Czarny łabędź (2010, reż. Darren Aronofsky)
Fabułę większości filmów tanecznych można zwykle streścić w jednym zdaniu. Utalentowany tancerz opuszcza toksyczne środowisko, by zawalczyć o swoje marzenia i pomimo różnych przeciwności udaje mu się odnaleźć siebie, miłość oraz zdobyć to, czego pragnął. Ten przyprawiający o tęczowe mdłości, pojawiający się niemal za każdym razem schemat sprawia, że mamy do czynienia z płytkimi bajkami o dorastaniu, których świat ma czarno-białe barwy, a wszystko zależy od starań głównego bohatera. Nie można jednak tego rodzaju filmów oceniać w kategoriach fabularnych. Ich powtarzalność i prostota wynika przede wszystkim z chęci uwypuklenia najistotniejszego elementu, czyli tańca. Są jednak produkcje, którym udało się uchwycić zarówno widowiskowość choreografii, jak i to, co nie mieści się w koncepcji filmów pokroju „Step up”. Zrywając ze schematem na miarę amerykańskiego snu, udowadniają one, że taniec, jak każda forma sztuki, operuje nie tylko pięknem ale i brzydotą,a niejednokrotnie zamiast zbawiać bohaterów, powoduje ich upadek.
Bohaterka serialu „Pot i łzy”, Claire, zdaje się z początku idealnie wpisywać w schemat powieści inicjacyjnej. Ucieka z domu, który znajduje się w nieciekawej okolicy, jedzie do Nowego Yorku i od razu dostaje się do upragnionego zespołu baletowego. Na tym właściwie można by zakończyć podręcznikowy taneczny film, czyli po ok. 20 minutach pierwszego odcinka, ale tak naprawdę jest to tylko wstęp. Dostanie się do zespołu rzeczywiście nie jest proste, ale prawdziwe wyzwanie stanowi pozostanie w nim na stałe. Bohaterka zostaje wrzucona do świata pełnego zawiści i okrucieństwa, w którym nie ma miejsca na drobne potknięcia, takie jak niewyłączony podczas zajęć telefon. Jest to miejsce, w którym króluje atrofia uczuć, a wszelka okazana wrażliwość narażona jest na atak. Członkowie zespołu są zmuszeni do życia w ciągłej presji bycia idealnymi tancerzami i dopóki tej perfekcji nie osiągną, nie mogą być pewni swojej pozycji. Strach odczuwają nie tylko uczniowie szkoły, ale także jej właściciele. Dyrektor artystyczny panicznie boi się odrzucenia i zapomnienia. Swoje frustracje przelewa na uczniów, którym przez całe życie towarzyszy zaszczepiona przez niego paranoja. Jak każdy despota zdaje sobie sprawę z tego, że tylko wzbudzanie w uczniach lęku daje mu prawdziwą władzę, robi więc wszystko, by tę atmosferę grozy utrzymać. Szkoła zamienia się w ciasną klatkę, w której stłoczone, spanikowane szczury bez przerwy ze sobą walczą. Jedyną osobą, która wydaje się nie wpadać w zbiorową paranoję jest pierwsza solistka zespołu, Kiira będąca pozornie bardziej uprzywilejowaną. Jest dawana innym za wzór i ma prawo sprzeciwu wobec bezwzględnego dyrektora. Paradoksalnie jednak jej strach jest jeszcze większy. Czuje na plecach oddech młodszej konkurencji, więc pomimo kontuzji, zmusza się do codziennych morderczych treningów, które jest w stanie kontynuować tylko pod wpływem narkotyków. Ambicja i potrzeba bycia podziwianą nie pozwala jej zrezygnować z uwielbienia widowni i przejść na emeryturę, która jest równoznaczna z odejściem w niepamięć. Ciekawie wypada tutaj kontrast między przywykłą do życia w świetle reflektorów Kiirą a świeżo odkrytą Claire, niewinną i jeszcze niezepsutą przez ten artystyczny świat. Inną ciekawą relację antagonistyczną między pierwszą solistką a wschodzącą gwiazdą można zaobserwować w filmie „Czarny łabędź”, ale tam doświadczona tancerka jest nie tyle przeszkodą głównej bohaterki na drodze do sukcesu, co przepowiednią jej fatalnego losu.
Pot i łzy (2015, reż. Moira Walley-Beckett)
Claire niezwykle szybko zdobywa uznanie dyrektora, który postanawia zaryzykować i dać jej główną rolę w nowym balecie. Od tego momentu mamy okazję się przekonać, że nie tylko środowisko wewnętrzne zespołu cechuje destrukcyjny charakter. Talent i ciężka praca już nie wystarczają, teraz trzeba się jeszcze umieć sprzedać w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Sławna grupa baletowa jest uwikłana w sieć zależności finansowych, dzięki którym może stworzyć iluzję nieskalanego piękna i blichtru. Zaprzedaje bogatym biznesmenom swoją duszę, a konkretnie najlepsze tancerki, by przez jeden wieczór spełnić swoje marzenie o transcendencji. Zasady tego świata są proste – albo zgadzasz się na wszystko i dostaniesz swoją szansę, albo odmówisz, zachowasz godność, ale poza nią nic ci nie pozostanie. Kiedy widzimy poruszające się z gracją baletnice w pięknych strojach, nieprawdopodobnym wydaje się, że ich kariera opiera się na prostytucji i kontaktach z rosyjską mafią, ale takie właśnie są realia mrocznej rzeczywistości serialu „Pot i łzy”. Główna bohaterka jest właściwie postacią tragiczną, rozdartą pomiędzy patologią domu rodzinnego a patologią świata, do którego zawsze chciała należeć i który zdawał się idealną drogą ucieczki.
