Gdzie się podziały podziały?

1Most szpiegów (2015, reż. Steven Spielberg)

Polski Instytut Sztuki Filmowej obchodzi dziesięciolecie, zmienia dyrektora i wciąż gromadzi pochwały za swoją działalność. Szkoła Filmowa w Łodzi plasuje się w czołówkach najlepszych uczelni świata publikowanych przez zagraniczne magazyny. Liczba koprodukcji z udziałem Polski wzrasta w gwałtownym tempie. Rodzime filmowe podwórko z sukcesem poszerza kręgi.

Nie można powiedzieć, że zagraniczni studenci, koprodukcje, dofinansowania i światowe gwiazdy były dla polskiego kina terra incognita aż do ostatnich kilku lat. Nie sposób byłoby w jednym artykule opisać całej historii związków Polski ze światowym przemysłem filmowym, sukcesów na arenie międzynarodowej, trudnych do wymówienia dla mieszkańców Hollywood nazwisk naszych operatorów czy prób wzorowania się na wysokobudżetowych produkcjach. Warto jednak przybliżyć kilka najnowszych przykładów pokazujących, że wszystko to zmierza w naprawdę dobrym kierunku i nie ma powodu do kompleksów – sukcesów przybywa, a jednym z największych był z pewnością pierwszy Oscar dla Polski w kategorii filmu zagranicznego, którego kilka miesięcy temu zdobyła Ida (2013, reż. Paweł Pawlikowski). Zacznijmy od zagranicznych gości.

Głośnym nazwiskiem ostatnich kilku miesięcy był bez wątpienia Magnus von Horn. Trzydziestodwuletni Szwed swoim Intruzem (2015) najpierw zadebiutował w Cannes (w sekcji debiutów właśnie, wcześniej promującej między innymi Steve’a McQueena czy Jima Jarmuscha), a potem pokazał go w Konkursie Głównym Festiwalu w Gdyni. Podniosły się ciche głosy sprzeciwu – co robi film nakręcony w obcym języku i na obcej ziemi na festiwalu polskiego kina? Intruz, głuchy na zarzuty, zaowocował dla von Horna nagrodami za scenariusz i reżyserię. Produkcję współfinansował oczywiście PISF, a sam von Horn jest absolwentem łódzkiej filmówki i nie szczędzi pochwał polskim metodom propagowanym przez wspomniany Instytut: „Przez te dziesięć lat, które spędziłem w Polsce, dokonała się w kinie dzięki PISF-owi rewolucja, której chyba nie doceniacie. Dziś Szwedzi uczą się od Polaków systemu finansowania kina. Fajne jest to, że w komisjach oceniających scenariusze są aktywni filmowcy. W Szwecji są pojedynczy konsultanci, którzy też są filmowcami, ale wycofanymi”, mówił w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim. Von Horn ujął więc głośno w słowa to, czego być może nam chwilami rodzima mentalność zabrania. W Polsce, gdzie przyjechał na studia, nauczył się płynnie mówić w naszym języku. Może więc wkrótce nakręci w nim film, skoro i tak współpracuje już z polskimi producentami, scenografami czy operatorami – przy Intruzie zachwycony był zdjęciami Łukasza Żala.

2Intruz (2015, reż. Magnus von Horn)

Żal studiował zresztą w Łodzi w podobnym czasie. Kilka lat później za zdjęcia do wspomnianej już Idy zdobył, wraz z Ryszardem Lenczewskim, nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Takie sukcesy przyczyniają się do tego, że łódzka filmówka – jedna z najstarszych tego typu szkół na świecie – już dwukrotnie została przez najsłynniejszy amerykański magazyn filmowy „The Hollywood Reporter” wpisana na listę najlepszych uczelni filmowych świata. W 2014 roku zajęła drugie miejsce, wyprzedziła ją tylko londyńska National Film and Television School. Na dalszych pozycjach uplasowały się za to między innymi paryska Le Femis (gdzie uczył się chociażby Louis Malle) oraz praska FAMU (której absolwentką jest Agnieszka Holland). „PWSFTviT, założona w 1948 roku, wykształciła panteon wielkich ludzi kina, wśród których jest zdobywca Oscara Roman Polański”, napisano w uzasadnieniu, dalej wymieniając nazwiska między innymi Jerzego Skolimowskiego, Krzysztofa Zanussiego, Krzysztofa Kieślowskiego i Witolda Sobocińskiego. W tegorocznym zestawieniu pominięto placówki amerykańskie i zrezygnowano z wartościującego charakteru rankingu, jednak Łódź znów znalazła się wśród piętnastu wyróżnionych uczelni.

