HOT – 68. Międzynarodowy Festiwal w Berlinie

„Touche me not” w reżyserii rumuńskiej artystki wizualnej Adiny Pintille – śmiały eksperyment formalny zacierający granicę między fikcją a językiem dokumentu – zostało uznane za najlepszy film 68. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. W tegorocznym konkursie pokazano kilkanaście tytułów, w ścisłym sąsiedztwie znajdowały się też propozycje sekcji Panorama, Forum, a także retrospektywy, którym bacznym okiem przyglądali się nasi redaktorzy. Oto najlepsze tytuły tegorocznego Berlinale.

1q

Hard Paint, reż. Marcio Reolon, Filipe Matzembacher

Moim największym zaskoczeniem tegorocznego Berlinale zostało „Hard Paint” brazylijskiego duetu reżyserskiego, Marcia Reolona i Felipa Matzembachera z sekcji Panorama, które wygrało przy tym nagrodę Teddy dla najlepszego filmu o tematyce LGBT. Obraz zainteresował mnie obietnicą zmysłowej opowieści o internetowym performerze, którego występy, polegające na malowaniu swojego ciała fluorescencyjną farbą, zostają skopiowane przez tajemniczego konkurenta. Coś, co w programie wyglądało jak erotyczny thriller, okazało się prawdziwą perłą melodramatu gejowskiego, w której samotny outsider musi nauczyć się kochać pierwszy raz, by móc naprawić swoje dotychczas smutne życie.

Film Reolona i Matzembachera nie wpada w martyrologiczną pułapkę, typową dla melodramatów LGBT, w których osoby nieheteronormatywne muszą zostać złożone w ofierze na ołtarzu żarłocznego i brutalnego konserwatywnego społeczeństwa. Reżyserzy nie wytyczyli żadnej linii dzielącej osoby o różnych orientacjach seksualnych – główni bohaterowie mają zupełnie takie same problemy, jak pary heteroseksualne, a największym zagrożeniem nie jest nienawiść heteryków, a szanse, które kładzie przed nimi życie. Shico Menegat i Bruno Fernandes, obaj debiutujący przed kamerą, swą świetną grą aktorską i ogromną odwagą w jednych z najśmielszych gejowskich scen erotycznych w dziejach stworzyli parę z ogromną chemią i charyzmą, za którą widz od razu trzyma kciuki. Tak samo ja kibicuję filmowi w międzynarodowej dystrybucji i mam nadzieję, że trafi do kin studyjnych nad Wisłą.

Bartosz Tesarz


Utoya – 22 lipca, reż. Erik Pope 

1Film „Utøya – 22 lipca” zaczyna się od wyzwania, jakie główna bohaterka Kaja rzuca bezpośrednio w stronę widzów, stwierdzając, że nigdy nie zrozumiemy tego, co przeżyły dzieci uwięzione na norweskiej wyspie. Reżyser, Erik Poppe, podejmuje jednak tę próbę i podczas jednego, trwającego 72 minuty (tyle ile zamach) ujęcia, doprowadza do perfekcji realistyczny sposób przedstawiania. Kamera jest nie tylko świadkiem wydarzeń, ale też jednym z bohaterów, który ucieka, potyka się, jest zdezorientowany. Nie można odmówić twórcy wpływu jaki tymi zabiegami wywiera na publikę. Mój stan po seansie można określić całkowitym zdewastowaniem emocjonalnym. Utrzymujące się stale napięcie rozładowywałam za pomocą ledwo powstrzymywanego w trakcie seansu szlochu, który pod koniec wybuchł niekontrolowanym potokiem. Zamiast standardowych (i w przypadku większości filmów grzecznościowych) braw na napisach końcowych, tym razem zapanowała cisza, a towarzyszyło jej ogromne poruszenie. Nawet zblazowany pan, będący jeszcze pod wpływem poprzedniej nocy, który siedział obok mnie i na początku seansu postanowił wyłożyć stopy pozbawione butów na pozłoconą barierkę przed nami (bo tak zwyczajowo robi się w teatrze) najwidoczniej wyczuł gdzieś w trakcie, że jego pozycja jest nieodpowiednia i zdecydował się na jej zmianę. Chociaż, tak jak podkreśliła główna bohaterka, jesteśmy dalecy od pełnego zrozumienia ich położenia, to jednak nie wyobrażam sobie filmu, który mógłby nas bardziej do tego stanu przybliżyć.

