Szatan kazał tańczyć (2017, reż. Katarzyna Rosłaniec)
Szatan kazał tańczyć
Reż. Katarzyna Rosłaniec
Scen. Katarzyna Rosłaniec
Zdj. Virginia Surdej
Wyst. Magdalena Berus, Łukasz Simlat, Tygo Gernandt,
Hanna Koczewska, Marta Nieradkiewicz, Tomasz Tyndyk
,,Jak kupisz mi jeansy, to zrobię ci loda” – kwestia z Galerianek w Internecie już dawno stała się memem żyjącym własnym życiem. Trzy lata po debiucie reżyserka wróciła na ekrany z kontrowersyjnym Bejbi blues, historią 17-letniej matki, która uległa ,,modzie na dziecko”. W ramach festiwalu Netia Off Camera odbyła się premiera najnowszego filmu Rosłaniec o intrygującym tytule Szatan kazał tańczyć.
Słowa te reżyserka zauważyła podobno na skórzanej kurtce młodego chłopaka siedzącego w berlińskiej kawiarni przy stoliku obok. Jeśli wierzyć jej zapewnieniom, inspiracji szuka wszędzie. Przyczynkiem do nakręcenia Galerianek była notatka w gazecie, do ,,Bejbi blues” odcinek programu Anna Maria Wesołowska, a do Szatana… – reportaż radiowy o Koreance ciężko chorej na serce, która przyjechała do Europy, aby wyszaleć się przed śmiercią. Rosłaniec od początku swojej kariery budziła kontrowersje: zarzucano jej, że portret nastoletniej prostytucji jest mocno przesadzony, a Bejbi blues to zwykłe efekciarskie epatowanie patologią.
Karolina, podobnie jak jej koreański pierwowzór, rzeczywiście choruje, ale jej stan wydaje się być tylko na siłę dodaną wymówką do ciągu imprez suto zakrapianych alkoholem i co rusz umilanych niewinną kreską kokainy. Dramat kobiety z czuwającym nad nią widmem rychłej śmierci w ogóle nie wybrzmiewa; obok dwóch scen w szpitalu widzimy ją głównie podczas aktów seksualnych, sesji rozbieranych czy nic nieznaczących rozmów. Zgodnie z zamierzeniem Rosłaniec film składa się z pięćdziesięciu czterech (na wzór kostki Rubika) niepowiązanych ze sobą 2-minutowych scen, które widz może ułożyć wedle uznania – za każdym razem stworzą one bowiem tę samą opowieść.
W podobnym celu powstała aplikacja na telefon „Szatan kazał tańczyć”, umożliwiająca skomponowanie własnej wersji filmu (z uwzględnieniem między innymi fragmentów pominiętych w oficjalnej produkcji). Kłopot w tym, że nie ma tu czego układać; widzowi bardziej zaangażowanemu i zdeterminowanemu, by wyciągnąć z seansu coś więcej, miejsce w czasie fabularnym mogą zasugerować drobne zmiany w kolorze włosów bohaterki lub szczątkowe związki przyczynowo-skutkowe. W ostatecznym rozrachunku elementy te jednak zwodzą na manowce, a przede wszystkim – niczego do interpretacji nie wnoszą. Ciekawiej by było, gdyby w strukturze narracyjnej Rosłaniec zainspirowała się Grą w klasy Julio Cortázara czy Pulp Fiction Quentina Tarantino.
Sama Karolina podobno napisała książkę, będącą współczesną wersją Lolity Nabokova. Wiadomo o niej jednak tyle, ile powie głos Katarzyny Rosłaniec przy wizualnym akompaniamencie zmieniającej twarz upiornej lalki, zamkniętej tym razem w kolistym kadrze. Te momenty są w Szatanie… najsłabsze i zbędne; całkowicie zaburzają narrację i irytują pretensjonalnym bełkotem, aspirującym do przewrotnej, współczesnej, acz wyraźnie stylizowanej prozy.
Trzeba jednak przyznać, że w warstwie wizualnej Szatan… prezentuje się imponująco. Kwadratowy kadr à la zdjęcie z Instragrama (Rosłaniec wypiera się inspiracji Mamą Xaviera Dolana), filtry, zabawa światłem, kolorem, charakteryzacją i strojem czy umiejętnie sfotografowane lokacje sprawiają, że mimo wszystko trudno oderwać wzrok od ekranu. Nawet krótkie, niepopychające fabuły do przodu sceny w przeważającej większości odznaczają się zgrabną inscenizacją, a niekiedy choćby skąpą dramaturgią. Problemem w przypadku wybrania takiej formy jest napisanie dobrych dialogów i wykreowanie pełnokrwistych, wiarygodnych postaci.
W Szatanie… obok Magdaleny Berus, nagrodzonej na tegorocznym festiwalu Netia Off Camera, przemyka kilka znanych nazwisk polskiego kina i teatru (Stenka, Nieradkiewicz, Simlat, Poniedziałek, Tyndyk), ale żadnemu z nich nie udaje się należycie zaznaczyć swojej obecności. Nic dziwnego, skoro gdy tylko się pojawią, a rozmowa zaczyna się kleić, zaraz muszą zniknąć. Siłą rzeczy relacje między bohaterami są powierzchowne, a oni sami papierowi. Nawet spory potencjał Berus, widocznej na ekranie niemalże bez przerwy, paradoksalnie zostaje przysłonięty przez nagość, zazwyczaj nieuzasadnioną i po czasie zwyczajnie nużącą. Poważne zarzuty, jakoby Karolina czerpała ,,gdzieś w podświadomości ukrytą przyjemność z umierania”, powinny chyba mieć mocniejsze pokrycie. Szatan jej kazał, więc tańczy; na szczęście widzowie mają prawo grzecznie odmówić.
Joanna Krygier