Sztuka wzajemnego obcowania. Kiedy ojciec i syn próbują rozmawiać „w tym samym kierunku”

zdj. 1 - Ojciec i syn, (2013, reż. P. Łoziński)Ojciec i syn (2013, reż. P. Łoziński)

Paweł (syn): Bardzo się cieszę, tatusiu, na tę podróż. Że się tak nam złożyło. Fajnie, że dojedziemy i wrócimy, w tym samym stanie, w jakim wyjeżdżamy.
Marcel (ojciec): Albo w lepszym. (…) Tak, ja bardzo bym chciał, że oprócz tego, że film, wiesz, no to, żeby się jeszcze ułożyło, całkiem już.

Można mieć wiele wątpliwości dotyczących takiego eksperymentu, czy raczej wiwisekcji, której na własnej, rodzinnej relacji przeprowadzili Marcel i Paweł Łozińscy. Podróż miała być okazją do szczerych rozmów, ale stała się czymś więcej – punktem granicznym w konstytuowaniu siebie oraz drugiej, bliskiej osoby w roli bohatera i reżysera jednocześnie. Jest coś zatrważającego w myśli, iż Łozińscy całkowicie świadomie postanowili „podpisać” taki pakt z widzem, któremu nie pozwala się zapomnieć, że jest do tego układu dopuszczony (poprzez ciasną przestrzeń samochodu i jawny sposób filmowania), ale nie należy do niego w pełni; że ingeruje w prywatne sprawy tylko ze względu na swoje voyeurystyczne zachcianki.

Urzeczywistnieniem kina drogi z jednej strony było fizyczne przemierzanie kilometrów między Polską a Francją – wyprawa na domniemany grób matki Marcela. Jednak z drugiej, była to bolesna wędrówka w przeszłość, w gąszcz niewyjaśnionych spraw. Można tylko domyślać się, który raz dokumentaliści próbowali podjąć ten temat, gdyż Ojciec i syn w podróży zaczyna się krótką sceną sprzed roku (2012) – bardzo rozbuchaną emocjonalnie, co tylko zapowiada skalę nawarstwionych między nimi wyrzutów. Zaraz potem, niemal w identycznej formie (jako scena pierwsza w Ojcu i synu), pojawia się ustawianie ostrości i krótka wymiana zdań dotycząca tego, co najważniejsze: podróży i filmowania.

zdj. 2 - Ojciec i syn w podróży (2013, reż. M. Łoziński)Ojciec i syn w podróży (2013, reż. M. Łoziński)

 

Te dwa tematy nieustannie się przenikają, jakby film na stałe został wpisany w ich rodzinne zależności. W pewnym momencie jeden z Łozińskich mówi, że nie unikną porównań i nieprzypadkowo mają ten sam zawód. Wydaje się to kwintesencją owej otwartości wypowiedzi – Łozińscy nie boją się obecności kamer. Niejednokrotnie podkreślają akt kręcenia (na przykład poprzez ustawianie sprzętu) i wykorzystują typowo reżyserskie myślenie – bez wahania można przywołać w tym kontekście scenę na polu, kiedy dla Marcela koniec rozmowy automatycznie oznacza „koniec ujęcia”, bądź innym razem, kiedy głośno zastanawiają się, czy nie wyłączyć kamery, bo jedzenie jest mało ciekawe (w znaczeniu: mało filmowe). Wiele jest w tym z home video, jakby mężczyźni, ojciec i syn, po prostu wybrali się w podróż, kręcąc różnorakie scenki, takie jak poszukiwanie prysznica na kempingu, zakupy na stacji benzynowej czy widoki z okna, kiedy wyraźnie wyczuwa się, że „ktoś” za tą kamerą stoi, ktoś zza niej mówi. Ten podwójny status filmowości uwidacznia się w montażu. Najbardziej oczywisty jest wniosek, że skoro film Marcela jest dłuższy, to ma więcej ujęć. Tak, to rzeczywiście prawda. Jednak filmy te w świadomości odbiorcy powinny funkcjonować jednocześnie. Zadziało się coś, co sprawiło, iż każdy z dokumentalistów przedstawił swoją wersję wspólnej podróży. Karkołomnym wydaje się mówienie o tych obrazach oddzielnie, skoro od początku, od samej idei, istnieją w tak ścisłej korelacji. Nie tylko karkołomnym, ale również nieuzasadnionym, skoro dopiero obejrzenie obu pozwala na wyciąganie jakichkolwiek wniosków. W umyśle odbiorcy, z różnic i podobieństw, powstaje trzeci film, będący zapewne najbliżej tego, co naprawdę wydarzyło się na trasie. Dodatkowym smaczkiem całego projektu jest właśnie szukanie między filmami tego typu zależności; obserwowanie, jak jedna scena zostaje niekiedy wykorzystana w dwóch, zupełnie różnych kontekstach bądź formach – rozbita innym ujęciem, ucięta w stosunku do drugiej wersji, czy po prostu zupełnie inaczej zmontowana.

