Junkers (2014, reż. Piotr Bosacki)
dzięki uprzejmości Galerii Stereo
Obecną modę na współczesne filmy nieme można wpisać w zainteresowanie publiczności wszystkim, co jest retro. Cóż jednak począć z niemymi krótkimi metrażami Piotra Bosackiego, zaprezentowanymi wiosną na wystawie Sprawa jest w załatwianiu? Nie uda mi się ich niestety podsumować tak zgrabnie i lakonicznie, jak Sidewalk Stories (1989) Charlesa Lane’a czy Śnieżki (2012) Pablo Bergera.
„Młody człowieku, mój wynalazek nie jest na sprzedaż… Doprowadziłby cię tylko do ruiny. Może on zostać wykorzystany jako naukowa ciekawostka, ale pominąwszy to, nie uświadczysz w nim żadnego komercyjnego potencjału”.
Antoine Lumière, indagowany przez Georgesa Mélièsa o zakup kinematografu„Film naukowy jest środkiem, za pomocą którego dokonuje się czasowej i przestrzennej dekompozycji oraz nowego uporządkowania ciał rozumianych jako dynamiczne pola działania, wymagające regulacji i kontroli”.
Lisa Cartwright
Choć definicja zaproponowana przez Lisę Cartwright została stworzona w zasadzie po to, aby określić, czym może być film medyczny (gdy pisze „ciała”, ma zapewne na myśli istoty żywe), jej propozycja sprawdza się również w odniesieniu do ruchomych obrazów, których autorzy nie są zainteresowani fizjologią. Przynajmniej w momencie, w którym przystępują do realizacji filmu (bo kto wie, co wyprawiają na boku?). Co kieruje jednak nimi wszystkimi – co łączy tych, którzy z zapałem kręcą filmy medyczne i osobników zafrasowanych światem nieożywionym, kontemplowanym od strony naukowej?
Oliver Gaycken – autor wydanej w tym roku nietypowej rozprawy Devices of Curiosity. Early Cinema and Popular Science – twierdzi, że za tym wszystkim (filmem jako środkiem naukowego podglądactwa i popularyzacji nauki) stoi ciekawość. Pisze o niej następująco: „Jest to pojemna kwestia. Zawiera w sobie zarówno seksualne, jak i naukowe ciekawostki, a także to, co przynależy każdej narracji – pytanie «cóż to wydarzy się dalej?», popychające naprzód opowieści”. Można by dodać, że cudza ciekawość ma spory potencjał, aby zarażać i przeradzać się w naszą własną. Czasem wręcz dość wybujałą – Gaycken spędził ponad dwie dekady nad wczesnymi niemymi filmami naukowymi. Lecz chyba i mi pora pójść krok dalej i porzucić ten przydługi wstęp.
Jako krytyk, czy w ogóle odbiorca, czułem się bezsilny wobec najnowszych filmów Piotra Bosackiego z wystawy „Sprawa jest w załatwianiu”. Zabrałem się więc za odkurzenie filmów naukowych/popularnonaukowych z epoki kina niemego. To, czym ze współczesnej sztuki polskiej można było przesiąknąć chociażby podczas Warsaw Gallery Weekend, zupełnie nie łączyło mi się z tym, co przykuło moją uwagę na wspomnianej wystawie, szukałem więc o wiele dalej (bądź: wcześniej). Jest też coś złośliwego, a zarazem frapującego w tym ekscentrycznym zestawieniu. Oto prosta analogia związana z charakterystyczną dla filmów naukowych i dzieł sztuki wąską, acz osobliwą dystrybucją: czy są wśród nas osoby, które widziały choćby jeden z siedemnastu filmów medycznych nakręconych na taśmie 16 mm przez amatorskiego filmowca Stanisław Pulsa na przełomie lat 70. i 80.? Jeśli nie przeszliśmy edukacji w akademii medycznej i nie mieliśmy z nimi do czynienia podczas swojej ścieżki dydaktycznej, sprawa jest już spalona – bo i same filmy eksploatowano aż do ich całkowitego zniszczenia. Podobnie – jeśli nie odwiedziliśmy wystawy Bosackiego w Zamku Ujazdowskim – niewielka szansa na to, by obejrzeć eksponowane tam prace. Być może okazja taka jeszcze się trafi, ale filmy zobaczymy w innej galerii i innym kontekście. Analogia z filmem (popularno)naukowym staje się przez to jednak tylko ciaśniejsza. Czym przecież jest początek Złotego wieku (1930), jak nie przemontowanymi fragmentami starszego o kilkanaście lat Le Scorpion Languedocien z wytwórni Éclair (filmu z serii o wiele mówiącym tytule Scientia)? Można wręcz przyznać w zatrwożeniu: oto przegapiliśmy nasz tramwaj. Spotkanie z dziełem sztuki czy filmem naukowym pozostaje najczęściej w sferze potencjalnej.
