Więcej niż udręka

1Zjawa (2015, reż. Alejandro González Iñárritu)

Zjawa
USA 2015
Reż. Alejandro González Iñárritu
Scen. Alejandro González Iñárritu, Mark L. Smith
Zdj. Emmanuel Lubezki
Wyst. Leonardo DiCaprio, Tom Hardy,
Domhnall Gleeson, Will Poulter

 „DiCaprio wreszcie dostał! Jednak warto było się nacierpieć”. Bądźmy szczerzy, większość medialnego szumu wokół najnowszego filmu Alejandro Iñárritu, a także większość rozmów toczonych na jego temat przez kinomanów daje się w tym momencie sprowadzić do tych dwóch zdań.

Może trochę przesadzam, jednak kwestia ekstremów, do jakich miał się posunąć Leo w pogoni za (podobno) desperacko upragnioną statuetką i pytanie, czy naprawdę czynią go one godnym Oscara są obecne gdzieś w tle ile razy pojawia się temat Zjawy. Nie wszyscy ekscytowali się pogłoskami o niedźwiedzim gwałcie, którego ofiarą miał rzekomo padać bohater (tę absurdalną, ale radośnie podchwyconą przez zbiorowy umysł Internetu plotkę podał wpływowy portal The Drudge Report), ale podobne opowieści rzutują na postrzeganie filmu przez wielu widzów, którym jawi się on jako istna próba wytrzymałości i ćwiczenie w ekranowym sadyzmie. Jeśli dodać do tego fabularną prostotę i metafizykę podaną w typowy dla Iñárritu, dosłowny sposób, można dojść do wniosku, że dostajemy puste survivalowe widowisko, festiwal narcystycznego samoumartwienia jednego aktora.

O ile prawdą jest, że bardziej wybredni odbiorcy mogą mieć Zjawie trochę do zarzucenia, powyższe przedstawienie sprawy jest głęboko niesprawiedliwe. Pomijając już pytanie, czy DiCaprio ma choć w połowie taką obsesję na punkcie nagrody Akademii jak jego wielbiciele, jego rola jest istotnie imponująca i to z innych powodów, niż się mówi. Prawda jest taka, że mieliśmy już w kinie znacznie bardziej ekstremalne i fizycznie wymagające kreacje, by wspomnieć choćby Christiana Bale’a, który na potrzeby Mechanika (2004, reż. Brad Anderson) doprowadził się do anorektycznego BMI. Właściwie co roku  dostajemy też parę występów będących znacznie bardziej otwartym i bezczelnym „lepem na Oscara” (ekhem, Teoria wszystkiego (2014, reż. James Marsh), ekhem). DiCaprio jako Hugh Glass naprawdę mnie przekonuje, ale przekonuje najbardziej nie w scenach jedzenia wątroby bizona i układania się do snu w martwym koniu (choć te oczywiście trudno wyrzucić z pamięci), tylko wtedy, kiedy jego fizyczność jest najbardziej ograniczona, albo kiedy następują błogosławione przerwy w jego udręce. Krótko mówiąc, kiedy centrum jego aktywności nie jest ciało, ale oczy i twarz. Bo chwilami mówią one więcej niż wszystkie oglądane przez nas rany. Gdyby nie te oczy człowieka, który wie, że już nigdy nie będzie taki sam, że stał się „revenantem” nie do końca przynależnym do świata normalnych, żywych, fizyczne zmagania zapadły by się w efekciarstwo.

2Zjawa (2015, reż. Alejandro González Iñárritu)

To samo dotyczy całego filmu, który jest tak naprawdę dużo mniej naturalistyczny i okrutny, niż głosi powszechna opinia. Jest za to, zwłaszcza jak na kino amerykańskie, niezwykle, szlachetnie surowy, a chwilami uderzająco piękny. W przeważającej mierze za sprawą FENOMENALNYCH zdjęć Emmanuela Lubezkiego (teraz też już wiemy, że oscarowych – to o niego i nominowanego za Sicario Rogera Deakinsa powinny były i powinny nadal toczyć się prawdziwe spory), ale też reżyserii, Zjawa sama ma w sobie coś z dzikiej natury, którą przedstawia tak oszałamiająco. Natury, która jest tu brutalna, ale nie sadystyczna, obojętna, ale dająca szansę na zmierzenie się z prawdą o sobie samym. Wbrew powtarzanym nachalnie sentencjom i scenom z lewitującą Indianką, Iñárritu zachowuje zaskakująco wiele szacunku dla chyba najważniejszej cechy przyrody: jej tajemnicy, jej milczenia wobec ludzkich pytań i krzyków. Dla ciszy, w której jedni usłyszą Boga, ale inni tylko wycie wiatru.

W momentach kiedy udaje się uchwycić tę ciszę, kiedy reżyser powściąga nawyk dopowiadania dużymi literami i pozwala najważniejszym rzeczom pozostać niewypowiedzianymi, film osiąga prawdziwą siłę. Tej siły nie są w stanie mu odebrać ani łatwiejsze i bardziej hollywoodzkie chwyty, ani wątpliwości, jakie może budzić swobodne potraktowanie historycznych faktów (prawdziwy Glass nie miał dzieci, motorem zemsty była kradzież jego rzeczy i samo pozostawienie na śmierć, jego wędrówka była pod jednymi względami łatwiejsza – dramat miał miejsce w sierpniu, nie w zimie, a droga nie prowadziła przez góry, pod innymi trudniejsza niż w filmie – większość z 320 kilometrów historyczny traper przebył pełznąc itd.). Można się sprzeczać, czy Zjawie należały się nagrody, którymi została obsypana, łącznie z Oscarem za reżyserię, czy bardziej nie zasłużyły na nie choćby dwa inne ważne ubiegłoroczne westerny, Nienawistna Ósemka (2015, reż. Quentin Tarantino) i na razie ignorowany przez naszych dystrybutorów znakomity Bone Tomahawk (2015, reż. S. Craig Zahler). Na pewno nie jest to jednak produkcja przeciętna i Iñárritu nie ma się czego wstydzić. A na pewno nie ma się czego wstydzić Leonardo DiCaprio. I nie miałby się czego wstydzić nawet gdyby nie dostał tej cholernej statuetki.

Łukasz Grela