Wszystkie smaki zakazanego owocu

1Mandarynka (2015, reż. Sean Baker)

Mandarynka
USA, 2015
reż. Sean Baker
scen. Sean Baker, Chris Bergoch
zdj. Sean Baker
wyst.: Kitana Kiki Rodriguez, Mya Taylor
Karren Karagulian, Mickey O’Hagan

Sean Baker zdecydował się nakręcić film iPhonem i wszedł z nim tam, gdzie niewielu ma ochotę się znaleźć. To pozwoliło mu stworzyć barwną opowieść o Los Angeles, jakiego nie znacie, obsadzoną ludźmi rzadko widywanymi w filmie. ,,Indiewire” uznało Mandarynkę za jeden z najważniejszych filmów LGBT od czasu Tajemnicy Brokeback Mountain; czy aby nie na wyrost?

W Mandarynce współczesny Kopciuszek, transseksualna Sin-Dee Rella, żyje w LA i właśnie wychodzi z więzienia po dwudziestu ośmiu dniach odsiadki. Niestety książę z bajki, Chester, nie czeka na nią u bram wolności, a na domiar złego zdradza ją z dziewczęciem lekkich obyczajów z przybytku, który sam prowadzi. W upalnej nawet w wigilijny wieczór Kalifornii zemsty nie serwuje się na chłodno i doskonale wie o tym główna bohaterka, która, napędzana własnym gniewem, wraca na ulicę z hukiem, a właściwie z trzaśnięciem drzwi lokalu Donut Time. Od tego momentu stukot jej obcasów staje się naszym stałym towarzyszem. Rytm kroków głównej bohaterki miesza się z mocnym, wibrującym basami dubstepem. Ten z kolei plącze się z rozbrzmiewającą okazjonalnie muzyką poważną, zaskakująco dobrze wpasowującą się w tętniący życiem krajobraz tych nieco bardziej szemranych ulic Miasta Aniołów.

Reżyser zabiera widzów w szaloną podróż ulicami Los Angeles, śladami Sin-Dee, która kroczy wojenną ścieżką poprzez brudne alejki i podejrzane bary. Na swojej drodze spotyka ludzi, od których wymusza wskazówki dotyczące miejsca pobytu tajemniczej kochanki Chestera.

Baker pokazuje środowisko, które na pierwszy rzut oka może się wydawać dość hermetyczne: kalifornijska dzielnica czerwonych latarni, świat transseksualnych prostytutek, szefujących im alfonsów handlujących na boku metamfetaminą oraz taksówkarzy-imigrantów o specyficznych upodobaniach. Od razu widać, że nie jest to miejsce dla białego reżysera z kilkoma filmami na koncie, nawet jeśli rzeczywiście mieszka zaledwie parę przecznic od miejsca, które go zainteresowało. Na szczęście Baker ani przez chwilę nie próbuje udawać, że to jego historia i jego świat. Dlatego też daje nam za przewodniczki dwie żywiołowe kobiety, które także poza ekranem mogą oprowadzać po tej mniej bezpiecznej i bajkowej części Hollywood. Debiutantki Mya Taylor i Kitana Kiki Rodriguez znają ten świat od podszewki i podczas pracy nad filmem rzuciły reżyserowi wyzwanie: miał pokazać to środowisko z całą właściwą mu brutalnością, ale i z humorem. Sean Baker wywiązał się z zadania wprost koncertowo, nie popadając przy tym w – typowe dla filmów o takiej tematyce – tanie moralizatorstwo. Nie stara się wskazywać słusznych ścieżek, ani nie piętnuje negatywnych zjawisk. Jego kamera możliwie najbardziej obiektywnie, wręcz quasi-dokumentalnie, przedstawia patchwork ludzkich losów, który składa się na nietypowy krajobraz tej społeczności.

2Mandarynka (2015, reż. Sean Baker)

Zarówno film, jak i reżyser, wiele zawdzięczają samym aktorkom, które towarzyszyły Bakerowi na wszystkich etapach produkcji: od planu zdjęciowego, przez montaż, aż po dobór ścieżki dźwiękowej. To Rodriguez i Taylor nadają temu filmowi nie tylko autentyzmu, ale przede wszystkim świeżości i lekkości. Mimo, że to ich pierwszy raz na ekranie, to brawurowo przerysowują stereotypy przypisane osobom takim jak one, choć momentami zdają się zbytnio szarżować w autoironii. Bywają kobiece, zabawne, beztroskie, ale kiedy trzeba potrafią być również twarde i brutalne. Pełne sprzeczności, jak środowisko, w którym przyszło im żyć, radzą sobie ze światem i maszerują przed siebie z podniesionymi głowami.

Cały ten pochód zakamarkami Miasta Aniołów, które w tym wydaniu niewiele ma wspólnego z niebem, przerywany jest epizodami spokojnej intymności i cichego porozumienia między bohaterami. Są momenty, gdy szalejący wokół nich sztorm na chwilę słabnie, by po chwili wytchnienia uderzyć ze zdwojoną siłą. I choć sama Sin-Dee jest jak huragan, który przetacza się przez ulice LA, zmiatając wszystko, co stanie jej na drodze, to nawet ona dąży do pewnej stabilizacji, ukojenia. I mimo że jeden z bohaterów określa ją mianem „chodzącego Armagedonu”, to nie sposób zapomnieć, że jest ona tylko i wyłącznie człowiekiem.

Największą burzę Sean Baker zachował na grande finale i również tutaj nie zawiódł oczekiwań kinomana, dając mu prawdziwą ucztę złożoną z dynamicznego montażu i dobrze pomyślanego dialogu. Po tej eksplozji cisza dzwoni w uszach bardziej niż zwykle, a towarzyszy jej miażdżąca świadomość, że świat i problemy wcale nie kończą się wraz z rozwiązaniem akcji. Wiedzą o tym zarówno bohaterowie filmu, jak i widzowie na sali kinowej. I mimo że spacer po LA, który funduje nam Baker, jest fascynujący, kipiący energią i pełen życia, to posmak, jaki pozostawia po sobie Mandarynka, jest co najmniej gorzki. Jednak dodatni bilans zostaje zachowany, a widz wychodzi z kina wystarczająco pokrzepiony, by mógł później ten film przyjemnie wspominać. Bo to przecież tylko szalona bajka, czyż nie?

Małgorzata Mączko