Piekło w wąskiej perspektywie

1Syn Szawła (2015, reż. László Nemes)

Syn Szawła
Węgry 2015
reż. László Nemes
scen. László Nemes, Clara Royer
zdj. Mátyás Erdély
Géza Röhrig, Levente Molnár,
Urs Rechn, Marcin Czarnik

Film László Nemesa to debiut niemal wymarzony. Od czasu premiery i triumfu w Cannes szturmem zdobywa przychylność krytyki oraz międzynarodową widownię, a lada chwila zwieńczeniem będzie najprawdopodobniej Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Co w takim razie jest katalizatorem sukcesu filmu na, zdawałoby się, oklepany temat?

Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to oczywiście fakt, że tematu Holocaustu w kinie włodarze wszelkich filmowych stowarzyszeń nie mogą ignorować. Kwestia ważna i drażliwa, wykorzystywana nie tylko przez Hollywood w celu stworzenia wielu romantyczno-patetycznych opowieści sprawiła, że Agnieszka Holland swego czasu powiedziała: „Z Holocaustu nie płynie żaden morał. Dlatego tak często filmowcy chcą go umoralnić i nadać mu sens. Wychodzi z tego kicz”. Syn Szawła z popkulturową wersją wydarzeń nie ma nic wspólnego, a scenariusz w ogóle pełni w nim rolę drugorzędną. Nie znajdziemy więc postaci dobrego Niemca, sadystycznego współwięźnia, batalii o ludzką godność czy wzajemnego podtrzymywania się na duchu. Nic nie wiemy o bohaterach, to figury enigmatyczne, wrzucone w piekło obozu koncentracyjnego Auschwitz, których losy splatają się z konieczności. Szaweł został przydzielony do Sonderkommando pracującego przy komorach gazowych, pomaga więźniom się rozbierać, potem przeszukuje ich ubrania, myje podłogi i przenosi nagie, martwe ciała na wózki jadące do krematoriów. Po kolejnym gazowaniu widzi dogorywającego chłopca i wydaje mu się, że to jego syn. Wbrew obozowej rzeczywistości postanawia go godnie pochować. Tymczasem inni więźniowie z oddziału szykują ucieczkę.

Dzieło Lászla Nemesa to doświadczenie przepełnione naturalizmem, niezwykle intensywne, niemal przekreślające dotychczasowe próby zmierzenia się z historią Zagłady w obozach koncentracyjnych. Nawet dla nas Polaków, którzy z tym aspektem II wojny światowej zaznajamiani jesteśmy od pierwszych lat edukacji (bo na kimś, kto o faktach ma wiedzę tylko pobieżną, musi robić jeszcze bardziej kolosalne wrażenie), stanowi nowe spojrzenie i pozwala wsiąknąć w drastyczne realia udręczonej codzienności. Ogromna w tym zasługa stylistycznej konsekwencji twórców. Format obrazu jest zwężony (czyżby metafora zobojętnienia Szawła na to, co go otacza?), a kamera niemal przez cały czas siedzi głównemu bohaterowi na plecach (ponoć operator dosłownie szarpał Gézę Röhriga za ubranie). Sekwencje zainscenizowane są z minimalną ilością cięć, a drugi plan został rozmyty. Chociaż nie ma sterującej emocjami muzyki, to warstwa audialna jest kluczowa: pomieszane języki, krzyki, trzaskania drzwi, urywane szepty, huk łopat i narzędzi – to wszystko tworzy werystyczny obraz całkowitego, przerażającego chaosu, który niedopowiedzeniem wpływa na widza nawet silniej, niż gdyby został pokazany w całości.

2 Syn Szawła (2015, reż. László Nemes)

Główną rolę powierzono naturszczykowi – Géza Röhrig odtwarza swoją postać w sposób absolutnie niesamowity, a jego skamieniała, poszarzała twarz i oszczędne gesty hipnotyzują. Dylemat granego przez niego Szawła zyskuje na sile tym bardziej, że nie można go jednoznacznie osądzić: z jednej strony walka o pochówek (od którego według wielu antropologów rozpoczyna się historia człowieczeństwa) to kurczowe uchwycenie się pozorów zachowania godności, z drugiej jest przecież egoistyczna, bo naraża na niebezpieczeństwo innych więźniów. W pewnym momencie zaczynamy kwestionować nawet to, czy zmarły chłopiec rzeczywiście był synem Szawła, czy tylko pretekstem do ostatniego w życiu (lecz czym nagle spowodowanego?) ludzkiego odruchu.

Film nie oszczędza publiczności. Nie brakuje scen przerażających (pożar w lesie, palenie zwłok), które z pewnością zostają pod powiekami długo po zakończeniu seansu. Nie wnoszą one nic w sensie historycznym, ale sposób ich przedstawienia to całkiem odmienny obraz znanego przecież pandemonium. Nie chodzi też o to, by przekreślić wagę dotychczasowych filmów o Holocauście (chociaż Lista Schindlera od dawna poddawana jest przez krytyków negatywnej ocenie), lecz by z całą mocą odczuć to, co musieli przeżywać ludzie skazani na gehennę Auschwitz. U László Nemesa postaci nie wierzą już, że coś może się zmienić, że stanie się cud. Wyprani z sentymentów i współczucia więźniowie nie mają w sobie grama romantyzmu. Gdy urywa się scena i widzimy czarny ekran, krzyki jeszcze długo dzwonią w uszach.

Ada Kotowska