Ida Marszałek


Dowłatow, reż. Aleksiej German jr

Jest rok 1971, Związek Radziecki szykuje się do świętowania rocznicy rewolucji październikowej. Na ulicę wychodzą Puszkin, Tołstoj, Gogol, Dostojewski – grupa robotników, ucharakteryzowana na klasyków rosyjskiej literatury. Aleksiej German młodszy, stały bywalec berlińskiego festiwalu, wychodzi jednak poza katalog stałych symboli sowieckiej propagandy i wprowadza nas w nieuczęszczane dotąd miejsca – do mieszkań wypełnionych tłumami bezrobotnych literatów, w których poddawało się rewizji powszechnie respektowane normy krytyczne. Josif Brodski czyta w kuchni swoje wiersze, Siergiej Dowłatow zdaje się skazany na milczenie po tym, jak cenzura zamknęła mu usta. Obraz rosyjskich inteligentów, których poezje były wstrzymywane, chyba jak żaden inny film w tegorocznym konkursie połączył krytykę państwowego aparatu kontroli z refleksją nad wielką siłą inteligencji. Idea bohemy przywraca na ekranie pamięć wszystkim tym, którzy w czasie chruszczowskiej odwilży, mieli własne zdanie i starali się o nie walczyć. To pochwała formacji artystycznej, która udowodniła, że ludzie pióra powinni trzymać się razem.

Podziemny krąg rosyjskich artystów, będący manifestacją tego, jak można jednoczyć się na płaszczyźnie wartości ponadnarodowych, mówi zarazem coś bardzo współczesnego. Rosja wciąż pozostaje miejscem niedającym się łatwo opisać. Z jednej strony z federalnego budżetu stawia się tam pomniki Brodskiemu, a losy Dowłatowa – demistyfikatora absurdów radzieckiej utopii, pokazuje w kinach i telewizji. Z drugiej czarna polityczna lista nieustannie pielęgnuje idee represji i despotyzmu, która krępuje ręce wielu artystom. – Bywa źle, ale mimo wszystko istniejemy – przekonuje German słowami swoich bohaterów. „Dowłatow” jest doskonałym pretekstem do opowiedzenia o skomplikowanym, odwiecznym klinczu: nieśmiertelnego reżimu i równie żywej nadziei, że sztuka, może zmieniać świat pojedynczych ludzi na lepsze. Oto wreszcie dwie godziny prawdziwego, gęstego kina ze świetnymi zdjęciami Łukasza Żala.

Mateusz Demski


Utoya – 22 lipca, reż. Erik Pope 

1hFilmem, który najbardziej poruszył mnie na festiwalu w Berlinie była zdecydowanie „Utoya – 22 lipca” w reżyserii Erike’a Poppe’a. Opowiada ona o niedalekiej przeszłości, czyli o lipcowych zamachach z 2011 roku, które miały miejsce na tytułowej wyspie Utoya. Andres Brevik, prawicowy ekstremista, otworzył ogień do znajdującej się tam młodzieży wypoczywającej na turnusie zorganizowanym przez Norweską Partię Pracy. Historię poznajemy z perspektywy młodej dziewczyny – Kaji, na chwilę przed tragicznym atakiem. Przez kolejne 72 minuty (tyle dokładnie trwał atak) kamera śledzi bohaterkę, nie odrywając się od niej ani na chwilę. Cały film został bowiem zrealizowany w jednym ujęciu (przynajmniej tak twierdzą twórcy), dzięki czemu możemy poczuć autentyczną grozę i napięcie wokół bohaterów. Napastnik jest niewidoczny. Słyszymy tylko strzały, widzimy panikę wśród młodzieży, do której dochodzą różne sprzeczne informacje. „Utoya – 22 lipca” jest nie tylko odtworzeniem wydarzeń sprzed siedmiu lat, lecz także pokazaniem pewnego mechanizmu strachu, który zaczyna funkcjonować w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Jest to kino wstrząsające, trudne, ale potrzebne. Pokazuje rzecz dość banalną, ale prawdziwą, że ofiarami polityki stają się często młodzi ludzie pełni planów i pomysłów na życie, którym nie jest dane ich zrealizować.

Mateusz Słowik