Z Archiwum X (1993-2002, 2016-, Chris Carter)
Fakt, że Amerykanie lubują się we wszelkiego rodzaju remake’ach, rebootach, sequelach i spin-offach został już dawno udowodniony i nie trzeba nikogo przekonywać o jego prawdziwości. Ciekawe jednak, że ta moda na powtarzalność zdaje się dopiero teraz na poważnie wkraczać do telewizji.
Pomysł na ten tekst wpadł mi do głowy kilka dni temu, gdy telewizyjnym światem wstrząsnęła informacja, że CBS przymierza się do produkcji nowego serialu z uniwersum Star Treka. Wielu uznało ją za zaskakującą, ale jak się nad tym chwilę zastanowić, to nie ma w tym fakcie absolutnie niczego szokującego. Amerykańskich gigantów telewizyjnych już jakiś czas temu opętała mania przywracania do życia popularnych przed laty serii, a sięganie po wzorce z coraz bardziej odległej przeszłości wydaje się być tylko kolejnym naturalnym krokiem.
Doktor wskazuje drogę
Co ciekawe, tej sytuacji wcale nie zapoczątkowali Amerykanie, ale… Brytyjczycy. To oni w 2005 roku po ponad piętnastu latach nieobecności na małym ekranie wskrzesili Doktora Who, bohatera, który miał wszelkie prawa do tego, by spoczywać w pokoju, wszak wcześniej pojawiał się w telewizji nieprzerwanie przez dwadzieścia sześć lat (1963-1989). Szefostwo BBC zdecydowało jednak inaczej. Doktor powrócił, a jego obecność w nowej odświeżonej formule trwa właśnie przez dziewiąty już sezon, natomiast samego głównego bohatera odtwarza czwarty aktor. Choć serial miewał lepsze i gorsze momenty, to nie da się ukryć, że jego format jest spełnieniem marzeń producentów. Pozwala bowiem na kontynuowanie serialu praktycznie w nieskończoność. Jeśli coś zaczyna nie grać (czytaj: oglądalność spada), wystarczy zmienić scenarzystę, odświeżyć pomysł i oczywiście zaangażować nowego aktora, niekoniecznie młodszego. Zmieniają się ludzie, a karuzela jedzie dalej – pod tym samym szyldem, więc sami pomyślcie, co za ułatwienie pod względem kreatywności!
Doktor Who (1969-1989, 2005-, Sydney Newman, C. E. Webber, Donald Wilson)
Po takim sukcesie nie trzeba było długo czekać, by pomysł zaczęli kopiować koledzy po fachu zza oceanu. Na pierwszy ogień poszły jednak nie telewizje publiczne, a Netflix, który doskonale wyczuł nadciągający trend i przywrócił na jedną serię Bogatych bankrutów (Arrested Development), porzuconych siedem lat wcześniej przez FOX-a. Posunięcie wydawało się ryzykowne, bo serial w czasach swojej pierwotnej emisji nie miał wysokiej oglądalności, Netflixowi jednak nie zależało na ratingach. Wznowienie serialu, który miał swoje wierne grono widzów i uznanie krytyków, okazało się strzałem w dziesiątkę i jedną z przyczyn tego, że platforma streamingowa jest dziś jednym z największych graczy na rynku. Netflix potrafił znaleźć niszę i przekształcić ją w mainstream, a teraz pewnie podąża ustaloną przez siebie ścieżką. Na drugie życie czekają już w kolejce sequel Pełnej chaty (Full House) – Fuller House oraz miniseria kontynuująca Kochane kłopoty (Gilmore Girls).
Małe kroki dużych graczy
W takich czasach żyjemy, że dzisiaj to platformy internetowe i kablówki wyznaczają trendy, za którymi dopiero, często niezdarnie, starają się podążać telewizyjni giganci. W ten sposób w 2014 roku na dwanaście odcinków na ekrany powrócił po czterech latach przerwy Jack Bauer. Gwiazda 24 godzin otrzymała od FOX-a krótką serię prawdopodobnie jako coś w rodzaju eksperymentu, czy taki powrót ma w ogóle rację bytu. Okazało się, że tak. Choć na pewno nie był to taki przełom, jak lata temu. Od czasów, gdy Kiefer Sutherland biegał, strzelał i torturował terrorystów, a cały świat śledził to z zapartym tchem, telewizja wykonała gigantyczny skok do przodu i dziś jego wyczyny nie wyglądają już tak dobrze. Ciągle jednak sprawdzają się na tyle, by cieszyć się pozytywnym odbiorem. Producentom to wystarczyło i kolejnym serialem, który otrzymał zielone światło, by wrócić, został Skazany na śmierć (Prison Break).