zdj. 3 - Ojciec i syn (2013, reż. P. Łoziński)Ojciec i syn (2013, reż. P. Łoziński)

 

Mimo dość szerokiej problematyki dokumentalizmu w „ojcach i synach”, nie należy zapominać o całym potencjalne dramaturgicznym, który kryje się w zamyśle tej podróży. Wyruszają oni starym kamperem, aby w czasie jazdy przepracować wiele kłopotliwych tematów, ale także po to, by zwyczajnie pobyć razem, spędzić przyjemnie czas. W ich rozmowach pojawia się wiele rzeczy, o które nikt wcześniej nie pytał. Są to sceny bardzo emocjonalne, intymne, jak chociażby opowieści Marcela o domach dziecka czy śmierci rodziców. W każdym jego słowie, w mimice, czuć, jak bardzo jest to autentyczne, a jednocześnie bolesne. Innym razem pojawiają się tematy będące punktem zapalnym w ich relacji, czyli kwestie eksperymentalnego wychowania oraz rozwodu. Mimo że obaj zarzekają się, iż niczego nie będą przed sobą tłumaczyć, pojawia się wiele wyrzutów i oskarżeń, będących niekiedy wybitnie ad personam. Zrównoważone zostaje to ujęciami „mało ważnymi”, dotyczącymi rzeczy prozaicznych. Jest śmiech i ciepło, są żarty wynikające ze wzajemnego zrozumienia, jest niezwykle piękne, ostatnie ujęcie, kiedy w odniesieniu do fragmentów archiwalnych, Łozińscy zamieniają się rolami – Paweł stoi na głowie, a Marcel podtrzymuje mu nogi.

To, co potencjalnie najciekawsze, pozostaje w tych filmach za zasłoną milczenia. O czym rozmawiali, będąc nareszcie we Francji? Jak wrócili do domu – razem czy osobno? Również vanem przez „Czechosłowację”? Ostatecznie, jak doszło do tego, że ze wspólnego materiału powstały dwa dzieła dwóch różnych reżyserów? W tych niekończących się pytaniach wszystko wydaje się symptomatyczne… Marcel i Paweł Łozińscy, ojciec i syn, dokumentaliści, w podróży, która miała ich „odmienić”. I na pewno odmieniła, ale czy na lepsze? Tutaj myślenie kategoriami wartościującymi nie wydaje się jednak zbyt fortunne wobec rodzinnego eksperymentu, na który się odważyli. W pewnym momencie Paweł mówi, że ich wzajemne niezrozumienie jest skutkiem tego, iż „na emocje nie ma argumentów”. Mimo to, wciąż i na nowo, starają się rozmawiać oraz poznawać. Nie sposób oceniać tak silnych emocji wybrzmiewających w obu filmach – podobnych, a przecież przefiltrowanych przez dwie różne wrażliwości.

Karolina Dzieniszewska