Nowy blask starych bohaterów

1Mad Max: Na drodze gniewu (2015, reż. George Miller)

Mad Max: Na drodze gniewu (2015, reż. George Miller) przez długi czas triumfował frekwencyjnie i artystycznie. Chociaż dwa najważniejsze Oscary musiał oddać Alejandro Gonzálezowi Iñárritu oraz filmowi Spotlight (2015, reż. Tom McCarthy), pozostaje najlepiej recenzowanym filmem minionego roku. Czy, mimo obecnej dominacji Marvela, tęsknimy za starymi bohaterami?

Jeszcze nie tak dawno temu podchodziłam bardzo sceptycznie do tematu otwierania po latach dawnych filmowych serii, przemianowywania animacji na live-action movies albo planów coraz to nowych remake’ów klasycznych produkcji. Ostatni rok pozwolił mi jednak trochę uwierzyć w potencjał takich działań – chociaż nie wszystkich. Nie wiem, czy dałabym się przekonać, gdyby parę miesięcy temu ktoś powiedział, że będę trzymać kciuki, by Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej (wreszcie) dała nam mniej przewidywalny werdykt i pozwoliła usłyszeć, że filmem roku zostaje właśnie nowy Mad Max.

Wiele elementów sprawia, że dzieło George’a Millera to swego rodzaju fenomen. Pierwszą część kultowej serii reżyser nakręcił jako trzydziestokilkulatek. Teraz ma już siedemdziesiąt jeden i pokazał, że nie tylko potrafi w kinie iść z duchem czasu, ale robi to lepiej, niż wielu młodszych twórców. Od premiery Pod Kopułą Gromu do pokazów Na drodze gniewu minęło równo trzydzieści lat, a udany powrót wypełnionych przemocą przygód samotnego wojownika (tym razem z twarzą Toma Hardy’ego) zaskakuje o tyle, że Miller w tej przerwie nakręcił lub napisał między innymi… Babe – świnkę z klasą (1995), Olej Lorenza (1992) i Happy Feet: Tupot małych stóp (2006).

Pierwszy Mad Max (1979) rozsławił na świecie trzy zjawiska: postapokaliptyczne science-fiction, kino australijskie i Mela Gibsona. Na drodze gniewu niespodziewanie udowodniło, że analogowe efekty specjalne mogą wciąż stanowić konkurencję dla wszechobecnych dziś green boxów i obróbki komputerowej. Imponująca skala przedsięwzięcia – ponad pół roku zdjęć na namibijskiej pustyni, blisko dwa tysiące członków ekipy, 480 godzin materiału filmowego – zaowocowała niemal dwugodzinną, dynamiczną sceną gonitwy wojennych maszyn, walk i destrukcji. „Scena pościgu – moim zdaniem najlepszy moment w filmie”, śmieją się ironicznie użytkownicy tematycznych forów, wystawiając filmowi najwyższe noty.

2Mad Max (1979, reż. George Miller)

Pewne jest, że doczekamy się co najmniej jednej kontynuacji Mad Maxa. The Wasteland ma być ukończony w 2017 roku. Miller plany kolejnej odsłony swojego ikonicznego cyklu snuł już pod koniec lat 90., ale różne czynniki geopolityczne sprawiły, że ostatecznie istnieje wspomniana już, kilkudziesięcioletnia wyrwa w ciągłości serii. Stąd właśnie rodzi się pytanie – czy Mad Max to doświadczenie pokoleniowe, na które do kina szli ojcowie z dziećmi, rozpamiętujący swoją młodzieńczą ekscytację lub radość płynącą z udanych łowów na kasety VHS z zagłuszającym oryginalne dialogi lektorem? Czy też Max Rockatansky ma zupełnie nowy fandom, którego w latach premier oryginalnej trylogii jeszcze nawet nie było na świecie?