24: Jeszcze jeden dzień (2014, Robert Cochran, Joel Surnow)
Netflix skopiował rozwiązanie BBC, FOX ściągnął patent od Netflixa, a FOX-a podrabia… NBC. Jak widzicie, schemat funkcjonowania amerykańskiej telewizji naprawdę nie należy do najbardziej skomplikowanych rzeczy pod słońcem. Tej jesieni po kilku latach nieobecności w ramówce NBC ponownie zagościli Herosi (Heroes), ukrywając się pod jakże wyszukanym tytułem Heroes Reborn. W tym wypadku wydaje się jednak, że strzał był niecelny. Odświeżony serial nie zyskał ani widowni, ani uznania krytyków i prawdopodobnie zakończy swój żywot na jednym sezonie, kładąc przy okazji do grobu całą serię. Nie ma czego szczególnie żałować, bo ta póki co pojedyncza wpadka na pewno nie zniechęci producentów do dalszych prób.
Klasyka wiecznie żywa (dosłownie)
Trudno też spodziewać się, że kolejne powroty będą równie nieudane. Najbliższy i przy okazji jeden z najbardziej oczekiwanych dotyczy serialu, który w „zamrażarce” spoczywał ponad trzynaście lat. Mowa oczywiście o Z Archiwum X (The X Files), którego sześć nowych odcinków FOX pokaże na początku przyszłego roku. Powrót agentów Muldera i Scully już przed premierą zdążył zostać swoistym fenomenem. Kolejne przecieki z planu dotyczące fabuły i tego, kto z dawnej obsady powróci przed kamerę, były śledzone przez miliony fanów, a pojawiające się już zwiastuny omawiane na wszelkie możliwe sposoby. Nie przesadzę, mówiąc, że nowa odsłona Z Archiwum X stała się telewizyjnym odpowiednikiem siódmego epizodu Gwiezdnych Wojen i szał z nią związany na pewno nie ucichnie aż do premiery.
Miasteczko Twin Peaks (1990-1991, David Lynch, Mark Frost)
Podobny los czeka Miasteczko Twin Peaks (Twin Peaks), które po dwudziestu sześciu latach znów spróbuje stać się telewizyjnym fenomenem, jakim było w latach dziewięćdziesiątych. Przejęcie serialu przez stację Showtime było prawdziwą rewelacją i nadal taką pozostaje, bo David Lynch bardzo skrzętnie ukrywa przed światem informacje na temat swojego dzieła. Co jakiś czas wyciekają drobne wiadomości dotyczące aktorów, którzy powtórzą swoje role, czy też nowych twarzy w obsadzie, ale poza tym brak jakichkolwiek konkretów. Znamy tylko datę, niedawno oficjalnie przesuniętą na 2017 rok. Czy taki powrót może się udać, to pytanie, na które teraz nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje się, że trochę racji mogą mieć ci, którzy twierdzą, że to przypomina porywanie się z motyką na słońce i za nic w świecie nie wyjdzie, ale z drugiej strony – kto z nas odmówi sobie obejrzenia nowych odcinków, gdy już się ukażą?
Komu reboot, komu?
Stuprocentowo pewne jest jedno – w najbliższych latach czeka nas prawdziwy zalew produkcji, które już kiedyś mieliśmy okazję oglądać. Nowe wersje, ewentualnie kontynuacje, czekają najprawdopodobniej nawet takie relikty przeszłości, jak Xena: Wojownicza księżniczka (Xena: Warrior Princess), MacGyver czy Drużyna „A” (The A-Team). W tym kontekście nowy serial w uniwersum Star Treka wydaje się wręcz powiewem świeżego powietrza w tym zakurzonym telewizyjnym światku. Według zasady „co za dużo to niezdrowo”, można się spodziewać, że w pewnym momencie nastąpi przesyt i wkrótce zaczniemy alergicznie reagować na to, co dzisiaj nas ekscytuje. Niestety, komu jak komu, ale amerykańskim telewizjom pojęcie umiaru absolutnie nie jest znane i dopóki powtórki z rozrywki będą opłacalne, dopóty będzie się je produkować. Szkoda tylko, że najmniej istotne w tym wszystkim jest zdanie fanów.
Mateusz Piesowicz