’ego Popa i jego haśle „No future” wyrasta nie tyle młodzieżowa rewolta, ile intrygujący portret czasów, artystycznej wspólnoty oraz jednostkowych dążeń do miłości wolnej od burego komunizmu. Niestety prawdziwa puenta tego żywego, emanującego pogodną energią filmu była zupełnie inna. W sierpniu ubiegłego roku, na planie filmowym zatrzymano Sieriebriennikowa za rzekome malwersacje finansowe. W czasie rozprawy reżyser teatralny i filmowy, szef moskiewskiego teatru Gogol-Center, siedział skuty kajdankami w stalowej klatce niczym zwierzę. Jedyne pocieszenie stanowi fakt, że reżimowa polityka Kremla zdołała zamknąć niewygodnego artystę w areszcie domowym, ale nie przeszkodziła w wysłaniu jego zaskakującego filmu na festiwal do Cannes. Pragnę wierzyć, że „Lato” jest absolutnym tryumfem sztuki.

Mateusz Demski


Grease, reż. Randal Kleiser

33921866_1012354298911657_9158535073115406336_n (2)Halo, halo, przecież „Grease“ miało swoją premierę 40 lat temu, więc co robi w naszym zestawieniu? Cóż, trudno było się oprzeć chęci wciśnięcia do zestawienia HOT specjalnego pokazu „Grease”. Canneńska plaża, leżaki,  ubrany w czarny t-shirt i jeansową kurtkę John Travolta. Takie seanse to najlepszy dowód na to, że okoliczności oglądania filmu są kluczowe. Zwłaszcza, kiedy chodzi o musical, bo towarzystwo osób, które znają każdą piosenkę na pamieć (nie żebym sam nie znał, ekhm) sprawia, że seans regularnie zamienia się w istne karaoke. Co więcej, robi wrażenie to, jak wiele elementów w tym musicalu pozostaje do dziś ikoniczna. Od ubrań, przez ruchy Travolty, po sposób palenia papierosa. Każdy postać męska zachowuje się jak Marlon Brando wannabe (a ileż tam seksizmu!), a każda dziewczyna to licealna beauty queen, która jest tak przesadnie kobieca i trzpiotowata, że momentami przypomina swoim zachowaniem drag queen. Oglądane w takich okolicznościach, czterdziestoletnie już „Grease” sprawia wrażenie parodii samego siebie, ale bynajmniej nie ma w tym nic złego. W końcu jest to prawdopodobnie jeden z najbardziej kulturotwórczych filmów w dziejach kina.

Łukasz Kiełpiński