Huba (2013, reż. Wilhelm Sasnal, Anna Sasnal)
…i nigdy nie były prostsze – aż chce się dopowiedzieć. Ta rozbieżność w rozumieniu współczesnej kontestacji, szczególnie przy traktowaniu jej jako formalnego kryterium charakteryzującego określoną postawę artystyczną (do którego pragnę się tutaj zawęzić, mając na uwadze sposób konstruowania obrazu filmowego, i to wyłącznie na terenie Polski w minionych latach), wydaje się być naturalnym pokłosiem sytuacji historycznej, a także licznych „post-” i „neo-” modernistycznych nurtów popularnych w ciągu ostatnich dekad. Przyglądając się bliżej bieżącym tendencjom, obecnym zarówno w mass mediach jak i kulturze niezależnej, można odnieść wrażenie, że poruszamy się w świecie przedstawionym „Tanga” Mrożka, gdzie za rękę prowadzi nas nie Stomil czy Edek, a Artur. To rzeczywistość, w której wszystko już było i trudno o oryginalność, bo działania, mogące w kulturze poruszać lub szokować, już na pewno wiele razy to zrobiły, zostawiając współczesnym burzycielom mocno ograniczone pole do popisu. Nie jest to stwierdzenie wywrotowe, aczkolwiek prosi się o wytłumaczenie, bo z buntem w sztuce jest jak z dżumą – bakcyl rebelii nigdy nie umiera, co najwyżej czeka gdzieś (nie)cierpliwie na właściwy moment, aby eksplodować ze wzmożoną siłą. „Codzienną” formą protestu wydaje się być zatem strategia przeciwna do jego stereotypowego postrzegania. Przybiera ona kształt swoistego antybuntu, stając się świadomą akceptacją tego, co już zastane i, mniej lub bardziej pomysłowo, eksploatując intertekstualne konteksty. Mimo tego camusowskie „buntuję się, więc jestem” rozbrzmiewa gdzieś z tyłu głowy i nie pozwala artystom spać spokojnie. Tzw. nowohoryzontowa1 publiczność w swoim głodzie nieszablonowych wrażeń także przeczy owej biernej poznawczo postawie. Co to znaczy być obecnie filmowcem-buntownikiem, kim jest widz kina protestu? I przede wszystkim – jak to się robi w Polsce?
Rodzime kino po 1989 roku, z powodów wiadomych, charakteryzuje większa swoboda względem tematu i stosowanych środków wyrazu. Wobec obowiązującego reżimu politycznego – owszem, wciąż może stać w kontrze, ale już „systemowo” nie musi. Początkowo jednak odzyskana wolność, zamiast stanowić źródło radości, wywoływała wśród twórców zagubienie i kłopotliwy stan anomii. Wcześniej profil dysydencki automatycznie kwalifikował ich do bycia traktowanym poważnie jako artysta, nawet wtedy, gdy stworzone dzieło posiadało wątpliwą wartość.2 Bunt wpisany był w tkankę kulturalnej aktywności jakoby naturalnie. Po transformacji świat przestał być tak czarno-biały, co zmusiło artystów do poszukiwań nowych dróg ekspresji. Powstałe w latach 90. produkcje opisać można jako próbę przeszczepu niektórych zachodnich wzorców na lokalny grunt. Coraz częściej pojawiają się też, mniej lub bardziej prowokacyjne (i mniej lub bardziej udane), akcenty kina kobiecego (D. Kędzierzawska, M. Łazarkiewicz, B. Sass), pierwsze koprodukcje, a także postmodernistyczne eksperymenty (R. Gliński, J. Machulski). Punkt ciężkości z postawy determinowanej sytuacją geopolityczną przeniósł się na powolną próbę rozliczania się z historią i badania pamięci zbiorowej. Popularne są protesty w skali mikro: osobiste, na lokalnym poletku, w wymiarze często nostalgicznym, bardziej treściowym niż formalnym (m.in. w twórczości A. Barańskiego, A. Kondratiuka lub J.J. Kolskiego). Słowem – ilu artystów, tyle sposobów radzenia sobie z odzyskaną wolnością i wszelką generalizacją procesów bieżących, nawet na naszej stosunkowo niewielkiej, polskiej ziemi po prostu nie może się udać.