Podobną sytuację, chociaż bardziej subtelnie, możemy zaobserwować w filmie Roberta Altmana „The Company”. Jak wskazuje tytuł, nie mamy do czynienia z jednostkami, ale z całym mechanizmem zespołu, rodem z powieści pozytywistycznej, w którym każdy członek jest jedynie łatwym do zastąpienia trybikiem. Tragedię, w którą we „Flesh and Bone” mieliśmy okazję zagłębić się za pomocą indywidualnego spojrzenia na różnych bohaterów, tutaj podkreśla anonimowość i chłód z jakim prezentuje się nam tancerzy. Obserwujemy postaci z pewnego dystansu, zawsze w tłumie innych osób, zawsze na czyimś tle. Jest to dla nas świat niedostępny i trudny do zrozumienia. Połowę filmu zajmują występy taneczne, podczas których wtopieni w tłum artyści walczą o to, by ich zauważono, jednak w maskach i kostiumach są trudni do rozpoznania, nawet przez obecnych na widowni rodziców. Wszystkim zarządza z góry traktowany na równi z Bogiem, wiecznie nieuchwytny „Mistrz”, który w porównaniu do serialowego dyrektora zdaje się nie mieć żadnych uczuć i dużo zręczniej wymiguje się od uzasadniania swoich decyzji. W krępujących sytuacjach po prostu wychodzi. Główną bohaterkę, Ry, tak jak wielu jej kolegów, w zespole trzyma niepewność i ciągła nadzieja na wyróżnienie. Być może uda jej się otrzymać główną rolę zanim przytrafi się kontuzja, która wisi nad tancerzami niczym omen. Jeśli do niej dochodzi na miejsce artysty pojawia się kolejny. To, co dla jednej osoby jest tragedią, dla innej staje się niesamowitą szansą na zaistnienie.
Ry w przeciwieństwie do bohaterek typowych filmów tanecznych ma wsparcie swoich rodziców. Namawiają ją wręcz, by walczyła o swoje i egzekwowała lepsze role w przedstawieniach. Nie rozumieją, tak jak ona, utylitarnych praw obowiązujących w zespole. Ry może tylko pracować i czekać aż „Mistrz” ją wybierze. Nawet fantastyczny występ nie jest w stanie sprawić, że przyciągnie jego uwagę na dłużej niż pięć minut. Ważna jest tylko w momencie występu na scenie, bo jedynie wtedy ma realny wpływ na sukces lub porażkę zespołu. Pomimo stresującej sytuacji, wydaje się być pogodzona ze swoim losem. Ma w sobie dużo spokoju, którego brakowało bohaterom „Flesh and Bone”. Nie załamuje jej nawet kontuzja, której doznaje pod koniec finałowego występu, chociaż ktoś inny przejmuje jej rolę i zbiera wszystkie brawa. Takie właśnie są prawa rządzące zespołem. Stanowi całość, więc wszyscy jego członkowie przegrywają lub wygrywają. Nie ma w nim miejsca na tak ważny dla każdego artysty indywidualizm.
W opozycji do opanowanej i skromnej Ry, stoi bohater filmu dokumentalnego „Ballroom Dancer”, Slavik Kryklyvyy. Jest to mistrz świata w tańcach latynoamerykańskich, który po przerwie w rywalizacji sportowej, usiłuje powrócić na upragnioną pierwszą pozycję. W tym przypadku mamy do czynienia z bardzo specyficznym zespołem dwuosobowym. Nowa partnerka Slavika, młoda i utalentowana Anna, jest zarazem jego dziewczyną. Można to postrzegać jako pewne ułatwienie, para nieustannie podróżuje i spędza ze sobą niemalże całe dni, jednak brak możliwości rozgraniczenia świata zawodowego i prywatnego nie pozwala bohaterom na chwilę wytchnienia. Zwłaszcza, że Slavik jest bardzo wymagający, nie tylko wobec siebie. Jego rozdmuchane do granic możliwości ego, o którego rozmiarze świadczy choćby fakt, że nakręcił film sam o sobie, nie pozwala na dopuszczenie myśli o porażce. W tym przypadku największa presja pochodzi od samego bohatera i to ona niszczy jego szansę na osiągnięcie sukcesu. Nie tylko nie udaje mu się pokonać pierwszej pary świata, w której tańczy jego była partnerka, ale też zajmuje niechlubne piąte miejsce w finale, co jest prawdziwą tragedią dla człowieka przyzwyczajonego do bycia na samym szczycie. Slavik, w przeciwieństwie do Kiiry z „Flesh and Bone”, która ostatecznie usunęła się w cień z godnością, nie umie przegrywać i gdy rozmija się ze swoimi oczekiwaniami, zaczyna pogrążać się w autodestrukcji. Jego chorobliwa skłonność do perfekcjonizmu niszczy nie tylko jego, ale też jego partnerkę, całkiem zależną od jego sukcesu. Dziewczyna nie mająca takiego doświadczenia jak on nie jest przygotowana, by spełnić wszystkie jego wymagania. Nie może też rozwijać się w swoim tempie, jest skazana na wieczną pogoń za mistrzem. Relacja miłosna, która wcześniej ułatwiała wiele rzeczy, w momencie prywatnego rozstania bohaterów staje się prawdziwą kulą u nogi i uniemożliwia im współpracę. Nie pomagają nawet sprzyjające warunki materialne oraz zaangażowani trenerzy, z którymi Slavik odbywa liczne rozmowy. Są bezradni wobec przerośniętych ambicji bohatera, który poprzez swoje umiłowanie techniki stracił, wyróżniającą go kiedyś naturalność ruchu.
