Kong: Wyspa Czaszki (2017, reż. Jordan Vogt-Roberts)
Kong: Wyspa Czaszki
USA 2017
Reż. Jordan Vogt-Roberts
Scen. Max Borenstein, Dan Gilroy, Derek Connolly
Zdj. Larry Fong
Wyst. Tom Hiddleston, Brie Larson,
Samuel L. Jackson, John C. Reilly
Od momentu swojego ekranowego debiutu w latach 30., King Kong regularnie powraca do kin w coraz to nowszych wcieleniach, by szczerzyć kły na kolejne pokolenia widzów. Najnowsza wersja historii wielkiej małpy już w weekend swojej premiery zatriumfowała w światowym box office’ie.
Na długo przed premierą, film Kong: Wyspa Czaszki zapowiadał się dobrze. Rewelacyjnie zmontowane zwiastuny obiecywały lekki ton, wartką akcję i klimat lat 70. w najlepszym wydaniu. Kolejnym mocnym punktem miała być obsada, złożona z uznanych gwiazd oraz młodych aktorów, którzy właśnie święcą triumfy. Brie Larson w roli „antywojennej fotografki wojennej” i Tom Hiddleston jako zręczny tropiciel niebezpieczeństw zostali wybrani, by wziąć udział w wyprawie na tytułową wyspę. Towarzyszami ich poszukiwań zostali wyjadacze wielkiego ekranu: Samuel L. Jackson, John Goodman i John C. Reilly. Film miał w sobie wszystko, co potrzebne, żeby stać się nie tylko sezonowym hitem, ale również dobrą, gatunkową produkcją. Co w takim razie mogło pójść nie tak? Jak się okazuje – wiele.
Już otwierająca film scena, dająca widzom pierwsze, przelotne spojrzenie na Wyspę Czaszki i tytułowe monstrum, wydaje się nietrafiona. Jej przebieg ogląda się jak gag, który nie sięga swojej pointy: nieprzekonujący pościg i krótka szamotanina między pilotami wrogich armii z czasu II wojny światowej kończy się obrazem ich komicznie wykrzywionych twarzy i łypiącą na nich spode łba małpą. Takich niezręcznie zrealizowanych scen będzie w tym utworze jeszcze wiele.
W filmie najbardziej zawiódł scenariusz. Nie wystarczy bowiem stworzyć Konga większego i silniejszego niż kiedykolwiek wcześniej, by dać widzom dobre dzieło. Sama fabuła jest typowa: skompletowana na początku filmu ekipa rusza na nieprzystępną wyspę w poszukiwaniu potwora. Każdy uczestnik wyprawy ma też własne motywacje, które prowadzą do napięć między bohaterami. To wszystko okraszone jest solidną ilością scen walki oraz dialogami, które powinny wzruszać.
Problemy zaczynają się na poziomie kreacji postaci – wszystkie są bowiem zbiorem wyciętych z papieru stereotypów; kalkami bohaterów, którzy pojawili się już wcześniej w dziesiątkach innych filmów. Jest zatem badacz z obsesją na punkcie odnalezienia mitycznych stworów, naukowiec, który po raz pierwszy rusza w teren, jest także żołnierz piszący listy do syna, w których obiecuje swój rychły powrót oraz silna, ale wrażliwa kobieta wykonująca męski zawód. Odrobina innowacji mogła uratować każdą z tych postaci, lecz scenarzyści woleli włożyć im w usta puste slogany. Brie Larson nie miała okazji wykazać się aktorsko, ale przynajmniej poćwiczyła bohaterskie teksty i pozy, które zapewne przydadzą się przy roli Captain Marvel. Hiddleston znalazł się w filmie chyba tylko po to, by prężyć muskuły i rzucać podejrzliwe spojrzenia.
Kong: Wyspa Czaszki (2017, reż. Jordan Vogt-Roberts)
Nieco bardziej charyzmatycznie wypadają na tym tle postaci grane przez starą gwardię, jednak i one nie uchroniły się przed nachalną stereotypizacją. Preston Packard (Samuel L. Jackson) jest żołnierzem, dla którego rozkaz wycofania wojsk to rozczarowanie. Nadal szuka więc bliskich spotkań ze śmiercią, niebezpieczeństwa, adrenaliny i zwycięstwa. Podobnych bohaterów są w kinie dziesiątki. Niektórzy z nich grają w rosyjską ruletkę w wietnamskich przybytkach, a inni biegają po pacyficznej wyspie, próbując zabić wielką małpę w imię Ameryki. Niektórzy pojawiają się w dobrych filmach, inni w Kongu. Z kolei Marlow (John C. Reilly) znalazł się tam wyłącznie po to, by dostarczać albo śmiechu, albo grubymi nićmi szytych wzruszeń.
Twórcy jawnie inspirują się Czasem Apokalipsy i nie byłoby w tym nic złego, gdyby robili to z jakimkolwiek wyczuciem. Subtelność nie jest jednak ich mocną stroną, więc pojawiają się postaci o nazwiskach Marlow oraz Conrad, natomiast w roli granej przed laty przez Marlona Brando występuje tutaj animowana małpa, która podobnie jak Kurtz funkcjonuje wśród milczących plemion jako lokalny bóg. W takim towarzystwie wizualne powtórzenia ujęć z filmu Coppoli są wręcz wysmakowaną intertekstualnością.
Film nie jest oczywiście pozbawiony kilku mocnych stron. Animacje i efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, jakiego zwykliśmy oczekiwać od wysokobudżetowych hollywoodzkich blockbusterów. Chwytliwa muzyka z epoki towarzyszy bohaterom w wielu scenach i czyni całe doświadczenie przyjemniejszym. Również dynamiczne sceny różnorakich potyczek i walk wpisują się w estetykę filmów o monstrach. Najmocniejszą stroną całości jest jej satysfakcjonująca warstwa wizualna, z dobrymi kadrami i pięknymi, choć czasem przesadzonymi, kolorami.
Kong: Wyspa Czaszki to widowisko, ale niestety niewiele więcej. Film miejscami celuje w autoironię, ale budzi nieco złośliwy śmiech także w scenach, które z założenia wcale nie miały być zabawne. Jeśli przymknie się oczy na rażące zaniedbania w zakresie scenariusza, można dobrze bawić się na seansie. To nieangażująca intelektualnie rozrywka, wpisująca się w ramy bezmyślnego z założenia gatunku. Cieszy więc, że Kongowi utrącono z tytułu jego królewską część, ponieważ ta wersja przygód wielkiej małpy zwyczajnie na nią nie zasługuje.
Małgorzata Mączko