Goń mnie

1Widzę, widzę (Austria 2014, reż. Severin Fiala, Veronika Franz)

Widzę, widzę
Austria, 2014
reż. i scen. Severin Fiala, Veronika Franz
zdj. Martin Gschlacht
wyst.: Lukas Schwarz, Susanne Wuest,
Elias Schwarz

Półtora roku temu matczyne objęcia studia Ulricha Seidla opuścił film, który w Polsce do szerszej dystrybucji trafił dopiero w lutym tego roku, po drodze zdobywając Nagrodę Publiczności na Nowych Horyzontach 2015. Austriacki mistrz wyrazistej ironii i stylizowanej symetrii pobłogosławił horror nie tylko producencką opieką. W Widzę, widzę dostrzegalne są podkreślane w jego filmach efekty sztuczności i obcości.

Dom z Widzę, widzę przypomina trochę przetransponowaną wersję domu z Horroru Amityville (1979). W obydwu filmach zło czai się w znajomych murach, które stopniowo tracą funkcję bezpiecznego schronienia i stają się tłem dla dziwacznych ludzkich zachowań. W filmie Severina Fiali i Veroniki Franz (żony i współautorki scenariuszy do najważniejszych filmów Seidla) przestrzeń akcji zamknięta jest jednak nie w mrocznym przybytku obarczonym krwawą historią, ale w designerskich, tyle nowoczesnych, co bezosobowych, wnętrzach.

Wśród artystowskich fotografii, ozdabiających ściany, przemykają identyczni dziesięcioletni chłopcy. Bliźniacy ochoczo podskakują, urządzają zawody w bekaniu, a poza domem korzystają z możliwości, jakie roztacza przed nimi monumentalny krajobraz otwartych przestrzeni. Chłopcy swoją niespożytą energią i dziecięcą ciekawością na każdym kroku irytują powracającą do zdrowia rodzicielkę. Ta, od czasu do czasu łypie złym okiem, regularnie wyrzuca z siebie wojskowe komendy i niczym mumia skrywa swój wizerunek pod warstwami bandaży. W umysłach braci zaczyna kiełkować pomysł, który stopniowo dojrzewa pod wpływem nieprzyjemnych konfrontacji z matką. Gdy jasne staje się, że kobieta zachowuje się zupełnie inaczej niż przed wypadkiem, przechadzki po lesie, rodzinne zabawy słowne czy nawet odkurzane drogich dywanów skażone zostają intuicyjnym poczuciem zagrożenia.

Prosta elegancja wystroju domu przekłada się na prostotę chwytów, zastosowanych przez twórców produkcji. Ekranowe „nic się niedzianie” przełamywane jest co pewien czas znajomą przebitką z kina grozy. Reżyserski i scenariuszowy duet bez kompleksów balansuje między arthausowym klimatem a motywami, które w układzie trawiennym horrorów klasy B już dawno temu stały się pozbawioną wartości odżywczych papką. W Widzę, widzę te dwie odmienne estetyki nie tylko się spotykają, ale dochodzą do magicznego konsensusu. Film Franz i Fiali przypomina czarodziejską recepturę, w której każdy składnik w oddzieleniu od reszty nie wykracza poza swoją oczywistą funkcję i dopiero jako część skrupulatnie zaprojektowanej całości zrealizować może swój dodatkowy potencjał. Tak jak w magicznej sztuczce, tak i w Widzę, widzę jest tyle samo efektowności, co hochsztaplerskiego cwaniactwa. Zapożyczone motywy pojawiają się tu jako cytaty z podobnych dzieł. Bieg w polu kukurydzy, zwiedzanie ciemnych tunelów czy złagodzony motyw cielesnej deformacji wplecione w kontemplacyjny charakter filmu, dają wrażenie obcowania z czymś znajomym, ale jednocześnie osobliwym i unikalnym. Wrażenie złudne – zdaje się po ostatniej scenie podpowiadać rozum.

Przyglądając się bliżej konstrukcji samej historii, nawet przychylny filmowi widz zmuszony jest przyznać, że Widzę, widzę nie jest nowatorskie pod żadnym względem. Gdyby trailer tego austriackiego filmu zrealizować w estetyce trailerów reklamujących amerykański blockbuster, zapowiedź ta miałaby karykaturalny przekaz – fragmenty scen przerywane byłyby planszami z napisami: „to już było“, „historia, której się spodziewasz“. Mimo to twórcom Widzę, widzę udało się stworzyć taki konglomerat filmowych motywów, któremu przy odrobinie dobrej woli wiele można i wiele chce się wybaczyć. Świadomość, że u źródeł takiej wyrozumiałości stoją zmyślne kuglarskie sztuczki, w tym przypadku wcale nie musi dyskredytować filmu w oczach odbiorcy, również tego wyrobionego. W Widzę, widzę wizualnie atrakcyjnym naddatkiem i szlachetnie spowalnianym tempem akcji przykryto w gruncie rzeczy typowe rozwiązania. Takie hochsztaplerstwo bardziej jednak intryguje, niż zniesmacza. W końcu magika oklaskujemy za to, że uśpił czujność widza, odwracając naszą uwagę od demaskujących widowisko elementów.

Monika Boguska