Pod koniec zeszłego roku na ekrany kin powrócił jeszcze jeden globalny hit, który jest idealnym przykładem takiego właśnie pokoleniowego zjawiska. Mowa oczywiście o Gwiezdnych Wojnach: Przebudzeniu Mocy (2015, reż. J.J. Abrams). O ile produkcja Mad Maxa: Na drodze gniewu odbywała się bez uwagi mediów, o tyle Gwiezdne Wojny rozpoczęły się niemal od wybuchu – prawa do nich nabył bowiem The Walt Disney Co.. W 2012 roku internet zalała fala prześmiewczych obrazków pokazujących rysunkową, wielkooką księżniczkę Leię pośród postaci Aurory, Belli czy Pocahontas. Główną obawą było to, że saga zostanie przerobiona na radosne, kolorowe kino familijne, po którym niesmak trudno będzie z siebie zmyć. Niesmak jednak wciąż utrzymywał się w powietrzu po nakręconej przez George’a Lucasa w latach 1999–2005 drugiej trylogii, dlatego kiedy do publicznej wiadomości zaczęły przedostawać się kolejne informacje o zaangażowaniu w projekt Harrisona Forda i Carrie Fisher czy wielu innych odwołaniach do uwielbianych wątków, początkowy gniew ustępował miejsca ciekawości. Cieszyło, że postanowiono uszanować przełom, jakim były wykreowane w latach 70. przez oryginalną ekipę efekty specjalne i po raz kolejny w dużej mierze zastosować praktyczne triki. Pierwszy zwiastun w niedługim czasie obejrzano na YouTubie kilkanaście milionów razy, a po premierze globalne wpływy filmu równie szybko przekroczyły granicę dwóch miliardów dolarów. Krytycy ani fani nie szczędzili zachwytów, więc stało się jasnym – czekano na Przebudzenie Mocy. Przestało się liczyć, czy będzie świetne. Umiejętnie podgrzewana atmosfera towarzysząca tygodniom poprzedzającym premierę sprawiła, że koniecznie chciano je zobaczyć, bez względu na obawy. Gdy nowa odsłona okazała się bliska spełnienia fanowskich marzeń, poszły w zapomnienie wszystkie zjadliwe uwagi sprzed kilku lat To już nie tylko ojcowie, ale pewnie też dziadkowie, nastolatkowie czasów Nowej Nadziei (1977), zabierali na film swoje wnuki. Han Solo zestarzał się razem z nimi, a dla nowych widzów stworzono Finna i Rey. Kto wie, czy te wnuki też nie będą kiedyś zabierać na kolejne odsłony Gwiezdnej Sagi swoich wnuków, bo kolejne spin-offy, sequele i origin stories czekają na premiery.

Star Wars: The Force Awakens..Han Solo (Harrison Ford)..Ph: David James..? 2015 Lucasfilm Ltd. & TM. All Right Reserved.Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy (2015, reż. J.J. Abrams)

Po wielu latach odkładania projektu w czasie nadeszła też premiera „nowych dinozaurów” – Jurassic World (2015, reż. Colin Trevorrow) nie zdobył jednak takiej przychylności publiki, jak opisane wyżej produkcje, chociaż w zestawieniu dochodów plasuje się zaraz za Przebudzeniem Mocy. Nie zachwycono się efektami specjalnymi na tyle, by konto twórców zasiliła nominacja do złotego rycerza. To poważny zarzut wobec spadkobiercy Parku Jurajskiego (1993, reż. Steven Spielberg), którego warstwa wizualna nie zestarzała się niemal od ćwierćwiecza. A przecież cały film Trevorrowa próbuje przekonać widza o szacunku dla swojego „dziedzictwa”, szpikując kolejne sceny aluzjami do poprzednich części, łącznie z autoironiczną wstawką, gdzie jeden z bohaterów porównuje obecny, większy, droższy, bardziej rozbuchany Park z tym oryginalnym, w którym jednak chodziło nie tylko o wskaźniki oglądalności. Zostało zachowane przesłanie o niebezpieczeństwach prób ingerowania w naturę, maksymalnie wyostrzone, bo głównym antagonistą jest laboratoryjnie wyhodowany przedstawiciel nieznanej dotąd mieszanki ras, Indominius Rex. Czy tutaj też odzywa się tęsknota za bohaterem…? Tak – chcemy tyranozaura, największej grozy z filmu sprzed lat, którego odbicie w lusterku samochodu i pazury na drutach ogrodzenia wciąż wzbudzają dreszcz emocji, a nie nowej hybrydy o dziwacznie brzmiącej nazwie. Już poprzedni, nieudany sequel (2001, reż. Joe Johnston) udowodnił, że próby wzgardzenia królem ożywianych w Parku stworzeń (w tej części tyranozaura zabijał spinozaur) ponoszą fiasko. Jednak nie wystarczyło symboliczne, końcowe potwierdzenie dominacji T-Rexa w zdewastowanym po raz kolejny Parku, zamanifestowane triumfalnym rykiem na platformie widokowej. „Być może 83-letni kompozytor [John Williams] oraz 68-letni Spielberg są dziś w Hollywood dinozaurami, ale młodzi spece od kina rozrywkowego wciąż wypadają przy nich jak dinusie”, napisał Łukasz Muszyński. „Dinusie” nie dają jednak za wygraną i znów spróbują pokazać, że umieją ujarzmić gady – podobno ma być kontynuowany wątek zrobienia z nich broni biologicznej. Po raz kolejny wejdą do groźnego Parku latem 2018.