Obecnie – przeszło 30 lat później – można odnieść wrażenie, że bunt jako postawa twórcza rozgościł się i nieco rozleniwił w przyjemnym społeczeństwie kapitalistycznym. I choć kłamstwem byłaby teza, że nie istnieje, to stanowi wyłącznie ciekawostkę oraz jedno z możliwych stanowisk względem rzeczywistości – ale już nie jedyne słuszne. Nie jest czynnikiem ani dominującym, ani definiującym rodzimą jedenastą muzę (a był nim w ostatnich latach, na przykład, w świecie polskiego teatru). Ten stan może się jednak zmienić: trzeba pamiętać, że protest w kinie to nie działalność jednostki, a całej masy ludzi zaangażowanych w produkcję, a zatem akcja kosztowna i czasochłonna. Choć głosy sprzeciwiające się dochodowemu mainstreamowi sytuują się (i pewnie zawsze będą) na granicy kinematografii, to dzięki takiemu wydarzeniu jak Nowe Horyzonty czy sekcji Inne Spojrzenie na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, mają szansę zaistnieć i rodzić ferment wśród szerszej publiczności. Nomen omen, podczas ubiegłorocznej edycji wrocławskiego festiwalu Kino Protestu stanowiło osobny, bardzo interesujący segment, podczas którego prezentowano obrazy, w różny sposób kontestujące rzeczywistość: część z nich komentowała kontrowersyjne wydarzenia na świecie, inne poddawały krytyce komercjalizację sztuki i ograniczenie wolność wypowiedzi… Bunt polski reprezentował Piotr Stasik ze swoją „Operą o Polsce”. Jego film to nowatorski dokument łączący cechy różnych sztuk i gatunków m.in. poezji, prozy, audycji radiowych, a wszystko do rytmu niepokojącego libretta Artura Zagajewskiego. Efekt jest burzycielski, krytyczny, ale przede wszystkim bardzo świeży – w tej eksperymentalnej formie reżyser usiłuje odpowiedzieć na pytanie, czym jest tzw. „chorowanie na ojczyznę” i jak się z niego wyleczyć. W zaproponowanej przez niego recepcie nie ma miejsca na środki znieczulające.
Opera o Polsce (2017, reż. Piotr Stasik)
Można się pokusić o stwierdzenie, że w ostatnich latach rodzima kinematografia przeżyła swoistą rewoltę przeciwko własnym ograniczeniom. Bo czy istnieje inny powód powstania takich wysokobudżetowych (patrząc na polskie realia) produkcji jak „Miasto 44″ Jana Komasy (2014) lub „Hiszpanka” Łukasza Barczyka (2014)? To sytuacja niemalże wyjęta z wiersza Leśmiana: tam twórca tupie na Boga trupięgami, tu – wymachuje mu przed nosem filmami o hollywoodzkim rozmachu, bo przecież „Polak (też) potrafi”. Czy nie podobnym buntem przeciwko restrykcjom finansowym i szaremu realizmowi codziennego życia jest Bodo Koxa „Człowiek z magicznym pudełkiem” (2017)? Nie mówiąc już o nagradzanych „Córkach dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej (2015), które wywrotowe są na co najmniej kilku poziomach, od fantazyjnie sportretowanego feminizmu zaczynając, a na oryginalnej (nie tylko w skali Polski) konwencji mrożącego krew w żyłach musicalu (sic!) kończąc. Można wymieniać dalej: Kuba Czekaj i jego ekspresyjny „Baby Bump„ (2014), w którym ówczesny debiutant decyduje się na pstrokato-kolażową, polsko-angielską, filmowo-animowaną formę, nieprzypominającą niczego, co się do tej pory w kinie polskim wydarzyło. Kolejno Piotr Dumała, „mag filmu animowanego dla dorosłych”3, który w ostatnich latach stanął w pozornej opozycji wobec swojej dotychczasowej twórczości, tworząc pełną absurdów czarną komedię „Ederly” (2015). Ze „starej gwardii” niestrudzenie kontestuje Agnieszka Holland, gdyż jej „Pokot” (2017), choć tradycyjny w kompozycji, niesie w sobie przecież treści jawnie rebelianckie i stanowi odważne weto przeciw bagatelizowanemu problemowi myślistwa i kłusownictwa. Z łatwością dałoby się wymieniać dalej, aczkolwiek mam (może niesłusznie) wrażenie, że we wszystkich tych dziełach „bunt” stanowi tylko jedną z wyrazistszych cech składowych i nie idzie w parze z resztą klasycznych środków wyrazu. Filmy te wciąż pozostają na swój sposób bezpiecznie zachowawcze, często balansując na granicy tolerancji odbiorców, jednakże zbytnio się za nią nie wychylając. Wywołują niedosyt. W 2002 roku Marek Haltof prorokuje, że „przyszłość należy do twórców, którzy są zbyt młodzi, by skaziła ich przeszłość, a także do tych, którzy potrafili się uwolnić od stereotypów i obsesji charakteryzujących kino sprzed 1989 roku.”4 Dodałabym, że są też w stanie oryginalnie żyzną „lokalną materię” przetworzyć, co robią zdolni reprezentanci tzw. renesansu polskiego kina – Domalewski, Szelc, Maślona, Matuszyński. Jak istotny i determinujący jest w ich twórczości pierwiastek buntu, przyjdzie nam zapewne obserwować w nadchodzących latach.
