Katolickie Girl Power

30180248_1730038473706779_291305155_nMaria Magdalena (2018, reż. Garth Davis)

„…So tell me what you want, what you really, really want”, tak w latach 90. śpiewały Spice Girls, głosząc wszem i wobec  kobiecą siłę. Jednak, jak przekonuje nas film „Maria Magdalena”, na pytanie girlsbandu zdaje się odpowiadać głos pochodzący już z początków naszej ery. Czego chce tytułowa Maria? Na pewno nie roli żony i matki!

Moda na feminizm i wszelką poprawność polityczną idzie o krok dalej i wkracza w bramy Kościoła Katolickiego, ale jakby tylko jedną nogą, na którą nie przenosi całego ciężaru ciała. Twórcy filmu, tak jak wcześniej Dan Brown, czerpią z gnostyckich apokryfów, sprzecznych z oficjalną nauką Watykanu. Obraz Gartha Davisa sprzeniewierza się jednak swojemu przeznaczeniu, i co zaskakujące nie ma mocy, by wywołać obiecywaną w jego tematyce kontrowersję. A przydałoby się tutaj coś, co mogłoby podnieść u widza ciśnienie. Zamiast tego otrzymujemy kolejną historię o początkach chrześcijaństwa, która spokojnie mogłaby polecieć w Wielkanocny poranek w publicznej telewizji i nikt nie zwróciłby uwagi na różnice w przekazie. Bezpieczna, nużąca powtarzalność z drugiej strony jest świetnym nośnikiem feministycznych haseł, których propagowanie zdaje się być głównym celem twórców. Pod tym względem film nie grzeszy subtelnością. Słowa wkładane w usta kobiet są mocne i oskarżycielskie oraz bardzo zaskakujące jak na tamte czasy.

Maria z Magdali jest kobietą nieprzystającą do patriarchalnego systemu. Drogą do odnalezienia siebie ma być dla niej przyłączenie się do towarzyszy Jezusa Chrystusa, który jest wybawieniem dla osób takich jak ona, wyrzutków społecznych. Jak się jednak okazuje, płeć nie jest dla kobiety żadnym ograniczeniem, a nawet stanowi jej siłę. Dzięki Marii Jezus może dotrzeć do trudno dostępnych umysłów przestraszonych niewiast. Bohaterka obdarzona jest też nadzwyczajną wrażliwością oraz mądrością. Najlepiej rozumie Mesjasza i jego nauki, co ku zaskoczeniu i oburzeniu Apostołów, czyni z niej najbardziej zaufaną powierniczkę Zbawiciela. Wielka mądrość i wrażliwość sprawia, że zdobywa ona nie tylko pozycję równą pozostałym członkom zgromadzenia, ale również ostatecznie zasiada po prawicy Jezusa. Twórcy poruszają się tutaj po cienkim lodzie, ale udaje im się wybrnąć z tej niezwykle niekorzystnej sytuacji. Aktorom, ponoć związanym prywatnie, udało się nie wytworzyć między sobą żadnej chemii, co ostatecznie mogło zapewnić widzów o czysto platonicznym charakterze miłości głównych bohaterów. Wszelkie spekulacje na temat alternatywnych historii krążących wokół Marii, również zostają sprytnie ucięte. Łatka prostytutki była wynikiem podróżowania z samymi mężczyznami, natomiast gorączkowa modlitwa i rozterki przedślubne zostały zinterpretowane przez lokalną społeczność jako rzekome opętanie przez demony.

30020674_1730039667039993_423520_nMaria Magdalena (2018, reż. Garth Davis)

Liczących na obiecywane w opisie filmu „głęboko ludzkie spojrzenie” również czeka wielkie rozczarowanie. Papierowa relacja Jezusa z Marią Magdaleną jest tylko przedłużeniem ulepionych z papieru bohaterów. Kobieta jest piękna zawsze i wszędzie: gdy się cieszy, gdy się smuci, martwi się czy cierpi, niczym ikona w kościele. Jest idealna, zawsze wie co powiedzieć. Nie popełnia błędów, za to inni robią to nieustannie. Poza początkowym buntem wobec obyczajów nie ma w niej nic, co mogłoby być ludzkie. Ten sam problem napotykamy w przypadku Jezusa, którego jedyną okazywaną słabością jest zmęczenie, chociaż może być ono wynikiem autentycznych odczuć Joaquina Phoenixa wobec prezentowanego przez siebie ugrzecznionego wizerunku posłusznego Syna Bożego, wykonującego rozkazy bez wątpliwości. Nawet przepowiednia własnej śmierci i zmartwychwstania, którą widzi w oczach ożywianego Łazarza, nie jest w stanie wzbudzić w nim długotrwałego strachu. Wizerunek głównych bohaterów ociepla się jedynie podczas ich dwóch wspólnych rozmów – na łące oraz w trakcie rytuału obmywania nóg, ale jest to zdecydowanie za mało, by odczarować wymowę całego filmu.

Wielką szansę na opowiedzenie swojej historii dostaje również Judasz. Zmęczeni feministyczną wykładnią widzowie mogą przelać swoje współczucie na bohatera, który zyskuje niespodziewane background story. Potępiany przez Biblię apostoł, otrzymuje to ludzkie oblicze, którego Jezus w filmie nie uświadczy. Nie jest to już człowiek gotowy sprzedać swojego Mistrza za 30 srebrników, ale pionek w Boskim Planie, człowiek święcie wierzący w słowa Jezusa, któremu nadzieja na odzyskanie rodziny kazała mylnie zinterpretować nauki Mesjasza. W porównaniu z jego postacią czarnoskóry (a czemu by nie?) Piotr wypada wyjątkowo niekorzystnie. Z nim również mieliśmy okazję zapoznać się bliżej. W tym przypadku dramatyczna historia porzucenia rodziny z miłości do Jezusa zostaje zagłuszona przez dominującą zazdrość bohatera.

Wszystkie problemy wydają się jednak niewielkie w obliczu podarunku, który Polacy otrzymali na wyłączność. Z niewiadomych, ale na pewno bardzo dobrze uzasadnionych przyczyn, film trafił do dystrybucji jedynie w wersji dubbingowanej. W konsekwencji boski Joaquin Phoenix przemawia do nas głosem syntezatora mowy IVONA, a narrator, nieodmiennie obwieszczający nazwy miejsc, w których się właśnie znajdujemy, jest wzięty rodem z National Geographic.

Chęci są i to duże, ale jak to mówią: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Postacie jak z obrazka i powtarzalna historia nie wystarczą, by udźwignąć ciężar feministycznego przesłania. Może twórcy powinni wziąć przykład z popowego girlsbandu lat 90. i zamiast odtwórczo przedstawiać świat, zmieniać go kreatywnie z gracją i subtelnością?

Ida Marszałek

Maria Magdalena (premiera: 6.04.2018)
Wielka Brytania, 120′
reż. Garth Davis, scen. Helen Edmundson, Philippa Goslett, zdj. Greig Fraser, prod. See-Saw Films, Porchlight Films, Universal Pictures International Production (UPIP), Film4 wyst. Rooney Mara, Joaquin Phoenix, Chiwetel Ejiofor, Tahar Rahim, Ariane Labed