Ballroom Dancer (2011, reż. Christian Bonke, Andreas Koefoed
To, że ambicja jest największym wrogiem tancerza widzimy też na przykładzie Niny z „Czarnego Łabędzia”. Dziewczyna, tak jak Slavik, śni o perfekcji, jednak stojące przed nią wyzwanie jest natury aktorskiej. Chcąc idealnie przygotować się do roli tak sprzecznej z jej usposobieniem, musi wyzbyć się swojej osobowości i dopuścić do głosu drzemiącą w niej mroczną stronę. Niebezpieczeństwo tkwi w tym, że dla Niny życie zaczyna się i kończy na tańcu. Nie ma momentu w którym zajmowałaby się czymś innym. Kiedy, więc dostaje zadanie, by wcielić się w czarnego łabędzia na scenie, staje się nim również na co dzień. Ciekawą kwestią, którą porusza Aronofsky w swoim filmie, jest moment, w którym życie i emocje aktora przenikają się z kreowaną przez niego postacią. Granica dzieląca go od obłędu zdaje się być bardzo transparentna. Nina niestety ją przekracza i całkiem zatraca się w granej przez siebie roli, zmieniając się w potwora, który przeraża nawet jego stwórcę, nauczyciela, który popchnął dziewczynę do zmiany osobowości swoją ciągłą krytyką. Bohaterka daje się ponieść emocjom takim jak: zazdrość, pożądanie, gniew, które do tej pory trzymała na wodzy. Uwolnione z taką intensywnością zabijają w niej wszelkie dobro. Dążenie bohaterki do perfekcyjności z pewnością jest wyniesione z domu. Nina realizuje niespełnione marzenie swojej nadopiekuńczej mamy, która nigdy nie dosięgnęła ideału. Ta niespełniona kobieta z jednej strony żyjąc życiem córki, marzy o jej sukcesie, ale z drugiej zawistnie czeka na jej niepowodzenie. Ciągła kontrola ze strony matki na pewno jest jednym z czynników, które powodują przemianę baletnicy. Nie pomaga również pojawienie się pięknej i utalentowanej rywalki, będącej uosobieniem tego, czym Nina chciałaby być. Sam występ, który w pozostałych podanych przypadkach, był momentem triumfu piękna, staje się tutaj koszmarem rozegranym na oczach pełnej widowni, pozostającej nieświadomą wysiłku i zmagań artystki.
Claire, Nina, Ry i Slavik udowadniają, że w niewyidealizowanym świecie, talent i pracowitość nie wystarczą, by spełnić swoje marzenia. Licznymi porażkami oraz zagubieniem w niewdzięcznych środowiskach obalają mit tańca jako drogi do szczęścia i dorosłości. Świat, w jaki wciąga bohaterów ich pasja, jest pełen paradoksów. Prawa nim rządzące stoją w sprzeczności z jego celem, jakim jest artystyczne spełnienie. Przeszkodą może być, jak w przypadku Ry, sposób funkcjonowania zespołu, który powoli niszczy swoich członków, zabijając ich pasję i indywidualizm, będący przecież esencją artysty. Claire, uciekając z toksycznego środowiska, przekonuje się, że zło jest obecne wszędzie, pod różnymi postaciami, a miejsce, które powinno zachęcać do emocjonalnej ekspresji, jest całkiem odarte z wrażliwości. Ambicja, która ma za zadanie pomóc Slavikowi w osiągnięciu jego celów, powoli go wykańcza, a Nina zostaje pokonana przez rolę, która miała być upragnioną nagrodą za lata ciężkiej pracy. Schemat prezentowany przez większość tanecznych filmów na tle tej konkurencji wypada bardzo cukierkowo i niewiarygodnie. To co w „Step up” jest końcem drogi, w przypadku naszych bohaterów stanowi tylko jej początek, pewien etap na upadlającej ścieżce prowadzącej do perfekcji niemożliwej do osiągnięcia i mającej kształt równi pochyłej.
Ida Marszałek