Emblematyczna wydaje się być w tym kontekście, przynajmniej dla mnie, twórczość filmowa Wilhelma i Anki Sasnalów. Podobno buntownicy są „przedstawicielami marginesu, którzy jedynie uwydatniają pewne cechy społeczeństwa, w którym zżyją”5. Zgodnie z tą konstatacją, sytuująca się gdzieś na obrzeżach głównego nurtu twórczość pary, stanowi szkło powiększające największe odciski, które uwierają naród. Artyści (bo film jest aktualnie główną, ale nie jedyną dziedziną ich działalności) spełniają wszelkie kryteria, aby uznać ich za takich twórców kina niezależnego, którzy nie chcą – bo i nie muszą – iść na żadne kompromisy. Kierując się pragnieniem „wpuszczenia w ramy filmu świeżego powietrza” dostosowują media do własnych kryteriów, jednocześnie polemizując z najmodniejszymi trendami, obiegowymi poglądami i polityką. Po pierwsze: nie są zawodowymi filmowcami, nie pracują na gotowym scenariuszu, a na planie nie obowiązuje sztywny podział obowiązków. Cały proces twórczy rozpoczyna Anka, komponując poemat, na bazie którego później wspólnie formułują scenariusz. Ona mocno angażuje się w postprodukcję i proces montażu, on przyjmuje rolę reżysera i operatora w jednym. Po drugie: nieczęsta w polskim środowisku filmowców niezależność finansowa daje im nadzwyczajną swobodę i carte blanche na poruszanie problematyk, które pomijają inni. Jest nią na przykład macierzyństwo: w „Hubie” podejmują próbę obalenia narodowego mitu, sugerującego, że stanowi ono bezdyskusyjne źródło szczęścia. I choć ich filmowe eksperymenty są nie zawsze formalnie udane, to bronią się one merytorycznie i ideowo. W „Z daleka widok jest piękny” (2011) artyści przyglądają się błahym i nieatrakcyjnym wizualnie scenom z życia w podkarpackiej wiosce, aby finalnie zdemaskować obłudę i brud, które kryją się często za pozornie niegroźnym zachowaniem. Tym właśnie jest sztuka dla Sasnalów – „rozdrapywaniem strupa, szczególnie przyschniętego”6 i metaforyczne rejestrowanie na taśmie tryskającej z niego świeżej krwi. Z tematyką współgra minimalistyczna forma – uboga w akcję, pełna ciszy, wystawiająca cierpliwość widza na próbę. „My w pewnym sensie wyruszyliśmy na emigrację wewnętrzną i rzadziej konfrontujemy się z rzeczywistością.” – wyznaje w jednym z wywiadów7 Anka, choć nie jest to do końca prawda, bo sprawa polska jest dla nich bardzo bliska i zawsze się do niej w jakiś sposób odnoszą. Para nie ukrywa swoich antyklerykalnych i antynacjonalistycznych poglądów. Reżyserka otwarcie przyznaje, że uczestniczy we wszystkich demonstracjach przeciwko rządom PiSu – ich bunt, jako jednostek, ma zatem wymiar totalny, przejawiający się na każdym poziomie życia. Krytykują wybrane aspekty rzeczywistości ostro, aczkolwiek nieagresywnie, bez krzyku i nawoływań. W ostatnim obrazie „Słońce, to słońce mnie oślepiło” (2016), do którego zdjęcia nakręcili już w 2013 roku, wizjonersko przewidują zalanie Europy (w tym Polski) przez uchodźców. Scenariusz, bazujący na „Obcym” Camusa, to gorzka i przerażająco aktualna historia o homofobii, rasizmie i polskiej zaściankowości. Świat utrwalany przez Sasnalów nie ma szans się podobać, bo to rzeczywistość bez retuszu, pełna rozdrapanych ran, na które nikt nie przykleja świeżego plastra. I choć z daleka widok pewnie faktycznie jest piękniejszy, to twórcy nie pozostawiają złudzeń, że jest to widok fałszywy. Jedną z powinności artysty (jeśli nie tą najważniejszą) jest przybliżenie tego krajobrazu , w znaczeniu zarówno dosłownym, jak metaforycznym – taka myśl zdaje się przebijać z kontestatorskiego dorobku filmowego Anki i Wilhelma.
