The Green Inferno (2013, reż. Eli Roth)
The Green Inferno
USA, Chile 2013
reż. Eli Roth
scen. Eli Roth, Guillermo Amoedo, Nicolás López
wyst. Lorenza Izzo, Ariel Levy, Aaron Burns,
Daryl Sabara, Magda Apanowicz
Już w pierwszej scenie The Green Inferno Eli Roth wysuwa tezę, którą Ruggero Deodato w kultowym Cannibal Holocaust (1980) i Umberto Lenzi w Cannibal Ferox (1981) stawiają dopiero w o wiele późniejszych sekwencjach, czyniąc z niej element zaskoczenia.
Justine dołącza do grupy aktywistów ekologicznych pod przywództwem Alejandro. Razem z nimi wyrusza do Amazonii, aby protestować przeciwko wycince drzew prowadzonej przez peruwiańską korporację budowlaną. Podczas powrotu do Stanów ich samolot ulega awarii, przez co muszą lądować w środku lasu, nieopodal prymitywnej wioski zamieszkanej przez kanibali. Tubylcy zamykają ich w klatce i zabijają jednego po drugim. W tym czasie na jaw wychodzą prawdziwe oblicza towarzyszy protagonistki.
Reżyser próbuje przenieść widzów o kilka dekad wstecz, do czasów największej popularności kina kanibalistycznego, ale brakuje w tym wszystkim pazura. Tytułowe piekło zostaje przysłonięte tytułową zielenią. Amazońska dżungla nie wygląda na niebezpieczną, a raczej zachęcającą do wizyty. Teoretycznie twórcy podsuwają tropy, że gdzieś tam czają się niebezpieczne zwierzęta i dane nam nawet będzie obejrzeć majestatycznego czarnego jaguara władającego okolicą, jednak finalnie krwiożercza i jadowita fauna zostaje zepchnięta na margines. Jedyne niebezpieczeństwo czyha na bohaterów ze strony prymitywnych tubylców.
The Green Inferno (2013, reż. Eli Roth)
Na początku filmu można odnieść wrażenie, że będziemy mieli do czynienia ze studium człowieczeństwa i krytyką cywilizacji Zachodu. Ta koncepcja zostaje jednak szybko porzucona na rzecz czystej zabawy konwencją. Twórca miota się pomiędzy powagą a zgrywą, raz przechylając szalę w jedną, a raz w drugą stronę, przez co popada w nijakość. Niekiedy ociera się o krytykę nihilistycznej postawy człowieka, ale niszczy to, przerysowując wyrachowanie Alejandro do ekstremum. Ślizga się po powierzchni poruszanego przez siebie tematu, nie dodając do niego niczego nowego. Jego opowieść może sprawić radość fanom włoskiego kina kanibalistycznego lat 70. i 80. jedynie dzięki odniesieniom do klasyków gatunku.Martwicy mózgu (1992).
Odkąd Justine wraz z resztą aktywistów zostaje zamknięta w klatce, rozpoczyna się ostra jazda bez trzymanki. A przynajmniej Roth chciałby wierzyć, że tak jest, bo wydaje się twórcą zapatrzonym w swoją bezkompromisowość i szalone pomysły. Miksuje estetykę gore z czarnym humorem, często nie dostrzegając, jak mało zjadliwa mieszanka z tego wychodzi. Sceny, w których skupia się na brutalności są nawet zdatne do oglądania. Kiedy natomiast próbuje być tylko zabawny, prezentując fekalne żarty, wywołuje niesmak. Brakuje mu takiego wyważenia między tym, co obrzydliwe a tym, co śmieszne, jakie pokazał Peter Jackson chociażby w Martwicy mózgu (1992).
Reżyser również w tegorocznym Knock Knock, trawestacji Death Game (1977) Petera Traynora, oczyścił oryginał z wszelkich brudów, czyniąc swój film dużo bardziej przystępnym. Pozbawił historię ironicznej pointy, nadając całości wymiar moralitetu, momentami wręcz nieznośnie konserwatywnego. Przy omawianej produkcji postępuje podobnie. Opowiada w sposób ugrzeczniony, jakby nie był do końca zdecydowany, czy kieruje film do masowego widza, czy jednak do fanów kina eksploatacji. Uwspółcześnia kino kanibalistyczne poprzez wpisanie historii w kontekst ekologiczny, a jednocześnie krytykuje wszelkie przejawy takiego aktywizmu, który, jak możemy usłyszeć, jest „gejowski”. To przez chęć ratowania przyrody protagonistka trafia do klatki w roli potencjalnego pożywienia dla tubylców. Jakby tego było mało, postać będąca wzorem działacza okazuje się manipulantem.
The Green Inferno (2013, reż. Eli Roth)
Wszyscy, którzy myśleli, że Eli Roth odpowie na pytanie profesora Monroe, zadane na końcu wspomnianego już Cannibal Holocaust („Kim są prawdziwi kanibale?”) powinni porzucić wszelką nadzieję. Problemy z dystrybucją (oficjalna premiera miała miejsce w tym roku) i kontrowersje związane z produkcją, sprawiły, że widzowie oczekiwali czegoś wyjątkowo nieprzyjemnego, dorównującego co najmniej słynnemu dziełu Deodato. Zamiast tego dostaliśmy bezkształtną, pełną sprzeczności papkę. Wstępując do The Green Inferno mamy do czynienia ze światem brutalnym, ale pięknym; nieprzyjaznym, ale nęcącym; zabawnym a jednocześnie żenującym. Film do obejrzenia i zapomnienia.
Rafał Christ