Jeśli obejrzymy filmy Bosackiego z cyklu Die Kunst der Animation (2014-2015) – Aceton, Film dywanowy, Junkersa, Kółko i nożyczki, Film labiryntowy i Tabletkę – to, poza stwierdzeniem oczywistego faktu, że nie słyszymy w nich żadnego dźwięku, być może uznamy, że to, co obserwujemy na ekranie, sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z artystycznie przetworzoną dokumentacją różnych działań na obiektach fizycznych.
Aceton (2014, reż. Piotr Bosacki)
dzięki uprzejmości Galerii Stereo
Najłatwiej wyjaśnić wykorzystanie przez Bosackiego poetyki naukowej narracji na przykładzie Acetonu. To w zasadzie dwa filmy. Pierwszy z nich nosi tytuł Rozpuszczenia i jest rejestracją szesnastu rozpuszczeń w akwarium wypełnionym acetonem rzeźb długopisowych, reprezentujących uproszczony kształt żurawia do pompowania ropy. Choć wstępne warunki (poza nieznacznie innym rozmieszczeniem długopisów, oddającym szesnaście różnych faz ruchu żurawia) zawsze są takie same, za każdym razem tytułowe rozpuszczenie przebiega trochę inaczej – jak to w eksperymencie naukowym bywa. Film Aceton jest z kolei swoistym podsumowaniem tych doświadczeń, przeprowadzonych w Rozpuszczeniach, i nadaniem im nowego charakteru za pomocą techniki animacji poklatkowej, polegającej na łączeniu ze sobą kilku „warstw” (faz) ruchu w obrazie. Tak Aceton zostaje objaśniony w katalogu wystawy: „Widzimy więc następstwo zdjęć szesnastu długopisowych rzeźb – i to jest niejako pierwsza «warstwa» ruchu filmowego. Druga «warstwa» bierze się stąd, że każda z rzeźb ulega rozpuszczeniu (…) Animacja jest ostatecznie przeplotem tych dwóch warstw ruchu. Żuraw porusza się cyklicznie, ale z każdym kolejnym cyklem jest coraz bardziej rozpuszczony”.
Aceton (2014, reż. Piotr Bosacki)
dzięki uprzejmości Galerii Stereo
Zarówno Rozpuszczenia, jak i ich przetworzenie, czyli Aceton, można było zobaczyć podczas wystawy Sprawa jest w załatwianiu. W ten sposób Bosacki zaoferował widzowi rzadką szansę wglądu w to, w jaki sposób realizuje swoje animacje i konstruuje w nich kolejne ze wspomnianych „warstw” ruchu (można powiedzieć też, że Rozpuszczenia to making of Acetonu). Z kolei w przypadku Filmu dywanowego publiczność mogła też obejrzeć pięćdziesiąt namacalnie obecnych na ekspozycji dywanów, które – poddane działaniu przystrzygania przez artystę – po zestawieniu ze sobą w animacji poklatkowej tworzyły pozorny ruch filmowy, polegający na rytmicznej zmianie wzoru włosia.
Nie chcę jednak wprowadzać czytelnika w błąd – gotów on jeszcze pomyśleć, że zestawiając nowe filmy Bosackiego z niemym kinem (popularno)naukowym, ujmuję tym pierwszym artyzmu, czy subiektywnego charakteru. W zasadzie paradoks (zapewne niezbyt celnego i błyskotliwego) zestawienia poczynionego w tym tekście polega na tym, że „ciekawskość” twórców kina (popularno)naukowego rugowała z samych obrazów, złudny przecież, walor obiektywności.
Gaycken widzi zresztą w tej ciekawości to, co dzieli współczesność od przeszłości. Dopatruje się źródeł opisywanego zjawiska wczesnego kina (popularno)naukowego nie tylko w tym, co przyszło w spadku po wieku dziewiętnastym, ale sięga też o wiele wcześniej: „Zamiast typowej dla obiektywizmu powściągliwości, dziewiętnastowieczne popularyzatorstwo nauki przywróciło więzi z wcześniejszymi tradycjami pokazu i ich [popularyzatorów] zatopieniem w zmysłach i afektach zaciekawienia i zdumienia”. „Środki ciekawości”, jakie były w zasięgu twórców kina (popularno)naukowego, dotyczyły zdaniem Gayckena nie tylko mechaniki, filmów czy przestrzeni ekspozycyjnej, ale i tego, co mniej namacalne: „zdolności kina do wizualizacji niewidzialnego i zapewnienia środków do bogatszego widzenia”, co wydaje się zaskakująco trafne również w odniesieniu do filmów Bosackiego. Badacz wymienia zresztą te efekty, które są typowe dla filmów z cyklu Die Kunst der Animation: zmianę tempa procesów fizycznych lub powiększenie obrazu, za czym ma iść wrażenie oryginalności, czy wręcz odkrywczości. Jeśli zatem sięgniemy do krótkiego tekstu z katalogu „Sprawa jest w załatwianiu” pod tytułem Uszczelka i Leibniz, w którym Bosacki, tworząc analogię do koncepcji niemieckiego filozofa, próbuje wyjaśnić, na czym polega konstrukcja dzieła sztuki, nie czujmy się zdziwieni.
Marek Bochniarz