Z daleka widok jest piękny (2011, Wilhelm Sasnal, Anna Sasnal)
Nie wdając się w szczegóły i jak ognia unikając polityki, trudno jednak nie zauważyć, że czasy dla artystycznych wichrzycieli są teraz równie wdzięczne, co smutne. Przygnębiająca spuścizna polityczna po 2017 roku, czyli wojna polsko-polska, może stanowić dla ludzi sztuki utrudniający pracę, aczkolwiek cenny materiał, stymulując ich do działalności nie tylko twórczej, ale i agitacyjnej. Bunt wymaga frustracji, której poziom w zeszłym roku zauważalnie wzrósł, a ona najskuteczniej prowokuje zmianę. Nie sposób przejść obojętnie obok niektórych decyzji w zarządach polskich teatrów, mediów oraz – a jakże – PISFu, które spędzają sen z powiek artystycznemu światu RP. To jednak materiał na inny artykuł, aczkolwiek jedno jest pewne: echa ostatnich przemian na pewno w sztuce zabrzmią, a twórcy dopiero znajdą odpowiedni język, by ów protest wyrazić. Być może ciekawym posunięciem byłby eksperyment z metrażem, głównie dlatego, że jest on nieczęsty w rodzimej kinematografii. Za przykład mógłby posłużyć obraz „Pokonać noc” Sylvaina L’Espérance’a – 4,5-godzinny dokument o kryzysie w Grecji, który został zaprezentowany na ubiegłorocznych Nowych Horyzontach, choć to już oczywiście skrajność dla fanatyków. Niemniej jeśli kino chce przekazać nam coś ważnego, musi się tym zająć w radykalny sposób, który zaktywizuje widza i wybije z utartych schematów myślowych. Roger K. Merton twierdził, że „bunt to rodzaj przystosowania, który […] wyprowadza ludzi na zewnątrz otaczającej struktury społecznej, aby tworzyli wizje i próbowali realizować strukturę nową, to znaczy zupełnie przekształconą.”8. Miałam sen, a w tym śnie to właśnie polskie kino jako pierwsze wzięło się za rekonstrukcję owych struktur, było drogowskazem wyprowadzającym z labiryntu, kubłem zimnej wody wylanym na głowę narodu. Był to piękny, bardzo piękny sen, i zdaje się, że nie tylko mój – „Kino budzi” to jedno z naczelnych haseł ubiegłego roku, które obecny otrzymuje w spadku. Czy jest to potrzebne filmom, czy jest to potrzebne nam, widzom? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi.
Asia Najbor
Bibliografia:
1 związana z wrocławskim festiwalem filmowym Nowe Horyzonty; wymagająca i otwarta na awangardowe eksperymenty
2 za: M. Haltof, Kino Polskie, Gdańsk 2002, s. 215-218.
3 J. Dobrowolski, Kino, 6/200
4 M. Haltof, Kino Polskie, Gdańsk 2002, s. 254.
5 J. Baudrillard, Społeczeństwo konsumpcyjne. Jego mity i struktury, Warszawa 2006, s. 252.
6 J. Majmurek, Ł. Ronduda, KINO-SZTUKA, Warszawa 2016, s. 102.
7http://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,22505457,anka-i-wilhelm-sasnalowie-w-polsce-jest-nam-duszno.html [dostęp 07.01.2018].
8 Merton za P. Sztompka, Socjologia zmian społecznych, Kraków 2005, s. 235-238.