4Jurassic World (2015, reż. Colin Trevorrow)

Na koniec cofnijmy się jeszcze do wczesnego dzieciństwa, kiedy byliśmy za mali nawet na dinozaury i Jedi, a co dopiero na postapokalipsę. Po Śnieżkach w zbroi, Alicjach w mrocznych Krainach Czarów i Złych Królowych w kryzysie wieku średniego przyszedł czas na Kopciuszka (2015, reż. Kenneth Branagh). Jednak gdy poprzednie aktorskie adaptacje uwielbianych w dzieciństwie (i nadal) klasycznych animacji starały się za wszelką cenę pozostawić u siebie jedynie szkielet pierwotnej opowieści, historia szlachetnej sierotki poniżanej przez macochę i przyrodnie siostry polemizowała z pierwowzorem minimalnie. Pogłębiona psychologia postaci oraz uwiarygodnienie motywów ich działań zastąpiły wymuszoną transgresję i subwersję, genderowe gierki albo pozorny feminizm. Nowy Kopciuszek jest słodki, pastelowy, ubrany w stroje przypominające ręcznie szyte kostiumy dla drogich lalek, pełen uroczych, slapstickowych żartów i upersonifikowanych stworzonek. Paradoksalnie ta najmniejsza doza „nowoczesnej” ingerencji na tle pozostałych wypada najbardziej świeżo. W filmie Branagha można zwyczajnie odnaleźć to, czego się w baśniach szuka, zarówno będąc dzieckiem, jak i nostalgicznie do nich powracającym dorosłym: magię, niepoprawny optymizm, cudowną krainę tak daleką od naszej rzeczywistości, triumf dobra, porażkę zła. Wkrótce okaże się, czy tę samą drogą pójdą twórcy przygotowanej na kwiecień Księgi dżungli (2016, rez. Jon Favreau). Będący dla niej bazą (oprócz, oczywiście, opowieści Kiplinga) film z 1967 roku był ostatnim, którego powstanie osobiście nadzorował Walt Disney.

Lily James is Cinderella and Richard Madden is the Prince in Disney's live-action feature inspired by the classic fairy tale, CINDERELLA, which brings to life the timeless images in Disney's 1950 animated masterpiece as fully-realized characters in a visually-dazzlling spectacle for a whole new generation.Kopciuszek (2015, reż. Kenneth Branagh)

Nie zanosi się na to, żeby rollercoaster sequeli, remake’ów, rebootów, spin-offów i crossoverów miał wyhamować – przeciwnie, nabiera prędkości. Dlaczego tak chętnie wracamy do tego, co znane i mające w historii kina konkretne miejsce? Dawniej produkcja kinowych herosów nie była tak taśmowa, jak dziś. Był czas na fanowskie szaleństwo, domysły, podgrzanie atmosfery przed kolejną premierą. Teraz jest wszystkiego więcej, a sukces „nowych” kinowych niezniszczalnych najczęściej ma korzenie literackie i komiksowe (serie Igrzysk Śmierci czy Harry’ego Pottera oraz oczywiście Marvel i DC Comics). Nie umiemy rozstać się z bohaterami, zanim nawet pojawi się ostatnia część ich przygód są już plany, jak można pociągnąć całość dalej – wprowadzić nowe postaci (Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach, Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć), zrestartować wszystko (Niesamowity Spider-Man), „odkręcić” coś tak, by zatrzeć nieprzychylne opinie o poprzedniej odsłonie (X-Men: Ostatni bastion wyrównany, X-Men: Pierwszą Klasą i X-Men: Przeszłością, która nadejdzie). Trudno powiedzieć, czy dzisiejsi bohaterowie mają mniejszy potencjał na zostanie ikonami, a może zwyczajnie są zbyt młodzi. Czy będą umieli wyewoluować, by kolejne pokolenia mogły w nich dostrzec jakieś wartości, które warto odświeżyć, czy też są zbyt „dzisiejsi”, współcześni, by przetrwać próbę czasu? Kogo kino odkryje na nowo za trzydzieści lat? Syna Iron-Mana zakładającego zbroję ojca? Furiosę szczęśliwie starzejącą się u boku Mad Maxa? Ostatecznie ujarzmione dinozaury? Nauczona na własnym przykładzie, chociaż mam obawy (Rick Deckard w wydaniu Ryana Goslinga…?), na razie trzymam je dla siebie. Byle z szacunkiem, a powinno jakoś się udać. Może jednak warto byłoby pomyśleć o czymś, czego korzenie nie sięgają czasów dziecinnych lat naszych rodziców?

Ada Kotowska