3The Hollywood Reporter o Szkole Filmowej w Łodzi

Polska nie jest dla gwiazd światowego kina anonimowa. Na festiwale – a tych na mapie Polski systematycznie przybywa – zjeżdżają twórcy, których artystyczne dokonania znają i śledzą nie tylko filmoznawcy. Filmowców z Azji można spotkać na Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu, a światową czołówkę obecnych operatorów na Camerimage w Bydgoszczy. Niedawno na organizowanych przez Sławomira Idziaka warsztatach Film Spring Open, będących miejscem spotkań młodych twórców i doświadczonych przedstawicieli branży, zawitała Natalie Portman. Chociaż przyjechała zaledwie na jeden dzień podkreślała, że zrobiła to w dużej mierze ze względu na przyjaźń z polskim operatorem. Podczas wizyty nie spotykała się z dziennikarzami i nie udzielała wywiadów, ale wygłosiła wykład na temat swojego najnowszego filmu Opowieści o miłości i mroku, który jest jej reżyserskim debiutem. Z kolei krakowska Off Camera co roku kompletuje swoje jury z twórców rodzimych, europejskich czy amerykańskich oraz zaprasza najbardziej rozchwytywane aktorskie nazwiska obecnych czasów: Benedicta Cumberbatcha, Stellana Skarsgarda, Josha Hartnetta i Melissę Leo, a nawet Claudię Cardinale. Również w Krakowie, na Festiwalu Muzyki Filmowej, swoje kompozycje grali osobiście Hans Zimmer, Joe Hishaishi i Howard Shore.

Wreszcie koprodukcja. Ewa Puszczyńska (producentka między innymi Idy) tak opisuje współczesne kierunki współpracy międzynarodowej na gruncie kina: „Dystrybutorzy poszukują filmów, na których uda im się zarobić. Jeżeli chcemy, żeby nasze filmy weszły do powszechnej dystrybucji również za granicą, musimy tworzyć koprodukcje uniwersalne, które będą zrozumiałe dla widzów w wielu krajach”. Coraz większe sumy wydaje się więc nie tylko na filmy historyczne i wojenne, choć niedawno to właśnie Miasto 44 (2014) Jana Komasy mogło pochwalić się budżetem wynoszącym 25 milionów złotych oraz efektami specjalnymi tworzonymi przy udziale Richarda Baina, odpowiedzialnego wcześniej za Incepcję (2010) i Casino Royale (2006). W ciągu ostatnich kilku lat partycypacja naszego kraju w koprodukcji międzynarodowej wzrosła o kilkadziesiąt procent. Jeśli PISF decyduje się na udział w projektach z udziałem producentów zagranicznych, wkład finansowy strony polskiej musi wynieść co najmniej 10 lub 20% (zależnie od tego, czy jest to koprodukcja dwu- czy wielostronna). Skutkuje to koniecznością wydania co najmniej 80% dotacji na terenie naszego kraju. Zastrzeżony jest też obowiązkowy udział tutejszych scenografów, operatorów, montażystów, kompozytorów. W Polsce powstają, operujące w obrębie danego regionu, Komisje Filmowe – pierwsza zaczęła działalność w Łodzi, druga w Krakowie. Takie instytucje otwierają drogę polskim twórcom i aktorom, którym dużo łatwiej jest wtedy wziąć udział w przedsięwzięciu. Komisje Filmowe pomagają w załatwianiu formalności, wyszukiwaniu specjalistów, wyborze plenerów. Ich działalność to jednak przede wszystkim ogromna promocja dla regionu, miasta czy lokalnych talentów. Dodatkowo w Krakowie właśnie powstał Międzynarodowy Fundusz Filmowy, pierwsze takie narzędzie w Polsce. „Chcemy być wreszcie konkurencyjni dla sąsiednich i bardzo silnych ośrodków filmowych: Pragi, Berlina, Budapesztu, Zagrzebia. MFF to szansa na wzrost ekonomiczny dla regionu; pamiętajmy, że produkcja filmowa to nie tylko bezpośredni ogromny przychód z samej realizacji produkcji i zatrudnienia w regionie specjalistów z branży, ale także wiele towarzyszących usług: hotele, gastronomia, transport”, podkreśla Katarzyna Wodecka-Stubbs, kierująca programem. Chociaż staż opisywanej działalności nie jest jeszcze długi, już przynosi efekty. Miasta nie stać jeszcze co prawda na Woody’ego Allena, lecz wkrótce na planie w Krakowie powitamy Jima Carreya – w filmie True Crimes wystąpią prócz niego Christopher Waltz, Charlotte Gainsbourg, Agata Kulesza, Maja Ostaszewska i Robert Więckiewicz. Do wiadomości publicznej docierają też, choć na razie enigmatyczne, informacje o rozmowach z filmowcami amerykańskimi, których film miałby powstać przy udziale aktorskiej czołówki Hollywood.

4Natalie Portman i Sławomir Idziak podczas Film Spring Open

W nadchodzących tygodniach czeka nas premiera kręconego między innymi we Wrocławiu filmu Stevena Spielberga Most Szpiegów (2015), ze zdjęciami, oczywiście, Janusza Kamińskiego. A ponieważ zaczyna się powoli sezon nagród – nadchodzące miesiące wypełnią emocje związane z oczekiwaniem na powtórzenie ubiegłorocznego sukcesu filmu Pawła Pawlikowskiego przez 11 minut (2015), dzieło Jerzego Skolimowskiego, wytypowane jako tegoroczny polski kandydat do Oscara. Granice polskiej kinematografii nie są zwarte i zamknięte, poszerzają się szybciej niż kiedykolwiek. Doceńmy to – naprawdę mamy powody.

Ada Kotowska